2015-06-19

Scenariusze wojenne (2)




Scenariusze Weinbergera i Schweitzera

W roku 1999 zostaje wydana książka pod tytułem „Następna wojna światowa”, której autorami są Caspar Weinberger i Peter Schweitzer. Caspar Weinberger w latach 1981 - 87 pełnił funkcję sekretarza obrony w administracji prezydenta USA Ronalda Reagana, odpowiadając m.in. za program tzw. „Gwiezdnych Wojen”. Peter Schweitzer to politolog, pracujący m.in. dla Instytutu Hoovera oraz Breitbart News.

W książce czytamy między innymi o możliwych wojnach wywołanych przez komunistyczne Chiny i Koreę Północną, neosowiecką i neoimperialną Rosję, neoimperialną, nacjonalistyczną i zremilitaryzowaną Japonię, chcącą odzyskać przedwojenną potęgę. Jest tam mowa również o konfliktach lokalnych, które przekształciły się w wojnę światową lub w inny sposób zaważyły na światowym układzie geopolitycznym: rebelii w Meksyku wywołanej przez narko-komunistycznych rewolucjonistów i wojnie w Zatoce Perskiej, rozpoczętej atakiem Iranu ajatollahów na Arabię Saudyjską.

Nas najbardziej interesować będą scenariusze z udziałem Rosji, Chin i Korei Północnej.

Scenariusz wojny wywołanej przez ChRL i KRLD rozgrywa się w roku 1998. Pekin i Phenian postanawiają wspólnie przeprowadzić skoordynowaną ofensywę, w której celem neostalinowskiej Korei Północnej jest „wyzwolenie” Korei Południowej, natomiast celem ChRL - przyłączenie „zbuntowanej” Republiki Chińskiej oraz wysp na Pacyfiku Zachodnim, stanowiących obszar roszczeń terytorialnych komunistycznych decydentów w Pekinie.

Wojna rozpoczyna się od sprowokowania zamieszek w Korei Południowej przez dywersantów z północnokoreańskich specwojsk. Następnie ma miejsce użycie wąglika przeciwko stacjonującym na Południu żołnierzom amerykańskim oraz potężna ofensywa pancerna Koreańskiej Armii Ludowej, wsparta atakiem nuklearnym na wojska południowokoreańskie i przybyłe im na pomoc wojska amerykańskie. Wojna jest bardzo nierówna, pomimo rażącej przewagi technologicznej USA i Korei Południowej, państwa te wykrwawiają się w wojnie z obłąkanym i zdeterminowanym komunistycznym dyktatorem. Stany Zjednoczone decydują się jednak na zadanie odwetowego uderzenia termonuklearnego na wojska północnokoreańskie.

Równolegle z lądową ofensywą KRLD na Półwyspie Koreańskim, ChRL przeprowadza powietrzno-morską inwazję na Tajwan, która - choć komunistyczne Chiny używają broni konwencjonalnej - niszczy ten kraj, dotychczas stanowiący dosłownie wyspę dobrobytu i wolności w totalitarnym, czerwonym morzu.

W międzyczasie czerwoni generałowie obalają Kim Dzong Ila, który opętany żądzą władzy, zamierza po raz wtóry użyć broni nuklearnej sądząc, że przechyli to ostatecznie szalę zwycięstwa na stronę komunistycznych dalekowschodnich dyktatur. Obalenie Kima spotyka się również z przychylnością chińskich sojuszników.

Komunistyczne Chiny, po zdruzgotaniu Tajwanu konwencjonalnymi atakami lotniczymi i rakietowymi włączają się do ofensywy koreańskiej, prowadzonej już przez nowego dyktatora z Phenianu, generała O Kuk Yula i to one decydują się na kolejne użycie broni nuklearnej przeciwko siłom USA i Korei Południowej.

Druga wojna koreańska kończy się swego rodzaju remisem, destrukcyjnym i upokarzającym dla USA, Korei Południowej i Tajwanu. Warto dodać, że pokój pomiędzy USA i Południową Koreą a Chinami i KRLD zostaje podpisany w Rosji, we Władywostoku. Siły Zbrojne Stanów Zjednoczonych zostały zdziesiątkowane atakami nuklearnymi i biologicznymi, ale również użyciem broni konwencjonalnej. Agresja komunistyczna praktycznie zniszczyła Koreę Południową i Tajwan. Pod względem geopolitycznym i terytorialnym utrzymano status quo, ale obecność USA w Azji Wschodniej i Zachodnim Pacyfiku została poważnie nadwyrężona. Choć teoretycznie, biorąc pod uwagę jedynie przewagę technologiczną USA i ich aliantów, nie mogli oni zadać ostatecznego ciosu czerwonym dyktaturom w Phenianie i Pekinie, gdyż byłoby to zbyt kosztowne z punktu widzenia demokratycznego państwa, które w czasach „postzimnowojennych”, w ciągu dekady poprzedzającej wybuch wojny drastycznie ograniczyło zbrojenia i wydawanie zasobów na utrzymanie militarnej hegemonii.

