2011-05-03

Pełny kontekst uniewinnienia CzeKiszczaka

Czekiszczak – tak przezywać mieli Kiszczaka sowieci, zadziwieni i zafascynowani jego okrucieństwem w plutonie egzekucyjnym komunistycznej Informacji Wojskowej. Prawie jak Che Guevara, tylko w tym wypadku „prawie” nie robi wielkiej różnicy…

Sprawa niedawnego wyroku uniewinniającego Kiszczaka za sprawstwo kierownicze masakry w kopalni „Wujek” jest więcej niż skandaliczna i oburzająca, tak uważam jako człowiek. Ale analizując sprawę na chłodno, równie dobrze można… mieć pretensje do wilka o to, że je owce. Albo do żmii o to, że kąsa. Dlaczego? Odpowiedź powinna być arcyboleśnie prosta, przywołując aforystę i freestylowca od siedmiu boleści z Budy Ruskiej. Wyrok ten został bowiem wydany przez sąd państwa, którego istotą jest zachowanie ciągłości prawno-ustrojowej z poprzedniczką – PRL. Inny wyrok zapaść więc nie mógł, niestety!

Zresztą, określenia „państwo” powyżej, użyłem w charakterze czysto technicznym. Bardziej adekwatnie ujął to Amalryk: mamy „twór państwopodobny”.

Wyrok uniewinniający Kiszczaka to jedynie konsekwencja. Idąc dalej, odziedziczony po PRL system prawny i bezradny wobec czerwonych zbrodniarzy wymiar sprawiedliwości to jedynie pojedynczy puzzel większej układanki, pojedyncza nić oplatającej nasz kraj czerwonej pajęczyny. Ale po kolei.

Owa „ciągłość prawnoustrojowa”, szerzej – system prawny, a ogółem – system polityczny itd. jest w rzeczywistości niczym innym, tylko konsekwencją realnego układu sił. Genialna „Teologia polityczna” Carla Schmitta rozpoczyna się zdaniem: „Ten, kto decyduje o stanie wyjątkowym, jest suwerenny”. Nie należy traktować tego tylko literalnie i w wąskim zakresie. Oznacza to po prostu tyle, że suwerenem, czyli sprawującym faktyczną władzę jest podmiot, który ustala zasady organizacji danego systemu politycznego, jest w mocy, by je egzekwować i posiada ku temu instrumenty. Tyczy się to także systemu prawnego, jego wykładni, w dalszej kolejności – orzecznictwa i ferowanych wyroków w różnych sprawach, itd. Czyli – prawo ustala silniejszy; prawo jest po prostu emanacją woli silniejszego. Dodajmy jeszcze, że sprawowanie władzy nie musi się pokrywać z nominalnie sprawowanymi urzędami. W Polsce – parafrazując przytoczone słowa Schmitta – suwerenem jest ten, kto już zdecydował o stanie wyjątkowym. Który nie jest monadą, nie jest gwiazdą jakiegoś kur(w)iozalnego one-man-show, jaki próbuje nam serwować neobolszewickie „Ministerstwo Prawdy”, co wielu bezwiednie podchwytuje, nawet bez złych intencji. Kiszczak ani nie działał, ani nie działa sam, a jest elementem (bardzo ważnym) pewnej określonej struktury politycznej; działa w ściśle określonym UKŁADZIE odniesienia, w swoistym „środowisku naturalnym”.

