2011-05-03

Pełny kontekst uniewinnienia CzeKiszczaka

Czekiszczak – tak przezywać mieli Kiszczaka sowieci, zadziwieni i zafascynowani jego okrucieństwem w plutonie egzekucyjnym komunistycznej Informacji Wojskowej. Prawie jak Che Guevara, tylko w tym wypadku „prawie” nie robi wielkiej różnicy…

Sprawa niedawnego wyroku uniewinniającego Kiszczaka za sprawstwo kierownicze masakry w kopalni „Wujek” jest więcej niż skandaliczna i oburzająca, tak uważam jako człowiek. Ale analizując sprawę na chłodno, równie dobrze można… mieć pretensje do wilka o to, że je owce. Albo do żmii o to, że kąsa. Dlaczego? Odpowiedź powinna być arcyboleśnie prosta, przywołując aforystę i freestylowca od siedmiu boleści z Budy Ruskiej. Wyrok ten został bowiem wydany przez sąd państwa, którego istotą jest zachowanie ciągłości prawno-ustrojowej z poprzedniczką – PRL. Inny wyrok zapaść więc nie mógł, niestety!

Zresztą, określenia „państwo” powyżej, użyłem w charakterze czysto technicznym. Bardziej adekwatnie ujął to Amalryk: mamy „twór państwopodobny”.

Wyrok uniewinniający Kiszczaka to jedynie konsekwencja. Idąc dalej, odziedziczony po PRL system prawny i bezradny wobec czerwonych zbrodniarzy wymiar sprawiedliwości to jedynie pojedynczy puzzel większej układanki, pojedyncza nić oplatającej nasz kraj czerwonej pajęczyny. Ale po kolei.

Owa „ciągłość prawnoustrojowa”, szerzej – system prawny, a ogółem – system polityczny itd. jest w rzeczywistości niczym innym, tylko konsekwencją realnego układu sił. Genialna „Teologia polityczna” Carla Schmitta rozpoczyna się zdaniem: „Ten, kto decyduje o stanie wyjątkowym, jest suwerenny”. Nie należy traktować tego tylko literalnie i w wąskim zakresie. Oznacza to po prostu tyle, że suwerenem, czyli sprawującym faktyczną władzę jest podmiot, który ustala zasady organizacji danego systemu politycznego, jest w mocy, by je egzekwować i posiada ku temu instrumenty. Tyczy się to także systemu prawnego, jego wykładni, w dalszej kolejności – orzecznictwa i ferowanych wyroków w różnych sprawach, itd. Czyli – prawo ustala silniejszy; prawo jest po prostu emanacją woli silniejszego. Dodajmy jeszcze, że sprawowanie władzy nie musi się pokrywać z nominalnie sprawowanymi urzędami. W Polsce – parafrazując przytoczone słowa Schmitta – suwerenem jest ten, kto już zdecydował o stanie wyjątkowym. Który nie jest monadą, nie jest gwiazdą jakiegoś kur(w)iozalnego one-man-show, jaki próbuje nam serwować neobolszewickie „Ministerstwo Prawdy”, co wielu bezwiednie podchwytuje, nawet bez złych intencji. Kiszczak ani nie działał, ani nie działa sam, a jest elementem (bardzo ważnym) pewnej określonej struktury politycznej; działa w ściśle określonym UKŁADZIE odniesienia, w swoistym „środowisku naturalnym”.

Andrzej Zybertowicz w swoim artykule pt. „AntyRozwojowe Grupy Interesów – zarys analizy”, powołując się na Zdzisława Krasnodębskiego przywołuje tezę o dwóch transformacjach ustrojowych, jakie miały miejsce na przełomie lat 80. i 90.: „transformacji jawnej” i „transformacji ukrytej”. Transformacja jawna polegała na wytworzeniu się instytucji i mechanizmów charakterystycznych dla demoliberalizmu, transformacja ukryta zaś – na zachowaniu władzy politycznej i wpływów przez przetransformowane struktury komunistyczne: nomenklaturę partyjną i bezpiekę. Ze względu na charakter zasobów kadrowych i instrumentów sprawowania władzy, jakimi one dysponują, charakter wiążący i realny ma transformacja ukryta. Dalej w artykule, prof. Zybertowicz zgodnie ze stanem faktycznym pisze, że transformacja ustrojowa jest wypadkową działań spontanicznych i zaplanowanych, zamierzonych. Nie trzeba chyba przypominać, że transformacja była procesem przede wszystkim zamierzonym: przez komunistów zaplanowanym (według jednych już w l. 50, według innych – w 60-70.) i przez nich, via KGB i lokalne bezpieki, przeprowadzonym. Nasz główny „bohater”, ze swoją (typową zresztą dla komunistycznych oficjeli) manierą „mówienia prawie wszystkiego”, specjalnie tego faktu nie ukrywa, ani też swojego w nim udziału: czy to w książce-wywiadzie, czy to w wywiadach dla prasy, czy to na sali sądowej.

Określenie „transformacja ustrojowa” oddaje istotę rzeczy jeśli je dookreślimy następująco – że miała miejsce transformacja ustrojowa komunizmu w neokomunizm. A to, że Sowiety nazywają się oficjalnie „Federacja Rosyjska”, której flagą jest przedpaździernikowy trójkolor a godłem carski dwugłowy orzeł czy też to, że nie istnieje KPZS – jest sprawą wtórną i nie zmienia postaci rzeczy zwłaszcza, że komunizm jest systemem, którego celem jest władza, a symbolikę i inne insygnia można sobie zmieniać do woli. To samo tyczy się Polski. Sprawą wtórną i w sumie niewiele realnie znaczącą jest to, że: godłem jest ukoronowany Biały Orzeł, a formalnie Polska jest krajem niepodległym i suwerennym. Że formalnie i realnie mamy demokrację, wolny rynek i państwo prawa. Tak jest – zarówno formalnie, jak i realnie, bowiem „prawdziwa demokracja”, „prawdziwy liberalizm”, „prawdziwy wolny rynek”, różne „sprawiedliwe prawa” i „sprawiedliwości” z przymiotnikami istnieją jedynie w głowach i w podręcznikach oświeceniowych mędrków i utopistów. Inna sprawa, że praktycznie cały współczesny dyskurs polityczny jest przeżarty oświeceniowymi i liberalnymi zaklęciami.