Scenariusz wojny wywołanej przez Rosję ma miejsce w roku 2006. Po „postsowieckiej smucie” lat 90. XX wieku, pełnię władzy w Rosji przejmuje GRU z generałem Aleksandrem Karaszczukiem (oficerem piechoty i Specnazu) na czele. Nowy przywódca kremlowski jednoczy siły nacjonalistyczne i komunistyczne, tworząc narodowo-bolszewicką, czerwono-brunatną koalicję. Priorytetem nowej, carsko-nacjonalistyczno-sowieckiej Rosji staje się restytucja dawnej, imperialnej świetności, zemsta na Zachodzie, a w dalszej perspektywie, opanowanie Europy, wypchnięcie z niej Stanów Zjednoczonych i pozbawienie USA statusu światowego mocarstwa. W chwili rozpętania przez generałów z „wojennoj razwiedki” piekła w Europie, Rosja wchłonęła już Białoruś i Ukrainę. Uzyskała też przewagę wojskowo-technologiczną nad państwami zachodnimi. Posiadając pokaźne ilości strategicznej broni nuklearnej, rozwinęła własny, bardzo skuteczny system obrony przeciwrakietowej, co czyniło odwetowe uderzenia nuklearne nieskutecznymi. Naukowcy z ośrodków naukowo-technicznych GRU rozwinęli także broń laserową oraz rażącą siłę żywą przeciwnika falami radiowymi.

Agresja rosyjska zaczyna się od ataku na Polskę, 6 lutego 2006 roku. Specnaz zabija wszystkich członków polskiego rządu, który obradował na specjalnym posiedzeniu w tajnym ośrodku pod Białymstokiem. Tego samego dnia w głąb terytorium Polski prą rosyjskie wojska pancerne. W odpowiedzi, wywiązując się z zobowiązań wynikających z członkostwa w NATO, Francja wysyła pod Łódź spadochroniarzy z Legii Cudzoziemskiej, na co Moskwa wystosowuje nuklearne ultimatum i je spełnia. Rakietowo-jądrowe kontruderzenie Francji zostaje powstrzymane przez rosyjski system obrony przeciwrakietowej. Polska pada pod rosyjską nawałą bardzo szybko - Szczecin, do którego ewakuował się polski rząd i Sztab Generalny WP, zostaje zdobyty 11 kwietnia. Ofensywa idzie dalej, na Czechy. Na miasto Hradec Kralove zostaje zrzucona bomba atomowa, Czechy poddają się i zostają zajęte, a przy okazji okrutnie upokorzone przez Rosję.

Siły NATO - armia amerykańska, brytyjska i Bundeswehra - umacniają się na terytorium wschodnich Niemiec. Lotnictwo niemieckie atakuje rosyjskie centrum dowodzenia operacją w Legnicy, natomiast Bundeswehra przystępuje do tworzenia antyrosyjskiej partyzantki w Czechach i w Polsce.
Moskwa żąda od USA i pozostałych państw NATO całkowitego zaprzestania oporu i grozi atakiem nuklearnym na stacjonujące w Niemczech wojska NATO w przypadku niespełnienia żądań. Groźby zostają spełnione - na Niemcy uderzają cztery ładunki nuklearne o sile 20 kt. Niemcy zmuszone zostają przez Rosję do upokarzającej kapitulacji, natomiast prezydent Francji poddaje się Moskwie z własnej inicjatywy, łamiąc zobowiązania wobec USA i sojuszników z NATO.

Nowe imperium rosyjskie sięga aż do Pirenejów. Wielka Brytania zachowuje niepodległość i nie zostaje zaatakowana, Stany Zjednoczone zostają całkowicie wypchnięte z kontynentu europejskiego i de facto oblężone przez Rosję. Moskwa każe płacić USA rujnujące gospodarkę reparacje wojenne i obserwuje praktycznie każde posunięcie Ameryki, mając wpływ również na sprawy wewnętrzne tego kraju. Szczególnie gniew wojskowych czekistów wzbudzają prace nad systemem obrony przeciwrakietowej, ochrzczonym kryptonimem „Jedi”…

Największym atutem streszczanej tutaj książki jest to, iż pisana była przez fachowych analityków znających się na wojskowości, mających nie tylko doświadczenie w kształtowaniu polityki obronnej Stanów Zjednoczonych, ale i doświadczenie frontowe - Caspar Weinberger jest weteranem II wojny światowej. Scenariusze przedstawione w książce nie są też scenariuszami filmów w rodzaju „Suma wszystkich strachów” ani innych dzieł z gatunku science-fiction. Są to scenariusze - w oczach autorów, mających wpływ na kształtowanie polityki obronnej USA - realne, a przynajmniej oparte o trendy w polityce mocarstw, które zostały dosyć trafnie rozpoznane.

