Na
portalu „Rebelya.pl” znajdujemy analizę „naszej” absurdalnej i opresyjnej
rzeczywistości autorstwa Marcina Hermana[1].
Ze względu na to, iż tak naprawdę niezmiernie rzadko można w Internecie, ba – w
publicystyce współczesnej odnaleźć tak treściwą, przenikliwą, a jednocześnie
zwięzłą diagnozę sytuacji, pozwolę sobie poniżej zacytować spore kawałki tekstu
Hermana.
I
Autor
pisze m.in.:
Już właściwie
każdy dzień przynosi informacje o szokujących przykładach arbitralności
urzędników i innych funkcjonariuszy państwa wobec obywateli. Szokujących i
napawających grozą. Najgorsze jest to, że trudno sobie dziś wyobrazić
wprowadzenie w Polsce normalności.
Tylko w ostatnich dniach mieliśmy takie
sprawy, jak chore interpretacje podatkowe nakazujące np. płacenie podatków od utrzymania odebranego dziecka przy
rodzinie zastępczej lub domu dziecka, śmierć dzieci, którym odmówiono szybkiej
pomocy z powodu biurokratycznego wymogu i zaplanowanego na zysk systemu ochrony
zdrowia, no a dzisiaj potajemne i pokątne odebranie dzieci rodzicom z Krakowa. Oprócz tego mamy
też będące
ewenementem na skalę tzw. wolnego świata "areszty wydobywcze", że
nie wspomnę o rekordach europejskich w inwigilacji obywateli przez różne służby, czy niszczeniu
małej i średniej przedsiębiorczości. A to tylko kilka najbardziej głośnych
przykładów. A wszystko to przy jednoczesnej bezradności organów państwa wobec największych przestępstw i
przykładów ogromnej niegospodarności i nieudolności urzędników i polityków.
Dalej,
Marcin Herman przechodzi do bardziej ogólnego kontekstu, stopniowo zmierzając
do konkluzji:
Żeby coś zmienić w Polsce systemowo na
lepsze, nawet najdrobniejsze sprawy, trzeba przełamać opór, a w zasadzie
wypowiedzieć wojnę, na wielu frontach. Począwszy od własnych urzędników,
podwładnych, którzy wolą się nie wychylać, potem dochodzą żmudne i na ogół
zakończone klęską "reformatora" uzgodnienia międzyresortowe, już
wtedy często włącza się polityka, układy w rządzie, partii rządzącej, koalicji.
Potem parlament, tam znowu mała, doraźna polityka. Na końcu tej drogi jest
najczęście potworek prawny, nadający się do skierowania do Trybunału
Konstytycyjnego.
I tak ze wszystkim, chyba że jest
potężny nacisk jakichś silnych grup interesów albo nacisk z zewnątrz - z Unii
czy innego podmiotu, któremu bardzo zależy na przeforsowaniu pewnych rzeczy
[…].
A i bez tego sama biurokracja (do której
zaliczam też policję, przedsiębiorstwa państwowe, samorządy i ich instytucje,
wymiar sprawiedliwości itd.) jest coraz bardziej niesterowna i podzielona na
mniejsze i większe udzielne księstwa, czy kliki, każdego dnia toczą się różne
gry, dochodzą do głosu ambicje lub ich brak, nieformalne naciski, mała i wielka
polityka, ogólny klimat społeczny i sprzeczne (nierzadko bzdurne) sygnały
płynące dla urzędników ze strony polityków i mediów,lub odwrotnie, kompletne
bezhołowie, bezwład, korupcja i entropia. Prawo? Prawo jest, ale stosowane
bardzo często arbitralnie. Tu nie ma logiki, może nawet jakaś instytucja działa
jak trzeba, ale to tylko wynika z dobrej woli i kompetencji pracujących tam
ludzi, a to też pewna arbitralność. W teorii instytucje powinny działać na tych
samych podstawowych zasadach (zapisanych w konstytucji i innych kartach praw).
Do czego zmierzam? Wyobraźmy sobie
zmianę polityczną w Polsce, i to sporą. Czy naprawdę dzisiejsza opozycja
zmieniłaby, byłaby w stanie zmienić całą logikę (czy raczej - brak logiki), na
jakiej to wszystko działa? Do tego trzeba by gigantycznego wysiłku, przy którym
walka z korupcją i przestępczością (też ważna i trudna) wydaje się łatwizną.
Trzeba by zmienić niezliczoną liczbę ustaw, rozporządzeń, innych aktów prawa,
łącznie z przepisami wewnętrznymi, a może nawet umowami międzynarodowymi.
Trzeba by zmienić bardzo wielu ludzi (dla mnie nie do wyobrażenia choćby przy
tym prawie pracy), bez gwarancji, że ci co przyjdą będą działać na innych
zasadach.
II
Konkluzja
Hermana nie jest zatem optymistyczna, i to delikatnie rzecz ujmując. Pewnie
niejeden czytający tekst Marcina Hermana uzna tenże za pesymistyczny czy nawet
defetystyczny. Ale to dobrze, że tekst nie jest jakimś (typowym zresztą dla
prawicowej strony infosfery) jednakowoż optymistycznym, co tromtadrackim
pleasingiem. Piszący niniejszą glosę, a po troszę i polemikę uważa za Oswaldem
Spenglerem, wybitnym niemieckim historiozofem, że „[…] optymizm jest
tchórzostwem”, a za Józefem Mackiewiczem, najwybitniejszym polskim publicystą
ostatniego stulecia, że „optymizm nie zastąpi nam Polski”. Optymizm jest
tchórzostwem, gdyż oznacza on nic innego, poza brakiem odwagi stanięcia w
prawdzie i braku zrozumienia mechanizmów rządzących realnym światem, w tym –
światem polityki. Pesymizm zaś jest, na tym tle, po prostu dojrzałą postacią realizmu. Realizmu, który sprowadza się do
widzenia rzeczy takimi, jakimi one faktycznie są.