Andrzej Zybertowicz w swoim artykule pt. „AntyRozwojowe Grupy Interesów – zarys analizy”, powołując się na Zdzisława Krasnodębskiego przywołuje tezę o dwóch transformacjach ustrojowych, jakie miały miejsce na przełomie lat 80. i 90.: „transformacji jawnej” i „transformacji ukrytej”. Transformacja jawna polegała na wytworzeniu się instytucji i mechanizmów charakterystycznych dla demoliberalizmu, transformacja ukryta zaś – na zachowaniu władzy politycznej i wpływów przez przetransformowane struktury komunistyczne: nomenklaturę partyjną i bezpiekę. Ze względu na charakter zasobów kadrowych i instrumentów sprawowania władzy, jakimi one dysponują, charakter wiążący i realny ma transformacja ukryta. Dalej w artykule, prof. Zybertowicz zgodnie ze stanem faktycznym pisze, że transformacja ustrojowa jest wypadkową działań spontanicznych i zaplanowanych, zamierzonych. Nie trzeba chyba przypominać, że transformacja była procesem przede wszystkim zamierzonym: przez komunistów zaplanowanym (według jednych już w l. 50, według innych – w 60-70.) i przez nich, via KGB i lokalne bezpieki, przeprowadzonym. Nasz główny „bohater”, ze swoją (typową zresztą dla komunistycznych oficjeli) manierą „mówienia prawie wszystkiego”, specjalnie tego faktu nie ukrywa, ani też swojego w nim udziału: czy to w książce-wywiadzie, czy to w wywiadach dla prasy, czy to na sali sądowej.

Określenie „transformacja ustrojowa” oddaje istotę rzeczy jeśli je dookreślimy następująco – że miała miejsce transformacja ustrojowa komunizmu w neokomunizm. A to, że Sowiety nazywają się oficjalnie „Federacja Rosyjska”, której flagą jest przedpaździernikowy trójkolor a godłem carski dwugłowy orzeł czy też to, że nie istnieje KPZS – jest sprawą wtórną i nie zmienia postaci rzeczy zwłaszcza, że komunizm jest systemem, którego celem jest władza, a symbolikę i inne insygnia można sobie zmieniać do woli. To samo tyczy się Polski. Sprawą wtórną i w sumie niewiele realnie znaczącą jest to, że: godłem jest ukoronowany Biały Orzeł, a formalnie Polska jest krajem niepodległym i suwerennym. Że formalnie i realnie mamy demokrację, wolny rynek i państwo prawa. Tak jest – zarówno formalnie, jak i realnie, bowiem „prawdziwa demokracja”, „prawdziwy liberalizm”, „prawdziwy wolny rynek”, różne „sprawiedliwe prawa” i „sprawiedliwości” z przymiotnikami istnieją jedynie w głowach i w podręcznikach oświeceniowych mędrków i utopistów. Inna sprawa, że praktycznie cały współczesny dyskurs polityczny jest przeżarty oświeceniowymi i liberalnymi zaklęciami.

Jak śpiewał kiedyś Kazik, „korona zdobi komunę”. Stanem faktycznym w Polsce AD 2011 jest nadal PRL-bis i nic nie wskazuje niestety, żeby miało to się szybko zmienić. Demoliberalna III RP jest zaś zaś – jest swego rodzaju nakładką na rzeczywistość, wytworem komunistycznej maskirowki i dezinformacji strategicznej, „Matrixem”; tytuł genialnego tryptyku filmowego braci Wachowskich jest używany – głównie na blogosferze – bardzo często. I równie często, podświadomie i nieświadomie, jest używany w charakterze metafory, podczas gdy jest to opis rzeczywistości.

Neokomunizm-neobolszewizm ma swoje „zasady przewodnie”, które konstytuują jego istnienie: (a) suwerenem jest przetransformowana oligarchia komunistyczna (partia wewnętrzna) z pewnym udziałem opozycyjnych i nowszych kooptantów (partia zewnętrzna), stojących szczebel (lub więcej) niżej od „towarzyszy”, pod których są podwieszeni na mocy powiązań agenturalnych i innych „powiązań hakowych”; (b) na zewnątrz, Polska jest kondominium Rosji Sowieckiej, Niemiec, UE i podmiotów pozapaństwowych, z pakietem kontrolnym Moskwy. To akurat w tej chwili nas nie interesuje, więc zajmijmy się punktem (a). Wyżej wymienione reguły funkcjonowania systemu nie mają rzecz jasna charakteru zapisu w konstytucji ani w jakimkolwiek innym akcie prawnym; nie muszą być skodyfikowane, by miały charakter dla systemu wiążący i obowiązywały. Nie jest też tak, że coś się dzieje na telefon z Kremla czy szyfrogram z politbiura wykonywano rozkazy. Jakie są więc konkretne mechanizmy egzekucji tych reguł? Po prostu neokomunistyczny establishment okrągłostołowy sprawuje władzę poprzez kontrolę „bazy” i „nadbudowy”: poprzez kontrolę nad sferą polityczną, ekonomiczną i kulturowo-cywilizacyjną. Realizuje swoje strategiczne i taktyczne interesy – zarówno interesy swoje jako pewnego kolektywu, pewnej struktury politycznej, jak i partykularne interesy swoich członków.