Jednym z tych trendów są uwarunkowania psychospołeczne i cywilizacyjne, a konkretnie - psychologiczny profil elit politycznych: zarówno Stanów Zjednoczonych i innych krajów zachodnich, jak i państw wrogich, ze wskazaniem na neosowiecką Rosję, czerwone Chiny i neostalinowską Koreę Północną. Establishment zachodni dąży do utrzymania szeroko pojętych wartości demoliberalnych: demokracji, praw człowieka, zdobyczy państwa dobrobytu i wolnego rynku itp., zatem jest niezbyt chętny do prowadzenia wojen. I o ile Stany Zjednoczone są w stanie bronić swoich interesów przy pomocy wojska, o tyle kraje Europy Zachodniej są niemal totalnie podminowane pacyfizmem i kapitulanctwem. Zaatakowane, dają sobie narzucić nawet najbardziej upokarzające warunki kapitulacji.

Władcy krajów totalitarnych, z reguły wywodzących się z innych niż zachodnia cywilizacji są bezwzględni i zdeterminowani w osiąganiu postawionych sobie celów strategicznych, nieraz przejawiając przy tym sadyzm, okrucieństwo i niebywałą wolę destrukcji. Chodzi zwłaszcza o elity krajów komunistycznych i neokomunistycznych: Rosji, Chin i Korei Północnej, których celem jest właściwie wyłącznie władza i jej rozszerzanie drogą kolejnych, krwawych podbojów nawet, jeśli miałyby doprowadzić do nowego konfliktu zbrojnego na skalę światową.

Skąd scenariusz upokarzającego remisu w wojnie z Chinami i Koreą Północną i ofensywy rosyjskiej kończącej się kapitulacją Europy oraz wypchnięciem z niej wojsk amerykańskich? Autorzy ekstrapolują w ten sposób właśnie słabości demoliberalnego Zachodu, która przejawia się w takiej, a nie innej polityce bezpieczeństwa i obrony na przełomie XX i XXI wieku. Elity zachodnie, zarówno amerykańskie, brytyjskie, jak i zachodnioeuropejskie, niejako uwierzyły, że z rzekomym końcem zimnej wojny i równie rzekomym końcem komunizmu mogą zająć się sprawami zupełnie innymi, aniżeli obrona przed niebezpieczeństwem ze strony Chin, Rosji, Korei Północnej czy innych państw.

Caspar Weinberger i Peter Schweitzer, choć nie roztrząsali kwestii fałszywości upadku komunizmu, dość trafnie ekstrapolowali rozwój wydarzeń w Rosji i komunistycznych Chinach, a także zagrożenie strategiczne, jakie nieść może polityka tych państw. Stworzyli oni futurologiczną symulację, w której po rozpadzie ZSRS i dekadzie „smuty” władzę na Kremlu przejmuje oficer sowieckich służb specjalnych, odwołujący się między innymi właśnie do sowieckiego dziedzictwa (rzekomo „postsowieckiej”) współczesnej Rosji. Ten akurat scenariusz spełnił się w dużym stopniu. Abstrahując od tego, na ile sterowany odgórnie i przewidziany był scenariusz „posowieckiej smuty”, na przełomie XX i XXI wieku pełnię władzy na Kremlu zyskała korporacja czekistów z pułkownikiem KGB/FSB Putinem na czele, przywracając totalitarne praktyki wewnątrz kraju i agresywną, ekspansjonistyczną politykę na zewnątrz. Komunistyczne Chiny, nie rezygnując z polityki przypominającej sowiecki NEP, również prowadzą coraz bardziej agresywną, póki co jedynie werbalnie, politykę zagraniczną, zwłaszcza w rejonie Pacyfiku Zachodniego.

Weinberger i Schweitzer nie przewidzieli kilku bardzo ważnych rzeczy. Po pierwsze, utworzenia strategicznego sojuszu Moskwa-Pekin, który mógłby zmienić układ sił na świecie w taki czy inny sposób. Po drugie, nie spełnił się scenariusz, w którym niejako katalizatorem wybuchu wojny na skalę światową jest uzyskanie przez mocarstwa wrogie Zachodowi (zwłaszcza komunistycznym Chinom i neosowieckiej Federacji Rosyjskiej - przewagi technologicznej nad USA. Po trzecie, autorzy nie przewidzieli możliwości tzw. „wojny hybrydowej”. Wszystkie kampanie z „Następnej wojny światowej” przypominają te z poprzedniej. Tymczasem kolejny konflikt światowy może okazać się konfliktem, w którym pierwszorzędne znaczenie będą miały nie ogromne zgrupowania, a służby i siły specjalne, dywersja ideologiczna czy też operacje typu „false flag”…

Caspar Weinberger, Peter Schweitzer, „1998, 1999, 2003, 2006. Następna wojna światowa”, Wydawnictwo Słówko, Warszawa 1999

Scenariusze wojenne (1): http://jaszczur09.blogspot.com/2014/10/scenariusze-wojenne-1.html 

2015-05-31

Niebezpieczne pytania - próba odpowiedzi



Pośród euforii i triumfalizmu po wygranych przez Andrzeja Dudę wyborach prezydenckich pojawia się wreszcie głos rozsądku, czyli niebezpieczne i odważne pytania Aleksandra Ściosa.