Jak śpiewał kiedyś Kazik, „korona zdobi komunę”. Stanem faktycznym w Polsce AD 2011 jest nadal PRL-bis i nic nie wskazuje niestety, żeby miało to się szybko zmienić. Demoliberalna III RP jest zaś zaś – jest swego rodzaju nakładką na rzeczywistość, wytworem komunistycznej maskirowki i dezinformacji strategicznej, „Matrixem”; tytuł genialnego tryptyku filmowego braci Wachowskich jest używany – głównie na blogosferze – bardzo często. I równie często, podświadomie i nieświadomie, jest używany w charakterze metafory, podczas gdy jest to opis rzeczywistości.

Neokomunizm-neobolszewizm ma swoje „zasady przewodnie”, które konstytuują jego istnienie: (a) suwerenem jest przetransformowana oligarchia komunistyczna (partia wewnętrzna) z pewnym udziałem opozycyjnych i nowszych kooptantów (partia zewnętrzna), stojących szczebel (lub więcej) niżej od „towarzyszy”, pod których są podwieszeni na mocy powiązań agenturalnych i innych „powiązań hakowych”; (b) na zewnątrz, Polska jest kondominium Rosji Sowieckiej, Niemiec, UE i podmiotów pozapaństwowych, z pakietem kontrolnym Moskwy. To akurat w tej chwili nas nie interesuje, więc zajmijmy się punktem (a). Wyżej wymienione reguły funkcjonowania systemu nie mają rzecz jasna charakteru zapisu w konstytucji ani w jakimkolwiek innym akcie prawnym; nie muszą być skodyfikowane, by miały charakter dla systemu wiążący i obowiązywały. Nie jest też tak, że coś się dzieje na telefon z Kremla czy szyfrogram z politbiura wykonywano rozkazy. Jakie są więc konkretne mechanizmy egzekucji tych reguł? Po prostu neokomunistyczny establishment okrągłostołowy sprawuje władzę poprzez kontrolę „bazy” i „nadbudowy”: poprzez kontrolę nad sferą polityczną, ekonomiczną i kulturowo-cywilizacyjną. Realizuje swoje strategiczne i taktyczne interesy – zarówno interesy swoje jako pewnego kolektywu, pewnej struktury politycznej, jak i partykularne interesy swoich członków.

Wszystkie w zasadzie najważniejsze instytucje polityczne (urząd prezydenta, rząd, parlament, specsłużby, wojsko, system gospodarczy itp.) są przez środowiska komunistyczne kontrolowane albo przez bezpośrednią penetrację, albo zdalnie. Najważniejsze tutaj są kadry, odpowiedni czynnik ludzki: po prostu komuna, bezpieka i agentura awansuje komunę, bezpiekę i agenturę i tak dalej. Ci natomiast, którzy stoją niżej w hierarchii struktury władzy są po prostu „podwieszeni” pod starszych i mądrzejszych towarzyszy i ich pozycja zależy od tego, czy ich interes polityczny jest zgodny, a co najmniej niekolidujący z interesem „partii wewnętrznej”. Stąd też skrajnie naiwne jest stwierdzenie, że „postkomunizm” umrze wraz z naturalną śmiercią komunistów; system nastawiony na sprawowanie i utrzymanie władzy reprodukuje się poprzez dziedziczenie i kooptację oraz równolegle poprzez ekspresję memów.

Operacja „przechwytyzacji” (jak to określa Bukowski) majątku narodowego, jaka odbyła się w drugiej połowie l. 80 i pierwszej l. 90. zapewniła komunistom dalszą kontrolę nad gospodarką. A tym samym – na hodowlę posłusznych sobie elit, w dobie „władzy pieniądza”. W służbach specjalnych nadal wiodące role pełnią starzy „towarzysze z bezpieczeństwa”. W „polskim” „dyskursie” politycznym i społecznym po 1989 roku monopolistą jest środowisko intelektualne, które korzeniami sięga jeszcze komunistycznej, sowieckiej agentury w II RP, a za pierwszej komuny najpierw katowało żołnierzy wyklętych, by później dążyć do stworzenia „komunizmu z ludzką” twarzą, którego to celu dopięto w willi ministra spraw wewnętrznych przy ul. Zawrat w Magdalence.

Jednym z leitmotiv’ów Gazety Wyborczej, a zwłaszcza publicystyki Michnika była relatywizacja komunizmu jako takiego (nie mówiąc już o zaciemnianiu jego faktycznej istoty) oraz popełnionych przez Kiszczaka i Jaruzela mordów. To jedna z „prawd wiary” peerelowskiego wariantu pewnej świeckiej religii, której akceptacja jest jednym z warunków sine qua non dołączenia do establishmentu, a której zakwestionowanie równa się wyrzuceniu na margines czy niedopuszczenie do awansu; bo przecież historia i jej wpływ na sytuację obecną są nieważne, a trzeba „wybierać normalność i przyszłość”. Prócz tego, to głównie organ tow. Michnika służył jako tuba Kiszczaka i Jaruzela, która umożliwiała im mówienie „prawie wszystkiego”: manipulację, dezinformację czy też trzymanie w ryzach agentury poprzez utrzymanie jej w przeświadczeniu, że „jakby co” na jeden sygnał wypłyną odpowiednie „kompr-maty”.

Z kolei w środowisku prawniczym i sędziowskim wiodącą rolę pełnią sędziowie z czasów stanu wojennego i „powojennego”, wcześniej zdarzali się sędziowie z czasów stalinowskich, do tego obrońcy i wręcz „fellow travellers” najważniejszych mafiosów, a wiadomo, że rdzeniem zorganizowanej przestępczości jest „była” bezpieka; poza tym, palestra to środowisko zamknięte, o bardzo ścisłej, korporacyjnej strukturze i hierarchii oraz własnych, wewnętrznych a bardzo specyficznych regułach. Nikt nigdy nie wydał, nie wydałby nawet, ani – nie łudźmy się – nie wyda już wyroku, który dla czerwonych zbrodniarzy byłby jakkolwiek niekorzystny, bo równałoby się to utracie pozycji w środowisku prawniczym, blokadę awansu, a być może i interwencję towarzystwa od wulkanizacji albo wymiany oleju w samochodzie. Wszystkie dotychczasowe próby osądzenia Jaruzela i Kiszczaka, do ostatniego procesu, to jedna wielka farsa, planowana i koordynowana.