Wszystkie w zasadzie najważniejsze instytucje polityczne (urząd prezydenta, rząd, parlament, specsłużby, wojsko, system gospodarczy itp.) są przez środowiska komunistyczne kontrolowane albo przez bezpośrednią penetrację, albo zdalnie. Najważniejsze tutaj są kadry, odpowiedni czynnik ludzki: po prostu komuna, bezpieka i agentura awansuje komunę, bezpiekę i agenturę i tak dalej. Ci natomiast, którzy stoją niżej w hierarchii struktury władzy są po prostu „podwieszeni” pod starszych i mądrzejszych towarzyszy i ich pozycja zależy od tego, czy ich interes polityczny jest zgodny, a co najmniej niekolidujący z interesem „partii wewnętrznej”. Stąd też skrajnie naiwne jest stwierdzenie, że „postkomunizm” umrze wraz z naturalną śmiercią komunistów; system nastawiony na sprawowanie i utrzymanie władzy reprodukuje się poprzez dziedziczenie i kooptację oraz równolegle poprzez ekspresję memów.

Operacja „przechwytyzacji” (jak to określa Bukowski) majątku narodowego, jaka odbyła się w drugiej połowie l. 80 i pierwszej l. 90. zapewniła komunistom dalszą kontrolę nad gospodarką. A tym samym – na hodowlę posłusznych sobie elit, w dobie „władzy pieniądza”. W służbach specjalnych nadal wiodące role pełnią starzy „towarzysze z bezpieczeństwa”. W „polskim” „dyskursie” politycznym i społecznym po 1989 roku monopolistą jest środowisko intelektualne, które korzeniami sięga jeszcze komunistycznej, sowieckiej agentury w II RP, a za pierwszej komuny najpierw katowało żołnierzy wyklętych, by później dążyć do stworzenia „komunizmu z ludzką” twarzą, którego to celu dopięto w willi ministra spraw wewnętrznych przy ul. Zawrat w Magdalence.

Jednym z leitmotiv’ów Gazety Wyborczej, a zwłaszcza publicystyki Michnika była relatywizacja komunizmu jako takiego (nie mówiąc już o zaciemnianiu jego faktycznej istoty) oraz popełnionych przez Kiszczaka i Jaruzela mordów. To jedna z „prawd wiary” peerelowskiego wariantu pewnej świeckiej religii, której akceptacja jest jednym z warunków sine qua non dołączenia do establishmentu, a której zakwestionowanie równa się wyrzuceniu na margines czy niedopuszczenie do awansu; bo przecież historia i jej wpływ na sytuację obecną są nieważne, a trzeba „wybierać normalność i przyszłość”. Prócz tego, to głównie organ tow. Michnika służył jako tuba Kiszczaka i Jaruzela, która umożliwiała im mówienie „prawie wszystkiego”: manipulację, dezinformację czy też trzymanie w ryzach agentury poprzez utrzymanie jej w przeświadczeniu, że „jakby co” na jeden sygnał wypłyną odpowiednie „kompr-maty”.