Aby próbować na nie odpowiedzieć, należy przypomnieć o pewnych, niestety oczywistych sprawach. Choć przeszło to do nadwiślańskiego folkloru politycznego i stało się obiektem kpin, ustępujący prezydent Komorowski postąpił… adekwatnie, tytułując „Szogunem” szefa Biura Bezpieczeństwa Narodowego, generała Kozieja (adepta kursów GRU, w latach 80. współtworzącego plany nuklearnego ataku Sowietów na Zachód). Aż do epoki Meiji, Szogunowie pełnili faktyczną władzę w Japonii mimo, iż formalnie podlegali Boskiemu Cesarzowi, będąc „zaledwie” głównodowodzącymi armii. Podobnie jest w PRL-bis (choć ta jest zaledwie parodią Szogunatu): faktyczną władzę sprawuje przetransformowana komunistyczna oligarchia na czele z wojskową bezpieką, stanowiąca - tak samo, jak za starych, dobrych czasów - „długie ramię Moskwy”. Konstytucyjne organy władzy, w tym urząd prezydenta to zaledwie zewnętrzny krąg władzy coś w rodzaju „słupa”. W szczególności, prezydent Komorowski to reprezentant interesów komunistycznej wojskówki. Po likwidacji WSI (i „katastrofie” smoleńskiej) to właśnie pałac prezydencki stał się „kryszą”, z której struktury bezpieki wojskowej uczyniły legalny ośrodek dyspozycji politycznej. Podobnie było i jest z Platformą Obywatelską; jeśli komunistyczną oligarchię porównać do orwellowskiej Partii Wewnętrznej, to PO pełni rolę Partii Zewnętrznej. I tak, jak władzy nie ma ani prezydent Komorowski, ani premier Tusk, ani premier (premierzyca? Premiera?) Kopacz, tak tym bardziej nie sprawuje jej prezydent-elekt…

W ciągu mijającego ćwierćwiecza kilka razy dochodziło do zwycięstwa w wyborach sił  antysystemowych czy też raczej dążących do rewizji neokomunistycznego systemu. Za każdym razem zostały one obalane na drodze puczu: parlamentarno-gabinetowego w 1992, wyborczego w 2007 i „bratniej pomocy” udzielonej w Smoleńsku w 2010. Nigdy siły takie, jak Ruch Odbudowy Polski czy też Prawo i Sprawiedliwość nie były w stanie tego systemu obalić. Przede wszystkim ze względu na brak właściwego rozpoznania sytuacji (mówienie o „postkomunizmie”, a nie o neokomunizmie i kontynuacji PRL) i dysproporcje sił. Nie da się zwyciężyć z systemem, którego istota jest trudna do uchwycenia, niewłaściwie rozpoznana. Nie da się zwyciężyć metodami pokojowymi  i demokratycznymi z systemem, którego najważniejszym orężem są zasoby odziedziczone po komunistycznych specsłużbach, począwszy od dezinformacji i kombinacji  operacyjnych, poprzez represje administracyjne i szeroko pojętą korupcję, a skończywszy na działalności „seryjnego samobójcy” i dokonywaniu zamachów.

 „Dlaczego - pyta Ścios - Andrzej Duda mógł zostać nowym prezydentem? Dlaczego wygrał z człowiekiem wspieranym przez ośrodki propagandy i potężnych reżimowych graczy? Dlaczego pozwolono, by w drodze „demokratycznych przemian” odszedł patron ludzi z wojskowej bezpieki, najgorliwszy przyjaciel Moskwy i filar triumwiratu III RP? Dlaczego rozstrzygnięcie to tak łatwo przyjęto na Kremlu, jeśli to stamtąd wyszedł projekt zamachu smoleńskiego? Dlaczego środowisko Belwederu pogodziło się z utratą wpływu na armie i służby specjalne? Dlaczego nie sięgnięto po „sprawdzone metody”, nie próbowano sfałszować wyniku wyborczego lub nie postawiono na „rozwiązania siłowe”? Dlaczego zaakceptowano tak niewielką przewagę głosów, skoro w ubiegłorocznej farsie wyborczej nie cofnięto się przed jawnym fałszerstwem? Dlaczego w państwie ignorującym prawa obywateli i reguły demokracji, o wyniku najważniejszej rozgrywki miałaby decydować trzyprocentowa różnica „werdyktu wyborczego”? Dlaczego środowisko skupione wokół BK nie okazuje dziś obaw przed rozliczeniem tej prezydentury, przed poznaniem tajemnic „lochów” belwederskich, ujawnieniem kalendarzy spotkań, nazwisk gości i doradców? Dlaczego w tej kampanii nie słyszeliśmy słowa o zamachu smoleńskim ani wzmianki o roli Belwederu w kształtowaniu „ładu posmoleńskiego”?”