Zresztą – postrzeganie ich przez pryzmat mordów popełnionych czy to przez Informację Wojskową, czy to na Wybrzeżu w 1970, czy to podczas stanu wojennego i „powojennego” – to droga donikąd. Trzeba było uznać cały komunizm za system z gruntu zbrodniczy i przestępczy, peerel za formę okupacji przez międzynarodową mafię z centralą w sowietach, a kompartię i bezpiekę – za organizacje zbrodnicze. Analogicznie swoją drogą, należałoby uczynić z neopeerelem. Do tej pory jednak był to postulat poruszany na marginesie, którego wręcz nie zdołano w pełni wyartykułować. Bardzo niewielu podnosiło go wtedy, gdy istniała po temu okazja; w 1992 i w l. 2005 – 07.

I wreszcie, kwestia w zasadzie najważniejsza. Elementem operacji transformacji ustrojowej komunizmu w neokomunizm była tzw. „rewolucja wojskowa” w strukturach komunistycznych, która odbyła się na przestrzeni lat 70 i 80 i polegała na awansie i objęciu kierownictwa kompartii, a co za tym idzie także innych instytucji politycznych, przez oficerów bezpieki, w peerelu głównie bezpieki wojskowej. Apogeum przypadło na lata 1980 – 81. Wojskówka objęła też dowództwo nad MSW, a tym samym nad SB i MO. Nie trzeba przypominać, że Kiszczak był jednocześnie: ministrem spraw wewnętrznych, czyli szefem SB, b. wysokim oficerem komunistycznego wojska a w nim – funkcjonariuszem wojskowej bezpieki, szybko awansującym w hierarchii wojskowej czeki, w której karierę miał rozpocząć i dokooptować doń Jaruzelskiego. Jeśli wierzyć Golicynowi czy Kuklińskiemu – Jaruzelski był członkiem ścisłego, kolektywnego kierownictwa komunizmu w skali całego czerwonego imperium. Logiczne więc, że Kiszczak: albo w tym gremium też był (co jest bardzo prawdopodobne), albo był b. blisko niego. Z kolei na poziomie lokalnym, na poziomie peerelowskiego odcinka operacji „pieriestrojka”, to właśnie Jaruzelski i Kiszczak byli jej zawiadowcami, dowódcami liniowymi. Zarówno jako jej planiści i stratedzy, jak i wykonawcy. Nie trzeba przypominać chyba, czyja była willa przy ul. Zawrat w Magdalence ani tego, kto polewał wódę i wznosił toasty, samemu nie dając powalić się na ziemię. Z kolei stan wojenny to początek nadwiślańskiego odcinka operacji „pieriestrojka”; co zresztą przyznał sam Kiszczak. Posunięciem niezbędnym zarówno w lokalnych, peerelowskich warunkach, jako „podgotowka” do sowieckiego ataku na Zachód oraz jako jedno z sowieckich „działań aktywnych”; kombinacją politycznej prowokacji i dezinformacji.

Mamy więc bardzo mocną poszlakę, jeśli nie dowód wprost na to, że rola polityczna Kiszczaka nie skończyła się wraz z 1990 rokiem, z utratą nominalnie zajmowanych stanowisk w kierownictwie kompartii, bezpieki i „państwa”. Jeżeli neokomunizm jest zjawiskiem o charakterze systemowym, to musi istnieć pewna struktura kierownicza, która podejmuje najważniejsze decyzje i orkiestruje najważniejsze operacje; grupa ta stanowiłaby bezpośredni zwornik Ubekistanu i neopeerelu z neosowiecką centralą. W filmie pt. „Towarzysz Generał”, filmie o Jaruzelskim, ale z uwzględnieniem kontekstu i środowiska, w którym Jaruzelski funkcjonuje Sławomir Cenckiewicz mówi o tym, że Jaruzelski uczestniczył w awansowaniu czy przynajmniej „przyklepywaniu” ludzi na stanowiska generalskie jeszcze na początku lat pierwszych XXI w. Swoją drogą, jak sprawa ta wygląda w chwili obecnej? Dowodem na bardzo wysoką pozycję polityczną Jaruzelskiego był udział w kampanii prezydenckiej Komorowskiego, a najważniejszym – udział w Radzie Bezpieczeństwa Narodowego. Kogo w takim razie „przyklepuje” Kiszczak? Jaki odcinek należy do niego? I kolejna przesłanka za tym, że także i Kiszczak raczej nie może sobie pozwolić na spokojną emeryturę, na której tylko jeździłby sobie na Zabajkale łowić dwumetrowe łososie czy strzelać tygrysy syberyjskie. Swą krwawą karierę rozpoczynał w plutonie egzekucyjnym zakładanej i kontrolowanej bezpośrednio przez sowieciarnię Informacji Wojskowej, bardzo szybko piął się po szczeblach hierarchii komunistycznego wojska, bezpieki i kompartii, by stać się głównodowodzącym bezpieki i jednym z architektów peerelowskiego odcinka pieriestrojki. Ten człowiek (choćby ze względu na posiadane zasoby informacji) „w razie czego” podzieliłby los takich swoich towarzyszy, jak np. Jaroszewicz czy Fonkowicz (też oficerowie „ludowego” wojska). W pełni uprawniony i poparty mocnymi poszlakami jest więc pogląd, że zarówno Jaruzelski, jak i Kiszczak są członkami (zapewne nieformalnego) „gensztabu” Ubekistanu. Grzegorz Braun w wywiadzie o „układzie wrocławskim” typuje Cioska. A kto jeszcze do tego gremium należy? Dukaczewski, Czempiński, pozostali szefowie WSI i inni prominentni esbecy? Urban? Może… Michnik? Kolejne otwarte kwestie: jak liczne jest to grono i kto pełni jaką konkretnie rolę?