Przejdźmy
teraz do właściwej części tekstu, czyli do uzupełnienia. Marcin Herman kończy
swoją diagnozę słowami: […] ostatnie 20
lat, najdłużej u władzy w Polsce trzymają się ci, którzy nie robią z tym
wszystkim nic. Być może, a nawet zapewne, Autor ma na myśli to, o czym
napiszę poniżej, o czym zresztą powtarzam co jakiś wpis i uważam, że jest to
jak najbardziej warte powtórzeń. Kto trzyma władzę w Polsce? Wróć! Używanie
nazwy „Polska” czy nawet „III RP” w odniesieniu do neo-PRL, w odniesieniu do
bękarta pieriestrojki i okrągłego stołu jest po prostu świętokradztwem, mniej
lub bardziej świadomym albo zgoła nieświadomym.
Kto
zatem trzyma władzę na terytorium rozciągającym się od Odry aż po Bug, od
Bałtyku aż po Tatry? Zatrzymajmy się wpierw nad samym pojęciem władzy oraz
suwerenności. Carl Schmitt rozpoczął jedno ze swoich dzieł, „Teologię
polityczną”, słowami „ten, kto decyduje o stanie wyjątkowym, jest suwerenny”. Oznacza
to, że władza jest zdolnością do ustalania i narzucania reguł organizacji
danego systemu. Stąd, grupa trzymająca władzę nie musi piastować oficjalnie
najwyższych funkcji w państwie (prezydenta, premiera, ministrów, posłów),
między bajki należy też włożyć teorie o „suwerenności ludu” czy „suwerenności
narodu”.
Kwestia
kluczowa dla naszych rozważań to fenomen tzw. transformacji ustrojowej,
powszechnie utożsamianej z tzw. upadkiem komunizmu oraz jej długofalowych
konsekwencji. Zatrzymajmy się na moment nad faktycznym znaczeniem słowa
„transformacja”: oznacza ona ni mniej, ni więcej, tylko zmianę formy. Transformacja ustrojowa lat 1989 – 91
była zatem transformacją komunizmu w
neokomunizm, wg zmarłego w czerwcu 2010 roku analityka Christophera Story –
przejściem od komunizmu jawnego do komunizmu ukrytego. „Transformacja
ustrojowa” sprowadzała się do zamiany przez komunę „władzy bezpośredniej” na
„władzę pośrednią”, że ponownie pojadę Schmittem. PRL zmieniła formę na PRL-bis występującą pod
przykryciem „III RP”. Realną władzę w neopeerelu (czyli podejmowanie i egzekwowanie
najważniejszych decyzji) trzyma przetransformowana oligarchia komunistyczna –
środowiska komunistycznej bezpieki wojskowej i cywilnej oraz najważniejszych
segmentów kompartii. Najważniejsze elementy systemu politycznego są
kontrolowane przez te środowiska albo zdalnie i zakulisowo, albo poprzez
bezpośrednią infiltrację i penetrację. Tyle, jeśli idzie o poziom wewnętrzny,
to samo z grubsza ma miejsce na poziomie międzynarodowym: „III RP” to
inkarnacja PRL, zaś „Federacja Rosyjska” to inkarnacja ZSRS. Powiązania łączące
(neo)peerelowskie peryferie z (neo)sowiecką centralą zostały zachowane i nigdy
nie udało się ich zerwać.
Do
czego zmierzam, pisząc niniejszy tekst? To,
co opisuje Marcin Herman jest „zaledwie” elementem systemu
neokomunistycznego, demobolszewickiego – komunizmu w demoliberalnej formie. „Grupa
Trzymająca Władzę” – czyli grupy formalne i nieformalne, legalne i nielegalne,
których rdzeniem są przetransformowane struktury komunistyczne i agentura
sowiecka – stanowi „Partię Wewnętrzną”. Podmioty, o których pisze Herman:
biurokracja, oficjalny system partyjny, media, samorządy, policja, sądownictwo,
państwowe (ale i prywatne!) przedsiębiorstwa, a także hierarchia Kościoła
Katolickiego (niestety, takie są twarde fakty) czy też rozmaite nieformalne
grupy interesów i lobbies stanowią „Partię Zewnętrzną”. Oba te elementy systemu
są ze sobą ściśle sprzężone, można powiedzieć, że żyją w ścisłej symbiozie, przy
czym z wyżej podanych powodów „Partia Zewnętrzna” podlega „Partii Wewnętrznej”.
Powinniśmy zatem mówić i pisać nie o „oparach polskiego absurdu”, ale o
„oparach peerelowskiego absurdu”.
Co
jeszcze należy dodać, system ten może teoretycznie trwać w nieskończoność. Jest
tak przede wszystkim dlatego, że neokomunizm jest z definicji i z natury nastawiony
na władzę: ekspansję i reprodukcję poprzez kooptację, mianowanie i – co
pokazała (w sumie błaha, jak na standardy neopeerelu) sprawa sędziego Tuleyi –
poprzez dziedziczenie pozycji i wpływów. Naiwne jest zatem twierdzenie, że
minie, „gdy wyzdychają stare komuchy” i wraz z nadejściem „młodego pokolenia”. Ponadto,
neokomunizm posiada doskonałe zdolności adaptacji do zmiennych warunków
otoczenia oraz strategicznego kamuflażu.
Kolejna
sprawa, o której trzeba w tym kontekście wspomnieć, to kondycja społeczeństwa,
a w zasadzie populacji zamieszkującej neopeerel. Istota komunizmu, w tym i
neokomunizmu, sprowadza się do władzy oraz sowietyzacji, czyli inżynierii
społecznej mającej za zadanie hodowlę „nowego człowieka”, który byłby zarówno
rezerwuarem kadr i niewolników oraz stworzenie społeczeństwa kastowego,
rządzonego przez komunistyczne elity. I w ciągu niemal 70 lat komuny (45 lat
komunizmu jawnego plus 23 lat komunizmu ukrytego) nad Wisłą udało się sowieciarzom
osiągnąć ten stan. Nawiasem, diagnozowany od lat w prawicowej blogosferze, a
ostatnio publicystyce „leming” to nic innego, jak właśnie współczesna, nadwiślańska
odmiana „Homo sovieticus”. Wręcz kongenialne połączenie sowieckiego
(Zinowiewskiego i – jakkolwiek to karkołomnie powiedziane – hellerowskiego)
pierwowzoru z zachodnim „człowiekiem masowym”, czy to w typologii Ortegi Y
Gasseta, czy Juliusa Evoli, czy krótko, a precyzyjnie opisanemu w scholiach
N.G. Davili.