Z kolei w środowisku prawniczym i sędziowskim wiodącą rolę pełnią sędziowie z czasów stanu wojennego i „powojennego”, wcześniej zdarzali się sędziowie z czasów stalinowskich, do tego obrońcy i wręcz „fellow travellers” najważniejszych mafiosów, a wiadomo, że rdzeniem zorganizowanej przestępczości jest „była” bezpieka; poza tym, palestra to środowisko zamknięte, o bardzo ścisłej, korporacyjnej strukturze i hierarchii oraz własnych, wewnętrznych a bardzo specyficznych regułach. Nikt nigdy nie wydał, nie wydałby nawet, ani – nie łudźmy się – nie wyda już wyroku, który dla czerwonych zbrodniarzy byłby jakkolwiek niekorzystny, bo równałoby się to utracie pozycji w środowisku prawniczym, blokadę awansu, a być może i interwencję towarzystwa od wulkanizacji albo wymiany oleju w samochodzie. Wszystkie dotychczasowe próby osądzenia Jaruzela i Kiszczaka, do ostatniego procesu, to jedna wielka farsa, planowana i koordynowana.

Zresztą – postrzeganie ich przez pryzmat mordów popełnionych czy to przez Informację Wojskową, czy to na Wybrzeżu w 1970, czy to podczas stanu wojennego i „powojennego” – to droga donikąd. Trzeba było uznać cały komunizm za system z gruntu zbrodniczy i przestępczy, peerel za formę okupacji przez międzynarodową mafię z centralą w sowietach, a kompartię i bezpiekę – za organizacje zbrodnicze. Analogicznie swoją drogą, należałoby uczynić z neopeerelem. Do tej pory jednak był to postulat poruszany na marginesie, którego wręcz nie zdołano w pełni wyartykułować. Bardzo niewielu podnosiło go wtedy, gdy istniała po temu okazja; w 1992 i w l. 2005 – 07.

I wreszcie, kwestia w zasadzie najważniejsza. Elementem operacji transformacji ustrojowej komunizmu w neokomunizm była tzw. „rewolucja wojskowa” w strukturach komunistycznych, która odbyła się na przestrzeni lat 70 i 80 i polegała na awansie i objęciu kierownictwa kompartii, a co za tym idzie także innych instytucji politycznych, przez oficerów bezpieki, w peerelu głównie bezpieki wojskowej. Apogeum przypadło na lata 1980 – 81. Wojskówka objęła też dowództwo nad MSW, a tym samym nad SB i MO. Nie trzeba przypominać, że Kiszczak był jednocześnie: ministrem spraw wewnętrznych, czyli szefem SB, b. wysokim oficerem komunistycznego wojska a w nim – funkcjonariuszem wojskowej bezpieki, szybko awansującym w hierarchii wojskowej czeki, w której karierę miał rozpocząć i dokooptować doń Jaruzelskiego. Jeśli wierzyć Golicynowi czy Kuklińskiemu – Jaruzelski był członkiem ścisłego, kolektywnego kierownictwa komunizmu w skali całego czerwonego imperium. Logiczne więc, że Kiszczak: albo w tym gremium też był (co jest bardzo prawdopodobne), albo był b. blisko niego. Z kolei na poziomie lokalnym, na poziomie peerelowskiego odcinka operacji „pieriestrojka”, to właśnie Jaruzelski i Kiszczak byli jej zawiadowcami, dowódcami liniowymi. Zarówno jako jej planiści i stratedzy, jak i wykonawcy. Nie trzeba przypominać chyba, czyja była willa przy ul. Zawrat w Magdalence ani tego, kto polewał wódę i wznosił toasty, samemu nie dając powalić się na ziemię. Z kolei stan wojenny to początek nadwiślańskiego odcinka operacji „pieriestrojka”; co zresztą przyznał sam Kiszczak. Posunięciem niezbędnym zarówno w lokalnych, peerelowskich warunkach, jako „podgotowka” do sowieckiego ataku na Zachód oraz jako jedno z sowieckich „działań aktywnych”; kombinacją politycznej prowokacji i dezinformacji.