Ku niechybnemu końcowi zbliża się czas biologicznego bytowania architektów i wykonawców operacji transformacji ustrojowej w ramach komunizmu, którzy najprawdopodobniej nadal są członkami kierownictwa neokomunistycznej oligarchii. Konieczna jest więc sukcesja, która trwa od roku 2007 i która musi odbyć się w maksymalnie sprzyjającym klimacie, zarówno ściśle politycznym, jak i kulturowym. Stąd też, Kiszczak i Jaruzelski nie mogą dostać żadnych „zawiasów” ani wyroku skazującego z odstąpieniem od jego egzekucji. Muszą odejść do Niflheimu z mieczem i tarczą, z sierpem i młotem w ręku; z narzędziami i insygniami popełnionych przez siebie mordów. Odejść muszą w klimacie relatywizacji, wręcz unieważnienia ich zbrodni (których przecież „nie było”, względnie „zbrodniami nie były”) poprzez twór, który będąc powszechnie rozpoznawanym jako III RP, jest niczym innym, jak inkarnacją peerelu. Muszą odejść z tego padołu jako bohaterowie systemu, którego od początku byli elementami i którzy swą karierę zwieńczyli jako jego reformatorzy i nieformalni, a faktyczni dowódcy.

32 komentarze:

  1. Wielce Szanowny i Drogi Panie Jaszczurze,

    Ja nadal Pana nie pojmuję. Co gorsza, rozumiem Pana chyba coraz mniej.

    Pisze Pan: "Sprawa niedawnego wyroku uniewinniającego Kiszczaka za sprawstwo kierownicze masakry w kopalni „Wujek” jest więcej niż skandaliczna i oburzająca, tak uważam jako człowiek." Ale chłodno analizując, widzi Pan, że to nonsens.

    Ojciec Bocheński sławetnie powiedział: "poza logiką jest tylko bełkot". Natomiast Pan zdaje się utrzymywać, że logika nie obowiązuje Pana jako człowieka.

    Nie pojmuję Pana, ponieważ uważam się za człowieka (chociaż wielu nie zgadza się ze mną w tym punkcie, zwłaszcza ludzie płci przeciwnej) i czuję się zobligowany myśleć logicznie.

    Czego JAKO CZŁOWIEK oczekuje Pan od prlowskiego sytemu prawnego? Sprawiedliwości? A gdyby skazali Pańskiego czekistę, to czy to byłaby nagle sprawiedliwość? Stalin wymordował największą liczbę czekistów, leninistów i ideowych bolszewików na świecie - i co z tego? Czy to czyni jego system prawny sprawiedliwym?

    Pomocy! Być może pomijam jakiś prosty fakt, być może coś umknęło mojej starczej uwadze, proszę mię więc w łaskawości swojej objaśnić.

    OdpowiedzUsuń
  2. Wielce Szanowny Panie Michale!

    Ech, i tu mnie Pan ma, bo faktycznie wykazał Pan absurd wyłaniający się z mojej wypowiedzi...

    Ale chodzi o co innego - mianowicie o to, że peerel jako twór komunistyczny/neokomunistyczny jest niesprawiedliwy ex definitione.

    OdpowiedzUsuń
  3. Nawiasem, a propos Stalina mordującego towarzyszy - kiedyś niejaki Janusz Korwin-Mikke stwierdził w jednym ze swoich felietonów w "N.Cz.", że Stalin był największym... antykomunistą. Z powodu wytracenia kierownictwa KPP.

    OdpowiedzUsuń
  4. Panie Jaszczurze!

    Ja nie chcę przecie łapać Pana za słowa. Widzę w tym niestety te samą sprzeczność, o której mówiłem w związku z Pańskim cyklem. Ja zupełnie poważnie Pana nie rozumiem.

    Niech Pan spojrzy na litanię entuzjastycznych notek pod powyższym artykułem w burdelu24. Wszyscy komentatorzy zgadzają się z Panem w zupełności, ponieważ wyraził Pan tę samą sprzeczność, w którą wpadają oni sami.

    Nie mam oczywiście nic przeciw temu. Niech się taplają w bagnie prlowskich sprzeczności, ale martwi mnie, że Pan też.

    OdpowiedzUsuń
  5. Korwin, to niestety nierzadki przypadek inteligentnego idioty.

    OdpowiedzUsuń
  6. Panie Michale,

    Czy komentatorzy zgadzają się ze mną właśnie dlatego, że wyraziłem sprzeczność, o której Pan pisze?

    A chciałem jedynie wykazać szerszy kontekst czegoś, co jest jedną z nieuchronnych konsekwencji istnienia (neo)peerelu.

    Co zaś się tyczy Korwina - to może być dezinformator; nawet, jeżeli umyślnie nie prowadzi roboty agenturalnej, to w istniejącym układzie politycznym taką rolę pełni. Jedną bowiem z konsekwencji "korwinizmu" jest definiowanie komunizmu jako "antytezy" wolnego rynku. Stąd np. androny o "libertarianach" (choć skądinąd entuzjastą libertarianizmu nie jestem) Wilczku i Rakowskim, "wolnorynkowym" Putinie czy takich samych ChRL.

    OdpowiedzUsuń
  7. Errata: antyteza nie miała być ujęta w cudzysłów.

    Ech, syndrom ciężkich palców...

    OdpowiedzUsuń
  8. Dość o Korwinie! Na Boga! Równie dobrze można marnować oddech, debatując użyteczność czajnika z czekolady.

    Pańskie pytanie natomiast wydaje mi się bardzo istotne. Po zastanowieniu odpowiadam: jednoznacznie tak. I bardzo mi z tego powodu przykro.

    OdpowiedzUsuń
  9. Pan Michał jest konsekwentnie bezlitosny wobec wszelkich przejawów niekonsekwencji, nawet gdyby miały służyć tak szczytnej sprawie jak popularyzacja genezy "najlepszego z peerelów" wśród salonowej (przepraszam, burdelowej (wzruszył mnie do łez ten "burdel24") publiki).