Jakie
są główne mechanizmy, główne motory sowietyzacji w neopeerelu? Po pierwsze,
wykształciła się – ze szczególną intensywnością w ciągu ostatnich 24 lat –
kastowa hierarchia społeczna, w której (jeszcze raz przywołajmy Orwella i jego
genialną analizę, „Rok 1984”) „Partią Wewnętrzną” są struktury komunistyczne,
„Partią Zewnętrzną” – szeroko pojęty aparat administracyjno-urzędniczy, reszta
zaś populacji to „prole” – zarówno niewolnicy systemu, jak i jego baza
społeczna. Wszelkie beneficja i prekaria rozdaje „Partia Wewnętrzna”, zaś „Partia
Zewnętrzna” i „prole” są pod nią podwieszeni. Po drugie, a być może i
najważniejsze – lud zamieszkujący PRL-bis został przyzwyczajony do systemu i uważa go niejako za stan naturalny, za coś tak oczywistego,
jak to, że zimą pada śnieg a woda – że zacytuję klasyka – ma to do siebie, że
spływa z gór i powoduje powódź. Robotnik budowlany łazi po budowie bez
asekuracji i odzieży ochronnej i dostaje pieniądze „pod stołem” po sześciu
miesiącach, asfalt topnieje szybciej niż śnieg, urzędnik traktuje petenta (słowa,
słowa, słowa! Radzę się też przyjrzeć urzędniczej nowomowie!) jak – za
przeproszeniem – psie gówno na ulicy, permanentne dwucyfrowe bezrobocie, bieda,
wieczny kryzys – to norma dla ludzi urodzonych (i żyjących) w tym kraju,
niegdyś w pełni zasługującego na nazwę „Polska”. Taką samą normą jest to, że
„samoloty gdzieś lecą i coś się dzieje” oraz to, że na szczycie ludzkiego
łańcucha troficznego znajduje się przetransformowana nomenklatura komunistyczna
i bezpieka. To, że rządzący od 1944 roku uważnie wpatrują się w każde skinienie
Stalinów, Breżniewych, Barroso, Merkel i Putinów – również jest stanem
naturalnym.
Ale
o trzech z ostatnich wymienionych spraw lepiej głośno nie mówić, chociaż ma się
ich świadomość, lepiej lub gorzej usystematyzowaną. Ujawnia się tu atawizm
jeszcze z czasów pierwotnych – lepiej nie używać nazwy potwora/demona/krwawego
bóstwa, by nie sprowokować jego (skądinąd całkiem realnego) gniewu. Tym
bardziej nie wypada buntować się przeciwko czerwonej „nędzy egzystencji”
(opisanej przez Jana Stachniuka). Stąd też zsowietyzowane społeczeństwo ze
wściekłością i nienawiścią reaguje czy to na opozycję polityczną, czy to na
współobywateli – dysydentów. W końcu jest to – patrząc z poziomu czystej
socjobiologii i czystych faktów – jak najbardziej zrozumiałe, bo jeśli dojdą
tacy do głosu, to „pan szef” wywali z roboty, władza znów pośle na ulicę
czołgi, SKOT-y i koksowniki, w niemieckiej prasie napiszą o „polskich
neonazistach”, a Putin strąci kolejny samolot. Zsowietyzowane społeczeństwo
ponarzeka na wysokie koszta wszystkiego, na opresyjny aparat urzędniczy, na
złodziei, na „komuchów” (a o wiele częściej na „kler”, „faszystów”, „PiS”,
„prawicę”, ewentualnie na „Żydów” i „masonów” itd.) – ale na tym się skończy. W
końcu o wiele bardziej woli tkwić w neokomunistycznym bardaku, który
przynajmniej jest stanem naturalnym i znanym, aniżeli ryzykować zmiany na
lepsze, które – co pokazały lata 1992 i 2005-07 – są stanem krótkotrwałym, po
którym wszystko wraca do komunistycznej normy. A poza tym istnieje jeszcze
wentyl bezpieczeństwa w postaci emigracji czy kooptacji.
O
wpływie manipulacji poprzez edukację (od przedszkoli po uczelnie wyższe) i
media napisano już tyle, że nie ma co o tym tutaj mówić.
III
Dochodzimy
tu do punktów zwrotnych i „kamieni milowych” w procesie sowietyzacji
społeczeństwa polskiego. Jedni upatrują „mordu założycielskiego” PRL-bis w gay-party
Kiszczaków i Michników w Magdalence, okrągłym stole czy w planie Balcerowicza,
inni – w brutalnym morderstwie popełnionym przez bezpiekę na księdzu Jerzym,
jeszcze inni – w stanie wojennym. Wszystkie z wyżej wymienionych stanowisk
wyjaśniają przyczyny stanu faktycznego, o ile uzna się fakt, że były one
częścią nadwiślańskiego odcinka „operacji pieriestrojka”. To właśnie w wyniku
działań podejmowanych przez komunistów w latach 1980 – 1981, w wyniku stanu
wojennego, „stanu powojennego” i samego tylko momentu transformacji, neopeerel
istnieje w takiej formie w jakiej istnieje.
Ale
trzeba się cofnąć w czasie dalej, niż do „trzynastego grudnia roku pamiętnego”,
bowiem zbrodnią założycielską peerelu w ogóle, zbrodnią założycielską komunizmu
na terenie Polski było stłumienie antykomunistycznego powstania lat 1945 – 56.