Czyżby zatem neokomunizm „zniknął”, „skończył się” i „rozpłynął w powietrzu” tak samo, jak ćwierć wieku temu komunizm starego typu? Nie. Czyżby system „się sypał”? Ta opcja jest już bardziej prawdopodobna.
Należy też przypomnieć o jednym: komunizm, zarówno starego, jak i nowego typu, ma pewną stałą, a niedocenianą cechę: stałość celów strategicznych oraz zmienność i ogromna elastyczność działań operacyjnych i taktycznych. Kiedy trzeba (na przykład w celu przegrupowania) - system czasowo wycofuje się się, oddając pola przeciwnikowi, a innym razem - zaostrza semi-totalitarne lub totalitarne praktyki. Z kolei celem uwiarygodnienia się jako system „zachodni” i „demokratyczny”, neokomunizm dopuszcza do zewnętrznych kręgów władzy, na jakiś czas, siły antysystemowe. 

Sytuacja, którą obserwujemy obecnie jest wypadkową dwóch głównych czynników:

Pierwszym czynnikiem jest defensywa systemu. Grupa faktycznie trzymająca władzę w Polsce, czyli wojskowa bezpieka, za pozwoleniem swoich sowieckich mocodawców musiała spuścić nadmiar pary z garnka. Zapewne uznała, że „zwycięstwo” Komorowskiego, zwłaszcza poprzez zastosowanie „sprawdzonych metod”, takich jak fałszerstwo wyborów albo rozwiązanie siłowe pochłaniałoby zbyt dużą ilość zasobów i zbyt kosztowne, a ponadto mogłoby okazać się nieskuteczne w kontekście sowieckiej polityki popieriestrojkowej dezinformacji i aktualnej sytuacji międzynarodowej.

Lata 2007-2015 były fazą „zjadliwą” neokomunizmu, podczas której - właśnie pod zarządem Platformy Obywatelskiej - umocniono wpływy Ubekistanu oraz Rosji Sowieckiej. Konsekwencjami społecznymi była postępująca totalitaryzacja życia, niebywały wzrost szeroko pojętych praktyk korupcyjnych, wdrażanie lewackich rozwiązań społeczno-obyczajowych, a na poziomie gospodarczym ostateczna kradzież, wyprzedaż za bezcen bądź likwidacja resztek majątku narodowego. Nie tylko „byli” komuniści, esbecy i oficerowie bezpieki wojskowej z zakulisowymi wpływami na politykę tudzież umieszczeni w kluczowych instytucjach politycznych, nie tylko „najtańszy” gaz od Gazpromu, nie tylko kuratela FSB nad polskim kontrwywiadem wojskowym, ale też niespotykana nigdy wcześniej samowola urzędników, regulujących już praktycznie każdy aspekt życia, niespotykana dotąd korupcja, nepotyzm i kolesiostwo, traktowanie państwa jako prywatnego folwarku i tak dalej. To zaczęło uderzać po kieszeni zarówno tzw. „zwykłego, przeciętnego Kowalskiego”, jak i szeregowych beneficjentów systemu oraz szeregowych członków zewnętrznych kręgów władzy: takich, którzy de facto pływali w takim samym gównie, tyle że bliżej powierzchni, niż poprzedni wymienieni (np. górnicy z likwidowanych kopalń, rybacy ze szrotowanych kutrów, bezrobotni absolwenci uczelni wyższych itp.).

 



Można powiedzieć, że mitologia transformacji ustrojowej (komunizmu w neokomunizm), mówiąca o świetlanej przyszłości, „zachodzie” i dobrobycie, który miał przyjść po krótszym lub dłuższym okresie „chudym” stopniowo, powoli, ale konsekwentnie wyciera się i pada. Rozbieżność establishmentowej propagandy ze skrzeczącą rzeczywistością zauważa zwłaszcza duża część ludzi urodzonych pod sam koniec lat 80. i w latach 90. Miało być tak pięknie, a tu - cytując klasyka - „chuj, dupa i kamieni kupa”! Brak perspektyw (obojętnie, z jakim wykształceniem i umiejętnościami), konieczność emigracji i życia za granicą jako obywatele drugiej kategorii, niskie płace, coraz większa peryferyzacja coraz większych obszarów kraju, zaniżone pensje za pracę, brak możliwości stabilizacji socjalnej, powszechna korupcja, nepotyzm i złodziejstwo. Pojawia się też coraz więcej przebłysków w indywidualnej i zbiorowej świadomości o korelacji pomiędzy „oszustwem pieriestrojki” a obecną, złą sytuacją. Neokomunistyczny establishment PRL-bis najwyraźniej zdaje sobie z tego wszystkiego sprawę i wie, że wzmożenie działalności skądinąd coraz bardziej topornych instrumentów propagandy nie tylko pochłonęłoby ogromne koszta, ale mogłoby się okazać w perspektywie średnioterminowej po prostu nieskutecznie.