    A co do "bohatera" artykułu to porównanie z tow. Guevarą nieco nietrafione. "Legendarny" Che to typowy "pryszczaty", zbuntowany wobec swojej klasy przez "ukąszenie heglowskie", gdy Kiszczak to kliniczny karierowicz, syn chłoporobotnika, który w zawierusze dziejowej zwietrzył swoją wielką życiową szansę.

    W zasadzie nikt się o nim dobrze nie wypowiadał. Ani stary góral, który z ludzkiej wrażliwości opiekował się nastoletnim gówniarzem, gdy ten ciężko zachorował na robotach przymusowych w Deutsch Lissa, ani też jego czekistowscy komiltoni. Jego wyczyny w Londynie, w kolaboracji z niesławnej pamięci gen. Kuropieską, czy późniejsze czujne zejście z linii strzału (gdy współautor jego londyńskich sukcesów wylądował z KS-em na karku w prezencie od sowieckej Temidy), czy też jego pojawienie się na czekistowskich szczytach, po antysemickiej hecy w WOPK, jako zastępcy Kufla po zdymisjonowaniu Mochejskiego, jak i cały ciąg dalszy późniejszych wypadków dobrze wszystkim znany - wszystko to, to modelowy wręcz przykład "stalinowskiego działacza" (jak w znanym sowieckim kawale);

    "- Kto jest największym alchemikiem ludzkości?
    -???
    - Tow. Stalin!
    - A dlaczego?
    - Bo z byle gówna potrafi zrobić wybitnego działacza partyjnego! Ale to nic! Ponieważ również, każdego wybitnego działacza partyjnego potrafi zamienić w byle gówno!"

    OdpowiedzUsuń
  10. A Pan Amalryk jest konsekwentnie trafny w swych bezlitosnych komentarzach. Na swoją obronę powiedziałbym, że jeśli zawinąć genezę prlu w gazę niedomówień, to nikt żadnej prawdy na ten temat się nie dowie. Jeżeli obstawić prl palisadą najrozmaitszych tabu, o których mówić nie wypada, by służyć szczytnej sprawie popularyzacji, to popularyzuje się mity.

    Innymi słowy, jeśli nie trzeba głośno mówić, to jest chyba droga donikąd.

    Oburzenie na prlowski wymiar sprawiedliwości jest tej samej natury, co głosowanie w prlowskich wyborach czyli "masowe niecnotki".

    OdpowiedzUsuń
  11. Gwoli uczciwości trzeba przyznać iż Jaszczur tylko (zresztą świadomie) zastosował tani (czyli jak najbardziej dostosowany do intelektu publiczności czytelniczej peerelu) chwyt retoryczny, po czem wyraźnie napisał: "Inny wyrok zapaść więc nie mógł, niestety!" - Więc on chyba nie zasługuje na aż tak kąśliwe uwagi.

    Oczywistym jest również, że nawet w najmniejszym stopniu, co do Kiszczaka, nie byli "...sowieci, zadziwieni i zafascynowani jego okrucieństwem etc..." - z tej prostej przyczyny, że nikt radzieckich czekistów nie był w stanie w tej materii nigdy i niczym zadziwić (tym bardziej przykładowy d-ca rzeczonego plutonu - cel, ognia, przy oznakach życia , dobić).

    Żaden "krwawy Wasyl" nigdy oszołamiającej kariery w "organach" nie zrobił - tu byli niezbędni sprawni (jakby to paradoksalnie nie brzmiało)organizatorzy, dodatkowo świetnie i szybko orientujący się w wewnętrznych rozgrywkach mafijno-gabinetowych.(Gdybyż komunizm zasadzał się tylko na opętanych żądzą mordu tępych dewiantach - sprawa z nim byłaby nad wyraz prosta!)

    I tu wracamy do naszego bohatera. Są dwa punkty w jego życiorysie, które "ustawiły" jego późniejszą karierę. Pierwszy to jego udział w spowodowaniu przekazania komunistom majątku FON - który to czyn później "świecił jak brylant" w jego aktach osobowych. I drugi, który wyprowadził jego karierę na najszersze wody (gdy zaczynała wyglądać kaprawo), gdy wystawił nienaganny certyfikat wiarygodności niejakiemu ppłk Jaruzelskiemu, którego akurat miał właśnie zamiar posłać na zieloną trawkę nie byle kto, tylko sam szef GZP niejaki Witaszewski. Ot i tyle.

    OdpowiedzUsuń
  12. Gwoli ścisłości należałoby dodać, że żadnej kąśliwości w moich uwagach nie było. Pozwolę sobie zwrócić Pana uwagę na moją pierwszą zapiskę.

    OdpowiedzUsuń
  13. Szanowni Panowie!

    Przepraszam bardzo za tak długą nieobecność i brak odpowiedzi; tydzień temu gościłem niewidzianą 20 lat rodzinę z Reichu, później blogspot cóś nawalił tak, że niemożliwe było komentowanie.

    A teraz po kolei odpowiadam.

    Panie Michale, ja w tym wpisie starałem się wykazać, że takie a nie inne wyroki sądu, tu akurat ws. komunistycznych zbrodniarzy nie biorą się znikąd i wynikają z takiego a nie innego stanu rzeczy. A jeśli na cokolwiek się tutaj oburzam, to na peerel jako taki. Bo czyż nie jest on niesprawiedliwy ze swej natury?

    Co do "oburzania się" konkretnie na wyżej omawiany wyrok czy na wymiar "sprawiedliwości" jako "masowej niecnocie" - to czy można to rozpatrywać w ramach takiej właśnie dychotomii, gdy popełniający "masową niecnotę" wydają się raczej być nieświadomi faktycznego stanu rzeczy i za ów biorą symulakrum będące efektem wielopoziomowej "operacji aktywnej"?

    OdpowiedzUsuń
  14. Panie Amalryku, ma Pan oczywiście rację wskazując na różnice pomiędzy Guevarą a Kiszczakiem; zasugerowałem się fonetycznym podobieństwem obu pseudonimów i - że się eufemistycznie wyrażę - efektami działalności obu... person. I owszem, Kiszczak zaszedł tak wysoko właśnie jako "sprawny organizator", który wyszedł cało z wewnątrz-bolszewickich dintojr.