Józef Mackiewicz pisał w jednym ze swoich dzieł [2]:
Co stanowi o metodzie działania sowieckiego
na podbity naród? Tę metodę można porównać do operacji chirurgicznej,
polegającej na wyjmowaniu pacjentowi jego mózgu i serca narodowego. Ale wiemy,
że pierwszym warunkiem jest, aby pacjent leżał spokojnie. [...] Pod tym
względem bolszewicki zabieg chirurgiczny nie tylko nie różni się od normalnego,
a raczej bardziej niż każdy inny uzależniony jest od mądrze stosowanej
etapowości, a warunkiem jego powodzenia jest właśnie ta straszna, milcząca,
zastrachana, sterroryzowana psychicznie bierność społeczeństwa. Jego bezruch.
Jego fizyczne poddanie. Społeczeństwo,
które strzela, nigdy się nie da zbolszewizować. Bolszewizacja zapanuje dopiero,
gdy ostatni żołnierze wychodzą z ukrycia i posłusznie stają w ogonkach. […].
Żołnierze
Niezłomni (nie lubię określenia „Wyklęci”, bo jest to określenie wskazujące na
nieświadome przyjęcie optyki komunistycznej) byli ostatnimi z kasty polskich
Kszatrijów, która z definicji, przez tysiąclecia (ze wskazaniem na krótki okres
faktycznej niepodległości w latach 1918 – 1939) stanowiła elitę narodu, kastę
przywódczą, ba – stanowiła Wolną Polskę,
bowiem suwerenność i niepodległość (zarówno na poziomie narodowym, państwowym
jak i indywidualnym) może wywalczyć i utrzymać jedynie elita wojskowa
przewodząca organicznemu społeczeństwu, zorganizowanemu na wzór wojska, gdzie
obywatel był żołnierzem, a żołnierz - obywatelem. Manewr komunistów polegał nie
tylko na „usunięciu pacjentowi mózgu i serca”, ale także na podmianie
usuniętych organów zupełnie obcymi tworami. W miejsce polskiej klasy wojowników
sowieci wszczepili swoją, stanowiącą „długie ramię Moskwy” i twardy rdzeń elit
komunistycznych. To komunistyczna bezpieka wojskowa – jak pisze choćby
Cenckiewicz – stłumiła kontrrewolucję, stała za masakrą zbuntowanej
Wielkopolski w 1956 roku, masakrą na Wybrzeżu w 1970, stanem wojennym oraz
transformacją ustrojową. I także w neopeerelu jest faktycznym ośrodkiem
decyzyjnym, nadal pełniąc funkcję (neo)sowieckiego „słupa”.
Po
„rozładowaniu lasów”, po „Poznańskim czerwcu” wszystkie tzw. „polskie miesiące”
miały charakter buntów niewolników, które nie wykraczały poza granice
zakreślone przez komunistyczne władze i których głównym postulatem był
„komunizm z ludzką twarzą”; nawet bohaterscy bracia Kowalczykowie nie chcieli
zabijać nikogo z czerwonej swołoczy. Przede wszystkim dlatego, że udało się w
społeczeństwie zaszczepić pacyfizm połączony ze strategią przetrwania, której
jedną z treści jest groźba (mniejsza z tym, czy faktyczna, czy bluff) zbrojnego
stłumienia buntu – czy to rękami „rodzimej kanalii”, czy to „bratnią pomocą”
sowiecką. Nadzór ze strony bezpieki miał tu rolę niezwykle ważną, choć jedynie
„techniczą”. Nurt niepodległościowy i antykomunistyczny w „Solidarności” został
zmarginalizowany – jak wspomina choćby Andrzej Gwiazda – jeszcze zanim
„Solidarność” zyskała swoją nazwę, a w każdym razie przed I Zjazdem. Z kolei
takie ruchy niepodległościowe i antykomunistyczne jak „Solidarność Walcząca”,
LDP-N czy nawet stara, antykomunistyczna lewica z PPS-RD nie tylko stanowiły
znikomą i niewiele realnie znaczącą mniejszość, ale też, co najważniejsze nie
dopuszczały zbrojnego wystąpienia przeciw komunistom. W takich warunkach można było przeprowadzić
operację przetransformowania komunizmu w neokomunizm. Stąd też – parafrazując
pewną piosenkę – tutaj, w neopeerelu „jest, jak jest”.
[2] Józef Mackiewicz, "Nie Rosja, ale Sowiety" [w:] "Nudis Verbis", s. 363. Podaję za: http://salski.nowyekran.pl/post/4831,spoleczenstwo-ktore-strzela-nigdy-sie-nie-da-zbolszewizowac
Panie Ryszardzie!
OdpowiedzUsuńTo jest z artykułu pt. "Nie Rosja, ale sowiety", w tomie "Nudis verbis", s. 363. Oczywiście cytat w oryginale brzmi lepiej. Nawiasem mówiąc, nigdy nie mogę pojąć tego skracania przytoczeń, gdy wyrzucone fragmenty są relewantne. Józef Mackiewicz na ogół wiedział, jak się wyrazić:
"Co stanowi o metodzie działania sowieckiego na podbity naród? Tę metodę można porównać do operacji chirurgicznej, polegającej na wyjmowaniu pacjentowi jego mózgu i serca narodowego. Ale wiemy, że pierwszym warunkiem jest, aby pacjent leżał spokojnie. Gdy się zacznie rzucać, operacja może się nie udać, albo zgoła chirurg może się zaciąć własnym lancetem...
Pod tym względem bolszewicki zabieg chirurgiczny nie tylko nie różni się od normalnego, a raczej bardziej niż każdy inny uzależniony jest od mądrze stosowanej etapowości, a warunkiem jego powodzenia jest właśnie ta straszna, milcząca, zastrachana, sterroryzowana psychicznie bierność społeczeństwa. Jego bezruch. Jego fizyczne poddanie.
Społeczeństwo, które strzela, nigdy się nie da zbolszewizować. Bolszewizacja zapanuje dopiero, gdy ostatni żołnierze wychodzą z ukrycia i posłusznie stają w ogonkach. Właśnie w Polsce gasną dziś po lasach ostatnie strzały prawdziwych Polaków, których nikt na świecie nie chce nazywać bohaterami. W sądach rozpoczyna się okres pokajania, a na emigracji woła się wielkim głosem: 'Nie strzelać! Nie dać sprowokować! Wytrwać spokojnie!'"