Mamy więc bardzo mocną poszlakę, jeśli nie dowód wprost na to, że rola polityczna Kiszczaka nie skończyła się wraz z 1990 rokiem, z utratą nominalnie zajmowanych stanowisk w kierownictwie kompartii, bezpieki i „państwa”. Jeżeli neokomunizm jest zjawiskiem o charakterze systemowym, to musi istnieć pewna struktura kierownicza, która podejmuje najważniejsze decyzje i orkiestruje najważniejsze operacje; grupa ta stanowiłaby bezpośredni zwornik Ubekistanu i neopeerelu z neosowiecką centralą. W filmie pt. „Towarzysz Generał”, filmie o Jaruzelskim, ale z uwzględnieniem kontekstu i środowiska, w którym Jaruzelski funkcjonuje Sławomir Cenckiewicz mówi o tym, że Jaruzelski uczestniczył w awansowaniu czy przynajmniej „przyklepywaniu” ludzi na stanowiska generalskie jeszcze na początku lat pierwszych XXI w. Swoją drogą, jak sprawa ta wygląda w chwili obecnej? Dowodem na bardzo wysoką pozycję polityczną Jaruzelskiego był udział w kampanii prezydenckiej Komorowskiego, a najważniejszym – udział w Radzie Bezpieczeństwa Narodowego. Kogo w takim razie „przyklepuje” Kiszczak? Jaki odcinek należy do niego? I kolejna przesłanka za tym, że także i Kiszczak raczej nie może sobie pozwolić na spokojną emeryturę, na której tylko jeździłby sobie na Zabajkale łowić dwumetrowe łososie czy strzelać tygrysy syberyjskie. Swą krwawą karierę rozpoczynał w plutonie egzekucyjnym zakładanej i kontrolowanej bezpośrednio przez sowieciarnię Informacji Wojskowej, bardzo szybko piął się po szczeblach hierarchii komunistycznego wojska, bezpieki i kompartii, by stać się głównodowodzącym bezpieki i jednym z architektów peerelowskiego odcinka pieriestrojki. Ten człowiek (choćby ze względu na posiadane zasoby informacji) „w razie czego” podzieliłby los takich swoich towarzyszy, jak np. Jaroszewicz czy Fonkowicz (też oficerowie „ludowego” wojska). W pełni uprawniony i poparty mocnymi poszlakami jest więc pogląd, że zarówno Jaruzelski, jak i Kiszczak są członkami (zapewne nieformalnego) „gensztabu” Ubekistanu. Grzegorz Braun w wywiadzie o „układzie wrocławskim” typuje Cioska. A kto jeszcze do tego gremium należy? Dukaczewski, Czempiński, pozostali szefowie WSI i inni prominentni esbecy? Urban? Może… Michnik? Kolejne otwarte kwestie: jak liczne jest to grono i kto pełni jaką konkretnie rolę?

Ku niechybnemu końcowi zbliża się czas biologicznego bytowania architektów i wykonawców operacji transformacji ustrojowej w ramach komunizmu, którzy najprawdopodobniej nadal są członkami kierownictwa neokomunistycznej oligarchii. Konieczna jest więc sukcesja, która trwa od roku 2007 i która musi odbyć się w maksymalnie sprzyjającym klimacie, zarówno ściśle politycznym, jak i kulturowym. Stąd też, Kiszczak i Jaruzelski nie mogą dostać żadnych „zawiasów” ani wyroku skazującego z odstąpieniem od jego egzekucji. Muszą odejść do Niflheimu z mieczem i tarczą, z sierpem i młotem w ręku; z narzędziami i insygniami popełnionych przez siebie mordów. Odejść muszą w klimacie relatywizacji, wręcz unieważnienia ich zbrodni (których przecież „nie było”, względnie „zbrodniami nie były”) poprzez twór, który będąc powszechnie rozpoznawanym jako III RP, jest niczym innym, jak inkarnacją peerelu. Muszą odejść z tego padołu jako bohaterowie systemu, którego od początku byli elementami i którzy swą karierę zwieńczyli jako jego reformatorzy i nieformalni, a faktyczni dowódcy.