    Wracając jeszcze do tow. Guevary - w jego przypadku pryszcze (na korze mózgowej) rozwinęły się w pełnoobjawowy syfilis. Co dało efekty jakie dało, a przy niezwykle bujnej wyobraźni zaowocowało m.in. pierwowzorem "teorii roku zerowego".

    OdpowiedzUsuń
  15. "[...]zasugerowałem się fonetycznym podobieństwem obu pseudonimów [...]" - przecież wiem! I nie wymądrzałbym się gdybym nie uważał, że dla fonetyki i dla zachwytów "nieświadomych faktycznego stanu rzeczy", nie warto robić koncesji kosztem prawdy.

    A rzeczone "towarzystwo" (wojskowej bezpieki z tamtych lat) nieco znam (kilku z konieczności - genetyka, wielu z opowieści). Nawet, w latach osiemdziesiątych doszedłem do wniosku że sowieci celowo (znając przedwojenny sentyment Polaków do munduru) strategiczną bezpiekę umieścili w wojsku.

    Czas tylko utwierdził mnie w tym przekonaniu.

    OdpowiedzUsuń
  16. Panie Jaszczurze,

    Znowu Pana nie rozumiem. Czy rzeczywiście prlowscy wyborcy, którzy klną w żywy kamień parszywych komuchów i przeklinają prl nr 2, w którym żyją, biorą "symulakrum będące efektem wielopoziomowej operacji aktywnej" za rzeczywistość? O jakim stanie faktycznym Pan mówi?

    Stan faktyczny jest taki, że z jednej strony są te nieświadome masy, które zawsze takimi pozostaną, i które nabierają się na Pańskie symulakrum; ale z drugiej są masowe niecnotki tych, którzy widzą, co się dzieje - albo przynajmniej tak twierdzą - którzy wyrzekają na komunę, wydają Golicyna etc., ale jednocześnie - na wszelki wypadek powtórzę: JEDNOCZEŚNIE! - głosują w wyborach, biorą udział w rządzie, kandydują do sejmu czy też oburzają się na prlowski wymiar.

    Czy to nie jest oczywiste?

    Nb. czy źle mi się wydaje, że przezwisko czekiszczaka wzięło się nie od Ché, ale od czekisty?

    OdpowiedzUsuń
  17. [...] sowieci celowo (znając przedwojenny sentyment Polaków do munduru) strategiczną bezpiekę umieścili w wojsku.

    Dokładnie! Cenckiewicz napisał całkiem niedawno, że to nie kompartia, a wojsko (zarówno bezpieka wojskowa, korpus polityczny, jak i oficerowie liniowi) było bezpośrednią ekspozyturą sowietów w "ludowej" Polsce. Z tym, że wziąć należy poprawkę na to, że w przypadku wysokich szarż przynależność do PZPR była obligatoryjna.

    To była gleba, na której wyrosły (fałszywe i polrealistyczne) mity o rzekomo patriotycznym, czy "narodowym" LWP. W tym mit Jaruzelskiego-"patrioty". Świetnie to zresztą opisał Kukliński:
    The Poles are a nation of romantics and dreamers who often value their heroes not by what they are in reality, but rather what they would like them to be. In 1980 and 1981 during the crisis in Poland a tale was spreading, first at home and later abroad about appearance of new Konrad Wallenrod in the person of General Jaruzelski, who once, when he was a young boy, graduated from a covenant school, and today with God in his heart is only waiting to free Poland from the chains of communism. [...]

    Funkcjonuje to zresztą do dziś; linia propagandowa inżynierów dusz neopeerelu nie uległa znaczącej zmianie.

    Ostatnio zresztą za "Wallenrodów" w WSI i Ubekistanie robią Wilecki i Petelicki.

    OdpowiedzUsuń
  18. Panie Michale,
    Ocziwiste jest, że przezwisko "czekiszczak" wzięło się od "czekisty", nie od Che. Tak mieli go przezwać sowieciarze w drugiej połowie lat 40. Po prostu zabrzmiało podobnie, o czym napisałem wyżej P. Amalrykowi.

    Pisząc o "stanie faktycznym" miałem na myśli PRL-bis. Twór państwopodobny, rządzony (zza kulis) przez bolszewię (na czele z "generałami" stanu wojennego - to moja teza) i nadal podporządkowany Moskwie. O czym nb. świetnie pisze na WP Pan Wojciech Nielski (o ile dobrze pamiętam) .

    Pisząc o symulakrze - miałem na myśli to, że twór ten jest powszechnie postrzegany jako Państwo Polskie. Owszem - kalekie, niedoskonałe, kulawe, garbate itp., ale - wolne, niepodległe i suwerenne. I to zarówno przez nieświadome masy, jak i przez dużą część ludzi o nastawieniu - określmy umownie - antykomunistycznym.

    Cały problem natomiast z tymi, którzy wiedzą co jest grane polega na przekonaniu, że demoliberalizm, którym obecnie posługuje się komunizm stanowi w rzeczywistości słabość, "lukę w systemie", przez którą ten może upaść.

    OdpowiedzUsuń
  19. Drogi Panie Jaszczurze,

    Zdumiewa mnie, że aż tak się nie rozumiemy. Dajmy już więc temu pokój.

    Na marginesie, sam używam określenia prl bis, ale coraz mniej mnie ono przekonywa. Dariusz Rohnka np. uważa je za mylące. Jest jeden i ten sam prl, bez wielkich liter za to z wielką hańbą.

    OdpowiedzUsuń
  20. Ten sam prl. Inne wewnętrzne mechanizmy funkcjonowania, inny sztafaż - groźniejszy zresztą niż tzw. "realny socjalizm". Ale substancja ta sama. Nawiasem - Krzysztof Kąkolewski w swojej "trylogii" używa nazwy II PRL. Również w charakterze opisu, nie chwytu publicystycznego.