Panie Michale!
OdpowiedzUsuńJeszcze raz przepraszam za przeoczenie i jeszcze raz bardzo dziękuję za podanie całego interesującego mnie cytatu. Skracanie przytoczeń skracaniem przytoczeń, ale owszem, w stosunku do Mackiewicza, którego każde słowo było ważne, nie powinno się tego czynić.
"Okrojony" fragment NV przytaczam tylko i wyłącznie dlatego, że nie dysponuję oryginałem, a jedynie artykułem o żołnierzach antykomunistycznego podziemia.
O tym z kolei, że analiza Mackiewicza jest prawdziwa, że skutki tego, co diagnozował Mackiewicz odczuwamy do dziś - nie muszę chyba się powtarzać...
Drogi Jaszczurze,
OdpowiedzUsuńCieszę się, że poruszyłeś ten temat. Nie chodzi tylko o to, że praktycznie wszyscy w Nowym Wspaniałym Peerelu twierdzą że to Polska. Chodzi o to, że gotowi są tego "państwa" czynnie bronić. Chociaż to nie tylko fundamenty ale też ściany i dach są z gruntu te same. Cały ta "nasza Polska" jest tym samym zapyziałym, zasmrodzonym peerelem, co najwyżej odnowionym, po pierestrojkowemu "zdemokratyzowanym" (nep-owskim).
To "widać, słychać i czuć" ale i to nie wystarcza. Tak więc wymyśla się coraz to nowe fantasmagorie jak sam słusznie piszesz. Byle tylko nie przyznać się przed samym sobą, że tkwi się w błędzie i chcieć z tego błędu się wycofać. Nie ma wolności? No to JOW-y ją załatwią albo "Jarosław", genialnie wszystkiego dokona. Bo on przecież wie co trzeba zrobić. Ale co on naprawdę wie? O co mu naprawdę chodzi? O Polskę której nie ma od ponad 70. lat czy o "wolny peerel"?
No dobrze. My tu sobie gawędzimy a "ludowi" chodzi o to, żeby "dało się jakoś żyć", nieważne że w zniewoleniu. Takie są oczekiwania zdecydowanej większości "narodowej masy polskiej". Mogły by zmienić je elity. A elity? Prawdziwych elit, w praktyce nie ma. Te co są twierdzą właśnie, że to wcale nie jest peerel, to jest Polska, że trzeba tylko JOW-ów (aktualnie) albo jest tak źle bo wszędzie pełno agentury i że nie było dekomunizacji i że "byli komuniści" mają wszędzie wpływy i kontrolują wszystko. Jak kontrolują wszystko, to gdzie my żyjemy? W "wolnej Polsce"? I tak oto brną we własne mrzonki bo swoje oczekiwania biorą za rzeczywistość. Ale może te oczekiwania właśnie takie są? Rzeczywistość odpowiada ich oczekiwaniom. Nie trzeba daleko szukać, wystarczy poznać pogląd większości tych co ongi stali na czele "niezłomnych" (SW, KPN, PPN, FMW itd. itp). Czują się w tym systemie doskonale, "o to im chodziło". Co najwyżej widzą jakieś "wypaczenia" ale "Polska jest przecież wolna". I w tym duchu działają wszyscy no bo skoro takie autorytety...A więc poprawiać, poprawiać, poprawiać ten peerel panie i panowie. Byle tylko nie przyznać, że to peerel. Skoro tak, to jak się to mówiło kiedyś: finito. Nie ma co się martwić o przyszłość Nowego Wspaniałego Peerelu. Jest ona świetlana bolszewicka. Trzeba martwić się o siebie.
Andrzej,
Usuń"Jarosław", genialnie wszystkiego dokona. Bo on przecież wie co trzeba zrobić. Ale co on naprawdę wie? O co mu naprawdę chodzi? O Polskę której nie ma od ponad 70. lat czy o "wolny peerel"?
[...] pogląd większości tych co ongi stali na czele "niezłomnych" (SW, KPN, PPN, FMW itd. itp). Czują się w tym systemie doskonale, "o to im chodziło". Co najwyżej widzą jakieś "wypaczenia" ale "Polska jest przecież wolna". I w tym duchu działają wszyscy no bo skoro takie autorytety...A więc poprawiać, poprawiać, poprawiać ten peerel panie i panowie. Byle tylko nie przyznać, że to peerel.
Ja myślę, że i Kaczyńscy (a teraz jedynie Jarosław), Macierewicz, czy JEDNAK FAKTYCZNIE niezłomni z organizacji, które wymieniasz reprezentują w większości z grubsza to samo stanowisko. Albo, że jest "postkomunizm", z którego kiedyś wyjdziemy, jeśli będziemy się z nim konsekwentnie rozliczać, albo, że jednak peerel, ale z którego można wyjść na drodze legalistycznej. Czy pamiętasz może wykład prof. Chodakiewicza w Klubie GP w Gdyni? On również uważa, że mamy do czynienia nie z postkomunizmem czy postsowietami, ale z NEOSOWIETAMI (z czym nawet osobiście się ze mną zgodził, nie chwaląc się), ale z którego można wyjść, niejako przesterowując struktury polityczne. I że jednak mamy "lepszy" neokomunizm, bo wg Niego mogliśmy się znaleźć w sytuacji, w jakiej znajduje się np. Uzbekistan, Turkmenia czy Angola i Zimbabwe, z Kiszczakiem jako "jastrzębiem" i z Kwachem jako "liberałem".
[...] jest tak źle bo wszędzie pełno agentury i że nie było dekomunizacji i że "byli komuniści" mają wszędzie wpływy i kontrolują wszystko.
To akurat jest fakt, o czym zresztą piszę. Ciągłość pomiędzy PRL nr 1 i PRL nr 2 polega na ciągłości politycznej, prawnej, strukturalnej i kadrowej. Sęk jedynie w tym, że wskazujący na to najwyraźniej nie widzą ani pełnego obrazu, ani konsekwencji tegoż.
