Najprawdopodobniej
ostatnie groźby Koreańskiej Republiki Ludowo-Demokratycznej są „tylko”
kontynuacją typowych dla tego kraju zagrań, choć od ponad 60 lat – pomijając
zamach na członków rządu Południa w Rangunie w 1983 i atak na cywilne obiekty
pod koniec 2011 – nie były one tak groźne i tak daleko idące jak obecnie. Paradoksalnie,
w takiej irracjonalnej na pozór „dyplomacji gróźb i szantaży” jest logika –
czerwona dynastia Kimów chce w ten sposób zmusić Zachód – na czele z USA – do
kolejnych negocjacji „pokojowych” i do udzielenia upadłemu krajowi pomocy
humanitarnej.
Ale
polityka ta ma szerszy kontekst, niż tylko relacje w trójkącie
Pjongjang-Seul-Waszyngton. W 2002 roku prezydent USA George Bush zaliczył KRL-D
do „Osi Zła”, wraz z rządzonym wówczas przez Saddama Husseina Irakiem, Iranem,
Syrią, Libią (rządzoną przez Kaddafiego), Kubą, Zimbabwe i Birmą – sieci państw
totalitarnych, będących rozsadnikami międzynarodowego terroryzmu. Ten skądinąd
jeden z najwybitniejszych polityków obecnych czasów słusznie wymienił szeregowe
elementy „orkiestry”. Pominął jednak „dyrygentów”, czyli komunistyczne Chiny i rządzoną
przez kagiebowski syndykat Federację Rosyjską. To bowiem oś Moskwa-Pekin jest
centrum sieci „państw zbójeckich”, centrum „konstelacji zła”. Na poziomie
polityki światowej ChRL i Rosja Sowiecka muszą czasem sprawiać pozory
„normalnych państw”, natomiast despotie będące sojusznikami, klientami i
wasalami Moskwy i Pekinu – włącznie KRL-D – mają za zadanie odwalanie brudnej
roboty.
Źródło: militaryphotos.net
Beneficjentem
wszystkich działań KRL-D jest nie tylko ten kraj i neostalinowski reżim, ale
przede wszystkim – Moskwa i Pekin, ze wskazaniem na Pekin, a tym samym –
przetransformowany międzynarodowy komunizm. Po pierwsze – „dyplomacja gróźb” w
wykonaniu kolejnych Kimowiczów pozwalają Moskwie i Pekinowi to na dynamizację
działań wobec Zachodu, to na stawianiu się w roli pośredników w negocjacjach i
„gołąbków pokoju”. Po ostatnich groźbach USA, jak i o wiele bardziej bezpośrednio
zagrożone atakiem Republika Korei i Japonia, zwróciły się właśnie do czerwonych
Chin i Rosji Sowieckiej, które z kolei (chodzi w szczególności o Moskwę) przestrzegają
USA (i Południe) za podjęcie koniecznych działań obronnych. Po drugie, KRL-D
współpracuje z pozostałymi państwami i organizacjami terrorystycznymi, których
działalność była i jest wymierzona w państwa zachodnie, przede wszystkim w USA.
KRL-D wiąże znaczne siły USA i ich sojuszników, umożliwiając Moskwie i Pekinowi
– zwłaszcza Pekinowi – w miarę swobodne działanie w innych częściach świata i
na innych odcinkach. Nikt zdrowy na umyśle nie zaprzeczy też temu, że ChRL i
Rosja Sowiecka udostępniają KRL-D technologie wojskowe – w tym komponenty
niezbędne do produkcji broni niekonwencjonalnej.
Nie jest zatem przypadkiem, że ostatnie prowokacje
Korei Północnej zbiegają się z bieżącą (a będącą efektem długofalowej) polityką
Pekinu i Moskwy: zacieśniania
sojuszu i artykułowania zamiarów wobec strefy Pacyfiku i wobec
amerykańskiego stanu posiadania na tym obszarze. Chrlowska doktryna
geostrategiczna zakłada uczynienie z tegoż akwenu „Mare Nostrum” oraz
opanowania Cieśniny Malakka i Indonezji, czego warunkiem koniecznym jest
wyparcie stamtąd wpływów amerykańskich. Powiązania sojusznicze pomiędzy Moskwą
a Pekinem zobowiązują Rosję Sowiecką do udzielenia pomocy towarzyszom z „Nowego
Zakazanego Miasta”, stąd nie są przypadkiem manewry pod kryptonimem „Morskie
Współdziałanie” w ramach Szanghajskiej Organizacji Współpracy. Jednak – póki co
– zarówno Pekin, jak i Moskwa muszą sprawiać choćby pozory działania w ramach
ogólnie przyjętych zasad, stąd groźby wobec USA, Korei Płd. czy Japonii
formułowane są niejako „per procura” – za pośrednictwem Korei Północnej, której
potencjalnym celem jest nie tylko Korea Południowa, ale także Wyspa Guam (baza
USAF Anderson i baza US Navy w Agana), Okinawa i obiekty wojskowe na głównym
Archipelagu Japońskim.