    Co do użycia małych liter w skrótowcach - bardzo dobre w odniesieniu do wytworów organizacji przestępczej, będącej połączeniem satanistycznej sekty z mafią.

    OdpowiedzUsuń
  21. Bolszewicy, którzy przechwycili władzę w drodze zbrojnego zamachu stanu, dobrze zapamiętali tę lekcję. Lekcję rozpoczętą buntem dekowników zapasowego batalionu wołyńskiego pułku lejbgwardii w Petersburgu roku 1917-go. I skutecznie już o to zadbali aby im podobna impreza się nigdy nie przytrafiła.

    A Cenckiewicz w sposób oczywisty się myli. Wojsko, jak i wszystkie formacje policyjne, było egzekutywą partii i nie było od tego żadnego odstępstwa.Zaś "upartyjnienie" w wojskowych organach bezpieczeństwa wynosiło 100%. Zresztą pamiętne "oczyszczenie się" partii z "elementów syjonistycznych" w '68 miało swój prolog (czy też udaną "próbę kostiumową") w wojsku właśnie, i przebiegło tam jak najbardziej "po linii" partyjnej (tzn. za pomocą "spontanicznych" zebrań aktywu POP w WOPK). I tak to formalnie organizacja partyjna mogła się pozbyć swych najwyższych dowódców, ale nigdy na odwrót.

    Późniejszy przebieg operacji "pieriestrojka" w Polsce, jak i jej sprawstwo kierownicze komunistów w mundurach, nie powinno zaciemniać nam prawdziwego obrazu rzeczywistości. Przyznaję, że sam widząc głęboką ignorancję w "obszarze zagadnień naukowego marksizmu-leninizmu" u najgorliwszych pretorianów systemu, jak i ich z trudem skrywane lekceważenie wobec "partyjnych mełemedów", dałem się onegdaj nabrać na obumarcie komunizmu. Ale jest to efektem przyjęcia nieprawdziwej jego definicji - zresztą skrzętnie rozpowszechnianej, z diabolicznym skutkiem, przez samych zainteresowanych!

    OdpowiedzUsuń
  22. Co do zapobiegliwości bolszewii, przejawiającej się w zabezpieczeniu armii poprzez jej sowietyzację do imentu, niezwykle podstępnymi i brutalnymi nieraz metodami - niestety się trzeba zgodzić...

    Dr Cenckiewicz z kolei (with all due respect), wydaje się traktować kompartię, LWP i bezpiekę "cywilną" jako instytucje rzekomo faktycznie odrębne. Tutaj zresztą linek do wywiadu: http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20101125&typ=po&id=po04.txt

    [...] formalnie organizacja partyjna mogła się pozbyć swych najwyższych dowódców, ale nigdy na odwrót. No, tu dodać trzeba, że struktury komunistyczne ex definitione dopuszczają dowolną metamorfozę organizacyjną. Czym zresztą była operacja "transformacji ustrojowej"; likwidacją formalnej organizacji kompartii i bezpieki i zmianą alokacji ośrodków decyzyjnych, przy zachowaniu struktur.

    ‘’Ignorancja zagadnień naukowego marksizmu-leninizmu" u towarzyszy z bezpieki? Kogo jak kogo, ale jej największych (także działających obecnie) prominentów trudno chyba jest - w świetle podzielanego przez nas opisu komunizmu - o to posądzić. Zwłaszcza Jaruzelskiego i Kiszczaka. Jaruzel w szczególności zresztą zdaje się "najlepiej" (jakkolwiek to pokracznie wygląda...) wiedzieć, że ideologia to jedynie instrument władzy; wiedział, jaka jest aktualnie „mądrość etapu”, jeśli wierzyć temu, co w wyżej cytowanej analizie pisał o nim Kukliński.

    No i wreszcie – że tak to ujmę – po raz kolejny wracamy do domu! Po raz kolejny wracamy do sprawy, która stanowi sedno problemu z komunizmem i to zarówno historycznie, jak i obecnie, do sprawy istoty komunizmu i jej powszechnego niezrozumienia. Teoria i praktyka władzy postrzegane błędnie jako szaleńcza utopia i próby jej realizacji. Ten zresztą przejaw autodezinformacji niebolszewików to chyba podstawowy filar "operacji pieriestrojka", neokomunizmu i "operacji Weltoktober".

    OdpowiedzUsuń
  23. "[...]Teoria i praktyka władzy postrzegane błędnie jako szaleńcza utopia i próby jej realizacji.[...] - Właśnie, a wystarczy tylko poczytać samego wielkiego nauczyciela. Gdy się przebrnie przez morze tanich chwytów retorycznych i zwykłego ględzenia to czego jak czego, ale utopii tam żadnej się nie znajdzie.

    "[...]Cała rzecz polega teraz na tym, aby komuniści każdego kraju zupełnie świadomie wzięli pod uwagę zarówno podstawowe zadania walki z oportunizmem i „lewicowym” doktrynerstwem, jako też konkretne osobliwości, jakimi odznacza się ta walka i nieuchronnie odznaczać się musi w każdym poszczególnym kraju, [...]. [...] Trzeba zdać sobie jasno sprawę z tego, że w żadnym razie nie można budować takiego ośrodka kierowniczego na zasadach szablonu, mechanicznego niwelowania, utożsamiania taktycznych reguł walki. Póki istnieją różnice narodowe i państwowe między ludami i krajami - a różnice te będą trwały jeszcze bardzo, bardzo długo (...) - poty jednolitość międzynarodowej taktyki komunistycznego ruchu (...) wszystkich krajów wymaga nie usunięcia, nie unicestwiania różnic narodowych ( ...), lecz takiego zastosowania podstawowych zasad komunizmu (...), które by trafnie modyfikowało te zasady w szczegółach,[...]Zbadać, przestudiować, odnaleźć, odgadnąć, uchwycić to, co jest pod względem narodowym swoiste, pod względem narodowym specyficzne w konkretnym dla każdego kraju podejściu do sprawy rozwiązania jednolitego zadania międzynarodowego, do zwycięstwa nad oportunizmem i lewicowym doktrynerstwem ...[...]" (Dziecięca choroba "lewicowości" w komunizmie)

    OdpowiedzUsuń
  24. Dokładnie.