Jaszczurze,
UsuńTo jest fakt, że kontrolują wszystko i jest pełno agentury etc. ale ten fakt w żadnym wypadku nie tłumaczy obowiązującej wśród tzw. patriotów tezy o "wolnej Polsce" i o "wypaczeniach" a przeciwnie, powinien dać im dużo do myślenia. Bo jeśli jest tak a nie inaczej to czy jest to wolny kraj? Czy też może, zniewolony przez tych co "wszystko kontrolują"?
Otóż, chodzi mi o to, że pomimo oczywistych faktów, praktycznie wszyscy zaprzeczają oczywistej prawdzie, biorąc pozory za rzeczywistość.
Rozumiem, ze komuś może być trudno przyznać, że przez długie lata się bardzo mylił i dalej tkwi w błędzie ale po co dorabiać sobie do tego kłamstwa ideologię? Twierdzić, że trzeba brać w tym udział bo to "wolna Polska". Nie chodzi mi o takie czy inne nazwiska ale o dominujący trend. Wszyscy ci ludzie wzywają nas aby brać udział w "wyborach", pomimo ich fikcji. Przecież zaraz potem i tak okazuje się, że wynik nie ma żadnego znaczenia. No bo skoro "wszystkim kontrolują i wszystko jest zawłaszczone", to jakie może mieć? Siedem lat temu zdarzył się ten "wynik" i co? Ano to co zwykle. Bo taki jest ten system i o to w nim chodzi.
Profesor Chodakiewicz pisze z jednej strony o neokomunizmie "w Rosji", "w Rumunii" itd. ale nie pisze o neokomunizmie "w Polsce" (w odniesieniu do systemu władzy). Za to pisze, że "Polska słabo dba o swój wizerunek", niewątpliwie mając tu na myśli "rząd" neo-peerelu.
Andrzeju,
UsuńTo samo miałem na myśli.
A co do prof. Chodakiewicza - on nie pisze tylko o neokomunizmie w Rosji czy innych demoludach, o Peerelu też.
Postkomunizm to komunizm przetransformowany w rzekomo demokratyczną formę z pseudowolnorynkowymi szatami kapitalizmu kolesiów. http://www.tygodniksolidarnosc.com/2011/44/1d_opa.htm
Nie można odmówić poczucia humoru bolszewikom - aby kolejny NEP ochrzcić wprost "upadkiem komunizmu"; no, no! Po przezornym uwłaszczeniu się na pewnych,dochodowych monopolach (paliwowym, energetycznym, medialnym etc) można było resztę parcianej industry opchnąć wraz z prolami, dorzucając tym ostatnim w ramach "wolności" paszport (aby mogli się realizować na zmywaku lub w konserwacji powierzchni płaskich na wymarzonym Zachodzie) plus dać możliwość kupienia upragnionego kolorowego, azjatyckiego telewizora oraz 10-letniego rzęcha z niemieckiego szrotu i szał demokratycznych uniesień był gotowy.
OdpowiedzUsuńTutejsi neo-Kszatrijowie z "korpusu osobowego oficerów bezpieczeństwa i prewencji wojskowej - sekcji kontrwywiadowczej" w zasadzie prawie nie zajmowali się przykryciem kontrwywiadowczym jednostek wojskowych, tylko intensywną inwigalcją wojska, gdyż bolszewicy doskonale sobie zapamietali genezę swojej drogi do władzy. Teraz w zasadzie najtańszym i najpewniejszym sposobem uniknięcia niemiłej niespodzianki wydaje się być całkowita likwidacja armii.
Dokładnie tak, prole, w większości przynajmniej, popsioczą, poprotestują, koniec końców uznając swój stan za naturalny.
UsuńA co do bezpieki wojskowej, to zwłaszcza po lekturze monografii Cenckiewicza doszedłem do takiego wniosku - nie służyła ona celom wywiadowczym ani kontrwywiadowczym, gdzie zaliczała wtopę za wtopą, ale sowietyzacji wojska i przez to, sowietyzacji społeczeństwa.
A co do likwidacji armii, to jedynym weń nielikwidowalnym i nienaruszalnym pionem jest chór wujów z WSI albo po kursach w Moskwie.
Nie tyle chodzi o "całkowitą likwidację armii" co o utrzymywanie jej bolszewickiego charakteru. Jakaś armia zawsze się przyda, choćby do pacyfikacji większych zamieszek (sytuacje trudno przewidywalne). A ten charakter jest zapewniony przez tzw. kadrę dowódczą. Bo "kadry są najważniejsze" jak mawiał tow. Dżugaszwili.
UsuńNie tyle chodzi o "całkowitą likwidację armii" co o utrzymywanie jej bolszewickiego charakteru.
Usuń---------------------------------------------------------
Owszem! Rzekłbym nawet, że armia jest absolutnie niezbędna, ale w bolszewickiej metropolii. W podległych bantustanach, przy tak rozluźninej kontroli, już to w cale takie oczywiste nie jest!
Co do Zarządu II Szt. Gen., to trudno mi cokolwiek istotnego powiedzieć, osobiście poznałem chyba najbardziej nieudanego ich szefa, Oliwę, ale też doskonale wiem, że sowieci nigdy niczego nie robili bez dobrze przemyślanego powodu.
W wypadku zaś kontrrazwiedki to sprawa jest absolutnie jasna. Dobór kadr przeprowadzony przez tych wszystkich Wozniesieńskich, Miliuszynów, Poliakowów, Szadrinów, Sołopienków etc etc, był trafiony. Nigdy, w żadnym z demoludów nie doszło do buntu tamtejszych, komuszych askarysów, zaś przykładów na dziarskie pacyfikowanie tubylczego ludu, to a jakże trochę byśmy znaleźli.
@Andrzej, @Amalryk,
UsuńPoza tym dochodzi ta okoliczność, że Peerel nie jest już - na poziomie geostrategicznym - państwem frontowym, przedmurzem imperium sowieckiego. Europa Zachodnia jest de facto sfinlandyzowana, a obszar Międzymorza jest "trasą buforowo-tranzytową" pomiędzy Sowrosją (i WCzK) a zneutralizowanym "przylądkiem europejskim".