Reasumując, można powiedzieć, że Platforma Obywatelska (ale także i SLD oraz w jakimś zakresie PSL) w roli „Partii Zewnętrznej”, stopniowo zużywa się. Co więcej, z tych samych powodów zużywa się też sam demobolszewizm - popieriestrojkowy komunizm ukryty, posługujący się niektórymi mechanizmami demoliberalnymi, co świetnie opisał Józef Darski w analizie „Dominacja elit sowieckich w warunkach pluralizmu”, który mówi również o rychłym końcu dwóch czynników, które utrzymywały przy życiu neokomunizm, stanowiąc wentyl bezpieczeństwa i kanał finansowania. Stopniowo kończy się możliwość ucieczki przed systemem na zachód Europy, gdyż kraje, takie jak Wielka Brytania, Niemcy, Francja czy Holandia stopniowo będą coraz mniej zdolne do przyjęcia dalszych fal emigracji, częściowo z przyczyn ekonomicznych, częściowo z powodu wzrostu nastrojów nacjonalistycznych. Z tych samych przyczyn kończy się dopływ kasy z Unii Europejskiej, której istnienie w obecnej formie, w perspektywie średnioterminowej, stoi pod dużym znakiem zapytania. Ponadto, kraje Europy Zachodniej czeka prędzej czy później irredenta islamska i kontra ze strony sił nacjonalistycznych, który to konflikt będzie podsycany przez Moskwę i Pekin.

Tu przechodzimy do drugiej przyczyny „zmian” w Peerelu-bis, mianowicie kontekstu międzynarodowego. Można z całą pewnością powiedzieć, że jeżeli obserwujemy świadomą defensywę systemu, to zdecydowano się na ten krok ze względu na aktualną sytuację międzynarodową. Chodzi zarówno o sytuację w Europie, jak i w pozostałych częściach świata.

Na poziomie światowym obserwujemy walkę o światową hegemonię, w której głównymi graczami są „Blok Eurazjatycki” pod wodzą osi Moskwa-Pekin, „Sojusz Zachodu” pod wodzą USA oraz pozbawiony afiliacji terytorialnej i stricte geopolitycznej „Syndykat” - globalna finansjera, która z reguły wykorzystuje do swoich celów państwa zachodnie. „Blok Eurazjatycki” realizuje swój światowy cel poprzez oblężenie Stanów Zjednoczonych i ich sojuszników. Rozpoczęło się ono na przełomie XX i XXI wieku, dekadę po sfingowanym upadku komunizmu, a obecnie ma miejsce faza, która na pokolenia zadecyduje o układzie sił na świecie. Do niedawna Rosja Sowiecka i ChRL realizowały swoje interesy metodami politycznymi, ekonomicznymi oraz środkami aktywnymi, nie używając przemocy na większą skalę. Sytuacja ta zmienia się od roku 2008, kiedy to Rosja Sowiecka dokonała inwazji na Gruzję, a swoje apogeum ma od aneksji Krymu i rozpoczęcia działań wojennych na Ukrainie. Moskwa daje jasno do zrozumienia, że nie zamierza zatrzymać się na Dnieprze, prowadząc jednocześnie program rozbudowy zbrojeń konwencjonalnych i niekonwencjonalnych, z kolei komunistyczne Chiny coraz śmielej roszczą sobie prawa do panowania nad basenem Pacyfiku Zachodniego. Równolegle, od dłuższego czasu trwają wysiłki, by utworzyć wspólną eurazjatycką przestrzeń strategiczną, składającą się z ChRL, Federacji Rosyjskiej i Unii Europejskiej. Do niedawna towarzyszyła temu polityka „resetu” relacji z Rosją Sowiecką i Chinami, prowadzona przez Baracka Obamę, a także wspieranie bolszewickich reżymów w Moskwie i Pekinie przez ponadnarodowe korporacje.

W ostatnim czasie, zapewne pod wpływem inwazji na Ukrainę i coraz bardziej zuchwałych działań dyplomatycznych Moskwy, sytuacja się zmienia. Część establishmentu politycznego Stanów Zjednoczonych (a składa się on nie tylko z „weteranów” Czarnych Panter, idiotów, geszefciarzy, agentów wpływu i byłych członków Komunistycznej Partii USA) najpewniej zrozumiała śmiertelne zagrożenie, jakie płynie z Moskwy i Pekinu. Waszyngton zrozumiał, że musi w końcu zareagować - inaczej zostanie całkowicie okrążony przez sieć sojuszy pod wodzą tandemu Rosja Sowiecka-ChRL. Jedyną możliwą reakcją było posłanie wojsk do Europy Środkowo-Wschodniej, a także uruchomienie swoich politycznych aktywów. Podobnie postąpiła część globalistycznego „Syndykatu”, na czele z George Sorosem. Być może uznali, że nie da się robić interesów z czekistami z Kremla i aparatczykami kompartii z Pekinu, jeśli zamierzają oni podpalić świat.