    Aż dziw bierze, w kontekście choćby przytoczonego Włodzimierza Ilicza, że teoria komunizmu jest z uporem maniaka brana właśnie za lewicowe doktrynerstwo. I to przede wszystkim przez większość politologów, historyków, socjologów et al. Ze wskazaniem na tzw. sowietologów, kremlinologów czy last but not least - rosjoznawców i sinologów.

    OdpowiedzUsuń
  25. Nie wszyscy są aż tak tępi lub co milsze dla ucha, my aż tak genialni. Strach przed wyciągnięciem ostatecznych konsekwencji powoduje wciskanie ciemnemu ludowi pierdoletów o rozpoznawaniu komucha za pomocą ich szyboletów: "uspołecznienie środków produkcji","dyktatura proletariatu", "walka klas" i temu tam podobny bełkot.

    Cóż znowu wychodzi ohydny strach przed prawdą, (co spostrzegam z pewną niechęcią!)

    OdpowiedzUsuń
  26. Nie nie, wcale nie twierdzę ani że wszyscy są tępi, ani broń Panie Boże, że ja genialny.

    Strach przed ustaleniem faktów i wyciągnięciem konsekwencji - owszem. Na to nakładają się jeszcze pewne paradygmaty, ba - dogmaty obowiązujące w środowisku naukowym, bardzo pod tym względem zachowawczym. Tu - zwulgaryzowana wersja "ideas have consequences".

    OdpowiedzUsuń
  27. Ach! Ten homerycki śmiech Pana Michała!

    Nie, nie wszyscy są tępi w ogólności, wielu pięknie śpiewa lub też świetnie jeździ na wrotkach...

    Co do środowiska naukowego nie wypowiadam się, bo nie praktykuję – zresztą najpierw szacowne gremium powinno sobie ustalić czym jest to co oni nazywają nauką.

    A współczesny komunizm ideologicznie tkwi w „duchu” paradygmatu pozytywizmu i jego dogmatycznym (czyli pozornym) racjonalizmie. Bodajże Nietzsche'mu zawdzięczamy głośne wypowiedzenie tego, że nauka (w domyśle pozytywistyczna) doszczętnie ograbiła Świat z sensu. Lecz ten nietzschański Świat opuszczony przez Boga (któregośmy zabili) zapełniany ad hoc różnymi wymyślnymi bytami, i tak nie uniknie peticio pryncipi: dlaczego w ogóle istnieje? I w konsekwencji pytania o przyczynę nie wybierania „racjonalnego” samobójstwa jako logicznej alternatywy tego stanu rzeczy.

    W sumie praktyczne podejście „towarzyszy szmaciaków” jest zrozumiałe, nie wgłębiając się w dylematy od których mógłby im „trzasnąć mózg”oni wiedzą, że władza jest po to aby zjeść, wypić, zakąsić i poruchać. No i trzeba ciągnąć ten wspaniały proces najintensywniej, jak długo się da, i za wszelką cenę.

    OdpowiedzUsuń
  28. Śmiech, owszem, ale nie chichot. Śmiech radosny, bo to dobrze i mądrze powiedziane.

    OdpowiedzUsuń
  29. Panie Amalryku,

    [...] najpierw szacowne gremium powinno sobie ustalić czym jest to co oni nazywają nauką.

    A może już ustalili, a co za tym idzie są w pełni świadomi efektów tych ustaleń i ich bardziej długofalowych konsekwencji?

    Czy komunizm "ideologiczne tkwi w duchu" pozytywistycznego racjonalizmu, który, gdy pogrzebać głębiej, gdy go zdekonstruować okazuje się być pseudoracjonalizmem? Jasne, pozytywizm to wcale ważna część teorii komunizmu. Ale jej rdzeniem jest nihilizm i zeświecczony lucyferianizm.

    O pozytywizmie można z całą pewnością powiedzieć, że jest rdzeniem toczącego Zachód oświecenia, z liberalizmem na czele. Które zresztą zrodziło Marksa, Engelsa i Lenina i które powoduje podatność kultury/cywilizacji (teraz wypadałoby powiedzieć "postcywilizacji") Zachodu na bolszewizm/komunizm; to wręcz, że "fenomen komunizmu najlepiej obserwować jest z dala od czekistowskich pałek", cytując z pamięci Mackiewicz.

    OdpowiedzUsuń
  30. I jeszcze garść wypowiedzi samego współtwórcy komunizmu na temat jego istoty. Ale bez obaw - nie będą to wyjątki z nudnego jak flaki z olejem "Manifestu":

    [...]
    Chcę sobie zbudować tron na wysokościach.
    Jego szczyt będzie lodowaty i gigantyczny.
    Jego wałem ochronnym będzie obłąkańczy strach,
    jako szczyt najczarniejszej agonii.
    A kto podniesie na ów tron swój zdrowy wzrok,
    odwróci się od niego blady i milczący jak śmierć.
    Wpadnie w pazury ślepej, dreszczem przejmującej
    śmiertelności, aby jego szczęście znalazło grób.



    On uderza pałeczką i daje mi znak
    a ja, z coraz większą pewnością
    tańczę taniec śmierci.
    I oto są także Oulanem! Oulanem!
    To słowo rozbrzmiewa jak śmierć,
    po czym przedłuża się aż do wygaśnięcia.
    Zatrzymaj się! Ja go trzymam!
    I oto wznosi się wtedy z mego umysłu,
    Jasne, jak powietrze, spojone, jak moje kości.
    Lecz ja mam siłę gnieść was moimi ramionami
    i miażdżyć was (ludzkość),
    z siłą huraganu, podczas gdy nam wspólnie
    otwiera się przepaść rozwarta w ciemnościach.
    Zatoniecie aż do głębin,
    A ja pójdę z wami śmiejąc się.


    Wyziewy piekielne pochodzą od mego mózgu
    I napełniają go aż ja staję się szalony.
    Aż moje serce staje się zupełnie zmienione.
    Patrz na tę szpadę,
    Książę ciemności sprzedał ją.

    OdpowiedzUsuń