Stąd nie ma - z perspektywy Kremla i Łubianki - konieczności utrzymywania półmilionowej armii, której zadaniem byłoby zabezpieczenie zgrillowanych przez atomice Niemiec, Skandynawii czy Niderlandów.
Amalryku - czy czytałeś może książkę Cenckiewicza "Długie ramię Moskwy"? Jeśli tak, to jakie wrażenia? A może mógłbyś się podzielić swoimi osobistymi wrażeniami z rzeczonego środowiska? Oczywiście, nie musisz na forum (jakby nie było) publicznym, możesz na PW, jeśli rzecz jasna chcesz.
Książki Cenca nie znam, jak wpadnie mi w łapki to naturalnie chętnie przeczytam, ale też nie sądzę aby mną specjalnie wstrząsnęła. Owszem w środowisku cały ten Z II SG otaczał pewien swoisty charme (jakie to cuda nie widy, choć jedno co mieli bez wątpienia dobre, to stawki zaszeregowania) ale to kontrrazwiedka ich zasadniczo nadzorowała (zresztą i Kiszczak i Poradko przyszli na szefów Z II SG z kontrwywiadu właśnie). Czasami była to przystań po powinięciu się nogi jak np. dla Mrówczyńskiego (wówczas z-ca Kufla) i Mochejskiego (wówczas szef Zarządu WOPK) po antyżydowskiej hucpie w '67-ym itp. Ale strategiczny wywiad ofensywny sowieci i tak zawsze załatwiali sami.
OdpowiedzUsuńWrażenia osobiste? Bo ja wiem czy jest tu w sumie czym się dzielić? Trochę zasłyszanych rozmów , trochę anegdot, trochę mniej lub bardziej podkoloryzowanych opowieści - wszystko w atmosferze niebywałej swej ważności roztaczanej przez opowiadających, wszechobecnej tajności i chorobliwej podejrzliwości. Trudno też mówić o środowisku. Oficerowie operacyjni odpowiedzialni za konkretne obiekty byli, z definicji, wyalienowani spośród tych których dozorowali, zaś na szczeblu zarządu; też nie zauważyłem aby prowadzili miedzy sobą jakieś intensywne życie towarzyskie. Mój punkt obserwacyjny był o tyle nietypowy, ze przez IW/WSW przewinęło się na różnych etapach, aż trzech mężczyzn z mojej najbliższej rodziny... Możemy sobie naturalnie pogadać, nie wiem tylko czy jest to wszystko aby znów aż tak szalenie ciekawe?
Cenckiewicz obala m.in. neopeerelowski, propagandowy mit "fachowości" wywiadu i kontrwywiadu wojskowego, który to z zapałem był szafowany w czasach wielkiego faszyzmu przez różnych Dukaczewskich (sam zaliczył parę wtop na placówce w USA), Puchałke czy Olejnik.
UsuńPisze np. o płk. Dędze (Dęga) oddelegowanym do UK, który miał zakupić dla celów wywiadowczych repliki modelarskie uzbrojenia, a zamiast tego zamówił z brytyjskiej zbrojeniówki... prawdziwe czołgi! Albo na przykład o tym, że za szefostwa Kiszczaka na Zachód uciekło najwięcej najważniejszych figur, w tym z-ca szefa kontrwywiadu. Mimo to Kiszczak awansował. Generalnie - peerelowska bezpieka wojskowa (zarówno wywiad, jak i kontrwywiad) była bardzo przejrzysta czy to dla CIA, czy to dla Brytoli, czy to dla Icków.
Pytałem się Go nawet osobiście (Cenckiewicza, nie Kiszczaka;)), skąd zatem taka skuteczność w robocie na odcinku sowietyzacji, przeprowadzenia prlowskiego odcinka pieriestrojki, o stan obecny. Zgodził się ze mną w tym, że sowieci przymykali oko na wpadki wywiadowcze (uzupełniając to działalnością GRU czy peerelowskiego Dep.1 MSW), kładąc akcent właśnie na działalność wewnętrzną, w tym sowietyzacyjną czy też przygotowaniem oligarchicznego podglebia neopeerelu.
A co do Twoich doświadczeń osobistych z tą menażerią - owszem, byłoby to ciekawe. Ale trzeba brać poprawkę, że jestem z tych, co w dzieciństwie zaglądało do krowich placków, żeby stwierdzić, co też tam białego i obłego żyje i się wije...
Oczywiście nie chcę też być nachalny i obcesowy, więc bez ciśnień.
Zara, zara! A jakież to szalenie ważne figury dały drąga za czasów szefowania Kiszczaka? I szefowania czym? Bo szefem, co prawda tylko wydziału OZIW, to on był już w r.'51-szym! Zaś szefem Z II SG był od '73 do '79; i wtedy to akurat nikt istotny, z tego co kojarzę, mu raczej nie odparował. Zaś tym bardziej nigdy(!) w historii peerelowskiej "wojskowej" kontrrazwiedki nie prysnął ktoś z takiego szczebla jak z-ca szefa kontrwywiadu (we właściwym sensie rozumienia tego słowa, czyli szef Zarządu I-go Szefostwa, bądź też jego z-ca)!
OdpowiedzUsuńGdy zaś mówimy o przypadku Sumińskiego, to po pierwsze; nie był on żadnym szefem kontrwywiadu tylko oficerem któregoś z wydziałów, bodaj oddziału III-go Szefostwa d/s osłony kontrwywiadowczej Z II SG, po drugie; czmychnął wiosną '81-go a gdy się w Warszawie o tym połapali to Kiszczak był już ministrem MSW i był poza zasięgiem, mimo że Sumiński to jego przydupas był, po trzecie; Czesław miał wtedy o wiele poważniejsze zadanie do przeprowadzenia w grudniu, by z kolei radzieccy towarzysze zawracali sobie dupę (drugorzędnymi z ich punktu widzenia)duperelami i wyprzęgali z wozu najsilniejszego konia podczas przeprawy przez rwącą rzekę...