Źródło: globalsecurity.org
Czy
groźby trzeciego już grubego Kima są realne? Z jednej strony, z czysto
strategicznego punktu widzenia, wojna jest ostatnią rzeczą, jaka opłacałaby się
bolszewikom, obojętnie czy z Pjongjangu, Pekinu czy Moskwy, gdyż odwet USA
oznaczałby niemalże pewny koniec reżimu Kimów. Z drugiej jednak strony,
jakiekolwiek myślenie strategiczne wymaga przyjęcia najgorszego możliwego
scenariusza za możliwy do spełnienia. Mówi się, że Kim Dzong Un jest psychopatą,
alkoholikiem i przerośniętym gówniarzem – to pierwsze zwłaszcza jest zresztą
normą wśród komunistów. Poza tym, nie można wiecznie grozić i nie wywiązywać
się z gróźb, tym bardziej, jeśli zachód, na czele z USA przyjmuje coraz
bardziej pacyfistyczny i ugodowy kurs wobec czerwonej hołoty. Można sobie zatem
wyobrazić sytuację, w której Pekin (i/lub Moskwa) pcha Pjongjang do wojny – ChRL
byłaby głównym beneficjentem, a KRL-D głównym agresorem i wykonawcą, biorącym
na siebie cały ciężar wojny, w tym – uderzeń odwetowych. Paradoksalnie,
dyspozycja psychiczna Kima byłaby tu czynnikiem grającym na korzyść pekińskich
(i/lub moskiewskich) planistów, ułatwiając znacząco manipulację z ich strony. Zadaniem
KRL-D byłaby realizacja celów ekspansji ChRL (i/lub w pewnym zakresie Rosji
Sowieckiej).
Jeden ze scenariuszy wojennych przedstawiają Caspar Weinberger (sekretarz stanu w administracji Ronalda Reagana) i Peter Schweitzer w książce „Następna wojna światowa”. Korea Północna dąży do „wyzwolenia” Południa, natomiast ChRL – „zbuntowanego” Tajwanu i opanowania Pacyfiku Zachodniego. Obie strony umawiają się co do skoordynowanego ataku. KRL-D rozpoczyna agresję od uruchomienia komórek rewolucyjnych na południu, dalej ofensywa przypomina w przebiegu wojnę z l. 1950-53. Północ używa broni biologicznej i nuklearnej przeciw wojskom amerykańskim. ChRL atakuje Tajwan, po czym wycofuje się i wspiera uderzeniami nuklearnymi KRL-D. Wojna kończy się utrzymaniem status quo na Półwyspie Koreańskim, przy dużych jednak stratach materialnych i moralnych USA, Republiki Korei i Tajwanu – USA i sojusznicy mogliby, przy dużym wysiłku, pokonać komunistów, decydują się jednak – pod wpływem „finiszujących” uderzeń nuklearnych Pekinu na ustępstwa wobec nich, na terenie „neutralnej” Rosji. W innym scenariuszu – na co zwraca uwagę Jeff Nyquist – w przypadku reaktywacji konfliktu zbrojnego zapleczem strategicznym dla KRL-D byłyby chrlowski Okręg Wojskowy Shenyang i sowiecki Wschodni (do niedawna Dalekowschodni) Okręg Wojskowy.
Wracamy
do początku tekstu i do postawy Zachodu. Kwestia istnienia Korei Północnej
niczym w soczewce ukazuje nam słabość wolnego świata wobec zagrożenia
komunizmem, nawet jeśli przybiera on najbardziej zjadliwą, skrajną i zbrodniczą,
stalinowską formę. Nie było ani nie ma wśród elit politycznych wolnego świata –
czy to USA, czy to Japonii, czy to Korei Południowej – woli politycznej walki z
komunizmem czy też bardziej ofensywnej i asertywnej polityki wobec
komunistycznych satrapów. Koniec końców Zachód ustępuje wobec czerwonych żuli z
Pjongjang, Pekinu i Moskwy. To pokłosie braku woli ostatecznego rozstrzygnięcia
wojny na Półwyspie w 1953 roku, kiedy to zarzucono pomysły gen. MacArthura i
gen. LeMay’a – pokonania koreańskich i chińskich komunistów przy pomocy
uderzenia nuklearnego, gdy było to pod względem technicznym o wiele łatwiejsze
do przeprowadzenia aniżeli później.
Myślę, że trafnie oceniasz tę sytuację Jaszczurze. I ja sądzę, że kaerelde spełnia tylko rolę harcownika. Nie sądzę wszakże aby celem własnym była "pomoc humanitarna", raczej pieniądze i technologie na łatwe wzmocnienie się. "Pomoc dyplomatyczną" mają zapewnioną. Ale w sumie to, jak piszesz, chodzi raczej o sprawdzenie i osłabienie przeciwnika, na ile się da. Jak to zwykli robić zawsze i wszędzie. Tylko sobie wyobraź: Japonia i inne "zachodnie" kraje regionu zwracają się do "Moskwy" i "Pekinu" o "gwarancje bezpieczeństwa". I dostają je - "coś za coś".
OdpowiedzUsuńZdjęcie, które znalazłeś i zamieściłeś, robi wrażenie. Przebija z niego klasyczna szczerość uczuć międzynarodowych komunistów.
Tak, oczywiście chodzi o wyłudzenie pieniędzy i technologii, ale pomoc humanitarna również jest przez Kimowiczy odsprzedawana dalej.
OdpowiedzUsuńA zdjęcie... wzrok towarzysza pułkownika mówi sam za siebie...
Jaszczurze,
OdpowiedzUsuńCzy można w związku z Twoją, jakże słuszną, kończącą tekst konstatacją uznać G. W. Busha za "najwybitniejszego polityka" obecnych czasów? Chyba, że na zasadzie, "na bezrybiu i rak ryba"...
Pozdrawiam
Łukasz,
OdpowiedzUsuńDokładnie o to chodzi.
Pzdr. również