Wracając na „rodzimy” grunt, najpewniej wraz z dynamizacją konfliktu na Ukrainie mogło dojść do pozornego przejścia na stronę przeciwnika wiodącej części elit PRL-bis, zarówno z „Partii Wewnętrznej”, jak i „Partii Zewnętrznej”. Tak właśnie można tłumaczyć nagłą zmianę poglądów na politykę Putina i Rosji Sowieckiej takich ludzi jak Tusk, Komorowski, Michnik czy wspomniany Koziej: po prostu centrala z Moskwy albo kazała im udawać prozachodniość i proamerykańskość, albo przynajmniej dała dla tego posunięcia zielone światło. Posunięcia, które pozwoli - nie jest jeszcze pewne, na ile z sukcesem - na zakamuflowanie powiązań Ubekistanu z sowieciarzami i kontynuowanie przez Kreml infiltracji struktur zachodnich przez „konie trojańskie”.

Jedno jest pewne - do ostatecznego pokonania komunizmu, który przetransformował się ćwierć wieku temu jest bardzo, bardzo daleko. Wycofanie systemu jest tymczasowe i przypuści kontratak, gdy tylko przegrupuje się i zmieni koniunktura międzynarodowe. Już zresztą mówi się o możliwości puczu - obalenia prezydenta-elekta przez trybunał konstytucyjny, będący - jak określił niegdyś Józef Darski - jednym z instytucjonalnych bezpieczników neokomunistycznego układu. Ponadto, opozycja musi stać się opozycją faktycznie antysystemową: przede wszystkim uznać, że system panujący nad Polską jest de facto komunizmem ukrytym i wyzbyć się demoliberalnych, polrealistycznych i solidarnościowych zabobonów i modus operandi, co niestety wydaje się bardzo mało prawdopodobne. Jeżeli tego nie uczyni, będziemy skazani na powtórkę z „Nocnej zmiany”, wyborczego puczu z 2007, a nie daj Boże - Smoleńska.

2015-03-15

Kryzys putinowski*. Zmiana władzy czy inscenizacja?



Władimir Putin podobno zniknął. Od 5 marca nie pojawia się ani publicznie, ani w czasie rzeczywistym w mediach. W sowieckich mediach puszczane są materiały archiwalne, a także materiały antydatowane, na przykład ze spotkania z prezydentem Kirgizji, które dopiero ma się odbyć.

W mediach niezależnych od kremlowskich pojawiają się plotki o stanie zdrowia Putina: od wylewu krwi do mózgu, poprzez chorobę nowotworową (rak kręgosłupa, mózgu, trzustki), po kontuzje sportowe czy kolejną operację plastyczną. Krążą też - różnymi kanałami - pogłoski o śmierci Putina. Mówi się też o tym, jakoby miał mieć miejsce wojskowy albo czekistowski pucz, w wyniku którego władzę przejęła - w zależności od analityka wygłaszającego daną spekulację - „partia pokoju” albo „partia wojny”. Ukraińskie media powtarzają plotki o ucieczce Dmitrija Pieskowa do Francji i Władysława Surkowa (neo-sowieckiego ideologa) do ChRL. Z drugiej strony, oficjalne sowieckie serwisy informacyjne cały czas piszą o bieżącej aktywności ludzi władzy.

Na Placu Czerwonym pojawiają się instalacje przypominające scenę koncertową. Jedni mówią, że to przygotowania do pierwszej rocznicy zajęcia Krymu, inni - że to przygotowania do pogrzebu… Na Łubiance (siedziba CzeKi, NKWD, KGB, a teraz FSB) i na Kremlu lądują czarne helikoptery z oznakowaniami wojskowymi (zidentyfikowane rzekomo jako śmigłowce wojsk łączności), na ulicach Moskwy pojawiają się czołgi, ciężarówki piechoty i BTR-y. Płonie Monaster Nowodziewiczy.

Są trzy możliwości tego, co dzieje się faktycznie w Moskwie: (a) zmiana na stanowisku prezydenta FR, (b) Putin faktycznie jest (był?) bardziej lub mniej poważnie chory, (c) mamy do czynienia z dezinformacyjnym teatrem dla wewnętrznej i zewnętrznej gawiedzi.
Przeanalizujmy po kolei każdą z tych opcji.

Scenariusze (a) i (b). Zmiana władzy.