Zaś peerelowska kontrrazwiedka wojskowa to czekiści w stanie czystym; a o ich skuteczności świadczy nie taka czy inna przejrzystość lecz fakt, że w grudniu '81-ego z pośród półmilionowego, uzbrojonego LWP nikt nawet nie pierdnął!
Takie, niestety, są fakty!
Zima 1948 "Szkoła Oficerów Informacji" (przeniesiona z Bielan,( o ile dobrze zapamiętałem) do Wesołej. Zbiórka alarmowa całego personelu szkoły! Wyczytani! Wystąp! (Komentarz narratora: "Kurwa! To dobrze? Czy źle? - Co tu się kurwa dzieje! Dalej: Wyczytani!: Łącz do lewego! Reszta! W tył! Rozejść się!
OdpowiedzUsuńWydygana "grupa wybrańców" (bo to oczywiste, że jast chyba jakaś straszliwa lipa, skoro tylko tylko tylu nas zostało!)a tu raptem słyszą taki tekst:
" Towarzysze podchorążowie! Awngarda polskiej klasy robotniczej- PPR! Powierzyła wam ochronę historycznego wydarzenia w dziejach polkiego ruchu robotniczego: Zjazdu Zjednoczoniowego !" (etc. etc)
Po czem, dowiedziałem się: gdzie byli ubierni nasi wybrańcy (magazyny UNRA), kto ich żywił: (osobisty kucharz Bieruta - szef kuchni przedwojennego Hotelu Grand) , no i kogo przede wszystkim mieli szczególnie pilnować!
A wiesz Jaszczurze, że opowiadający mi to zdarzenie został oficerem w wieku lat 19-tu nie będąc wcześniej ani dnia w wojsku? Dzięki pańskiemu rozmachowi Mitrofana Sołopienko! Gdy w końcu wylądował w tej Wesołej to były niezłe jaja bo nikt nie odważył się anulować decyzji bohaterskiego smierszysty i wujoszczak pobierał gażę oficerską.
OdpowiedzUsuńNo, naprawdę niezłe jaja. I ochrona Bieruta, i 19-to letni oficer. Byłoby to i śmieszne, gdyby nie było tragiczne...
OdpowiedzUsuńCzyli takie "coś", czego historie przytoczyłeś dobrze się sprawdzało jako sowietyzatorzy?
Doskonale! Ci gówniarze uwielbiali swoich przełożonych! Mając po pięćdziesiąt, z górą, lat, nadal z rozrzewnieniem wspominali "swoich" dawnych przełożonych i tą skalę bezkarności za którą wiecznie tęsknili!
UsuńChcesz jeszcze wrażeń?
OdpowiedzUsuńCzas akcji: wiosna 1947.
Miejsce akcji: w pobliżu jałtańskiej granicy wschodniej.
(Wg informacji wiarygodnego czekistowskiego informatora, ulokowanego w upowskim okręgu, w określonym dniu miała mieć miejsce dostawa "środków finansowych" dla oddziałów w Polsce.)
Natychmiast została, w miejscu oczekiwanego przerzutu, zainstalowana zasadzka. Dowodził nią; powiedzmy (forum niby publiczne,choć uczestnicy tej imprezy najprawdopodobniej już nie żyją) ppor. Anatol X.
W spodziewanym czasie pojawia się drabiniasty wóz dyszlowy z jakimś zasmarkanym ukraińskim chłopem. Drużyna alarmowa wypada z krzaków, zatrzymują chłopa i trzepią cały jego "dobytek;, jakieś wory z cebulą z ziemniakami i kapustą. Rozbierają wieśniaka niemal do naga i nic, literalnie nic! Ani dolarów ani funtów ani nawet sowieckich rubli!
Wściekły Anatol (kawał chłopa) stojący, jak raz, przed koniem z desperacji w teatralnym geście z podniesieniem i gwałtownym opuszczeniem ramion wykrzykuje: "Nosz kurwa twoja mać!" Przestraszony tym występem koń, raptem staje dęba i mimo wysiłków woźnicy odskakuje przerażony z impetem w bok. Tym samym łamiąc dyszel?! A tu niespodzianka; dyszel okazuje się być wydrążoną rurką w której na całej jej długości znajdują się same carskie imperiały!
Nasz Anatol zbiera monety co do sztuki (uzbierała się tego kopiata czapka polowa) i sunie ze zdobyczą do przełożonego majora czy już ppłk. Krykuna (tym razem nazwisko autentyczne), wysypuje mu na jego gigantycznych rozmiarów biurko i chce dokonać komisyjnego przeliczenia monet. Krykun pyta ; "Eto wisio?", Anatol odpowiada: "Tak to wszystko!" "Nu ładna!" - odpowiada Krykun i odsunąwszy szufladę obiema rękoma z blatu biurka zagarnia całość do szuflady!
Gdy zadziwiony Anatol domaga się przeliczenia, słyszy w odpowiedzi: "W pariadkie, Anatol, wsio w pariadkie!" Idzi uże, idzi.
Ciąg dalszy opowieści ma miejsce podczas "imprezy pożegnalnej" w związku z odejściem z szeregów LWP dziarskich smierszystów (i chyba już kagiebistów). Podczas imprezy "nasz" Anatol (ojciec piątki dzieci) podchmielony głośno zaczyna narzekać na marne pobory w "organach", w stosunku do jakże szlenie odpowiedzialnej pracy.
Na to wpada mu w słowo podpity Krykun:"No szto ty! Z uma zaszoł?" i dawaj mu przypominać "imperiałową" rekwizycję! Gdy Anatol ze zdziwieniem zapewnia, że oddał wszystko, co do sztuki, Krykun patrzy na niego badawczym wzrokiem, po czym oświadcza:"Oj Anatol, Anatol, ty so wsiem nastojaszczyj durak!"
birkin bag
OdpowiedzUsuńretro jordans
a bathing ape
moncler coat
kyrie 7
off white nike
lebron shoes
curry 8
kyrie 7 shoes
yeezy