Rządząca Rosją Sowiecką korporacja czekistów zdecydowała o dymisji oraz wymianie obecnego prezydenta-genseka, bo z jakichś powodów się zużył w tej roli. Być może faktycznie z powodu choroby, której konsekwencją może być śmierć lub niezdolność do sprawowania urzędu. Podobna sytuacja miała miejsce po śmierci Stalina i Breżniewa.  

Wszelkie rozważania o tym, z jakich powodów taka decyzja została podjęta, a także o tym, czy następca Putina będzie „lepszy” czy „gorszy” będą uprawnione dopiero wtedy, jeśli scenariusz końca Putina okaże się prawdziwy z trzech powodów. Po pierwsze, nie można przewidzieć przyszłości. Po drugie, operacji kontrolowanej zmiany władzy, czy też kontrolowanego puczu towarzyszy operacja dezinformacyjna mająca na celu właśnie wywołanie u otoczenia tego rodzaju dywagacji i bardziej uwiarygodnia zmianę genseka. Po trzecie to, czy Putina zastąpi Dmitrij Miedwiediew, Siergiej Iwanow (oficer KGB, szef kancelarii prezydenta, były minister obrony) czy Siergiej Szojgu jest sprawą na dłuższą metę drugorzędną, bo - wbrew pozorom i formalnym konstytucyjnym zapisom - neosowiecka, czekistowska dyktatura panująca w FR nie jest dyktaturą personalną.

System władzy w Rosji Sowieckiej przypomina model znany zarówno z ZSRS, jak i z korporacji, ma on jedynie inną formę instytucjonalną niż jego poprzednik, przez co jest również o wiele mniej przejrzysty. Kastą rządzącą w FR są służby specjalne - FSB (wywodząca się z KGB. Faktyczną władzę sprawuje (mniej lub bardziej formalny) twór, który określa się jako „politbiuro” albo „zarząd”, składający się z wysokich stopniem oficerów służb specjalnych, z udziałem osób dopuszczonych do koryta przez czekistowski establishment. Prezydent pełni funkcję „prezesa zarządu” albo „genseka politbiura” - funkcję skądinąd ważną, ale nie dającą władzy absolutnej.

Jeśli zatem obserwujemy kres Putina, to zastąpi go nie kto inny, tylko kolejny czekista, ewentualnie osoba wyznaczona na to stanowisko przez „politbiuro” korporacji czekistów. Czy okaże się „jastrzębiem”, czy „gołębiem”, „twardogłowym” czy też „reformatorem”, również jest bez znaczenia, ponieważ akurat taka będzie „mądrość etapu”; wszystko w tym systemie podporządkowane jest jednemu celowi: sprawowaniu, utrzymaniu i ekspansji władzy przez czekistowski establishment.

Zarówno w przypadku planowanej wymiany genseka, pałacowego puczu czy też choroby Putina, wymiana na stanowisku prezydenta zabezpieczana jest operacją dezinformacyjną taką, jaką właśnie obserwujemy. Ma ona wywołać wrażenie chaosu, tajemniczości oraz niestabilności w kraju prowadzącym wojnę, coraz bardziej agresywną politykę zagraniczną i posiadającym pokaźny arsenał różnego rodzaju BMR.

Scenariusz (c), czyli wielka inscenizacja

Co, jeśli mamy do czynienia z wielopoziomowym przedstawieniem, mającym tylko i wyłącznie zdezinformować otoczenie? Taka opcja jest wręcz najbardziej prawdopodobna.

Jaki mógłby być cel operacji dezinformacyjnej „gdzie jest Putin”? Spójrzmy na komentarze w mediach wszystkich opcji światopoglądowych, we wszystkich krajach, w których istnieje zainteresowanie tym, co dzieje się w Moskwie. Mówi się - jedynie na podstawie strzępów informacji - o puczu dokonanym przez „twardogłowych” wojskowych czy też czekistów, o „puczu prochińskich generałów” (jakby Putin i jego ekipa nie byli dosyć prochińscy i zbrodniczy), o „groźbie przejęcia władzy przez nacjonalistów” itp. Z drugiej strony spekuluje się, że domniemany następca Putina będzie „gołębiem”, „liberałem” i „reformatorem”.

I o to właśnie sowieckim dezinformatorom może chodzić.

Spektakl miałby wywołać u otoczenia (chodzi głównie o USA, UE i Ukrainę) wrażenie chaosu, niestabilności oraz słabości systemu władzy w Rosji Sowieckiej. Poczucia, że państwu bandyckiemu, rządzonemu przez oficerów KGB, a przy tym niestabilnemu należy pobłażać, bo inaczej można zdestabilizować jego wewnętrzną sytuację. Z kolei na rynku wewnętrznym w Rosji Sowieckiej, operacja ma na celu wywołanie tęsknoty za „znikniętym” Wielkim Bratem.

Pełnego bilansu będzie można dokonać dopiero z perspektywy czasu. Być może patrzymy na zasłonę dymną, która zakrywać ma zupełnie inne działania…

*Określenie zapożyczone od Aleksandra Ściosa.