Polityka
dezinformacji – strategiczna broń imperium
Operacje „liberalizacji” z wykorzystaniem koncesjonowanej i/lub z różnych powodów łatwej do kontroli opozycji mają swój wymiar dezinformacyjny. Głównymi celami są: uwiarygodnienie sowietów jako państwa ewoluującego w stronę demoliberalizmu bądź zbliżonego systemu, osłabienie międzynarodowych struktur politycznych Zachodu bądź pogłębienie istniejących podziałów, odciągnięcie uwagi od ekspansyjnej polityki zewnętrznej, zbrojeń itp. i wreszcie (zwłaszcza po roku 1991) – pogłębienie relacji gospodarczych i handlowych z Zachodem, co oznacza de facto ekspansję KGB i sowieckiej mafii oraz półpasożytniczą eksploatację Zachodu.
Praktycznie od
obwieszczenia, że nowym „prezydentem
Rosji” zostanie Putin, zachowanie kagiebowskiej grupy trzymającej władzę
jest dziwnie sprzeczne: z jednej strony odwilż – ograniczona tolerancja
wielotysięcznych demonstracji, dawanie pewnych koncesji opozycji, tworzenia
„demokratycznych” i „liberalnych” rządowych think tanków dla dysydentów,
antykorupcyjne kampanie.
Z drugiej strony – jednoczesna
walka z opozycją: represje administracyjne i karne (łagodne, np. na tle ludobójstwa
na Kaukazie czy morderstw o „nieznanym sprawstwie”), wycofywanie się z odwilży,
czy też wreszcie jeszcze większe „okopanie się” najtwardszych czekistów,
wzmocnienie aparatu represji i rozbijanie opozycyjnych demonstracji, począwszy
od intronizacji „nowego” prezydenta (kiedy Moskwę zmieniono w twierdzę, gdzie
nawet „sowki” nie mogły machać
chorągiewkami na trasie przejazdu putinowskiego Mercedesa, a bezpieka
zatrzymywała hurtowo zupełnie przypadkowych ludzi).
Wygląda jednak na to, że
taka polityka jest przemyślana. Na poziomie międzynarodowym,
operacja „Wybory 2012” (której elementem jest „kontrolowana porażka" Putina
i tymczasowa „odwilż”) to swego rodzaju zasłona dymna, pod którą kagiebowska
grupa trzymająca władzę konsekwentnie realizuje swoją politykę. Chodzi z
grubsza o to, by wywrzeć wrażenie „demokratyzacji”, „liberalizacji” i
„przemian”, a także wrażenie wewnętrznego chaosu przy jednoczesnej pełnej
kontroli nad sytuacją. To zresztą stała cecha polityki sowieckiej (zwłaszcza
neosowieckiej): z jednej strony pełna kontrola i konsekwencja celów, a z
drugiej – taktyczna giętkość i wrażenie niezborności oraz chaotyczności.
By jednak spróbować
odpowiedzieć na pytanie, jakie są konkretne kierunki kombinacji operacyjnej
„Wybory 2012”, należy najpierw przyjrzeć się najważniejszym celom polityki
sowieckiej, zwłaszcza tych realizowanych od początku tzw. „ery Putina”.
Budowa
„Bloku kontynentu”
W wymiarze wewnętrznym jest
to rekonstrukcja i rekonsolidacja sowieckich struktur władzy, zarówno w samej
FR, jak i w krajach „post-” komunistycznych. W wymiarze zewnętrznym –
realizacja projektu geostrategicznego, który – w pewnym uproszczeniu – określany
jest tako „projekt eurazjatycki”; jest to sieć sojuszy, która ześrodkowana jest
na Rosji Sowieckiej i składa się z osi: Moskwa-Berlin-Paryż, Moskwa-Pekin (utworzenie
SCO), Moskwa-Teheran (plus inne promoskiewskie kraje i organizacje
muzułmańskie), Moskwa-Phenian, Moskwa-Ameryka Łacińska; kraje, w których na
przełomie XX i XXI wieku doszli do władzy promoskiewscy i propekińscy komuniści, socjaliści czy
narodowa lewica.
Polityka ta jest sprzężona z
wypieraniem USA z ich stref wpływów. Realną konsekwencją byłaby światowa
hegemonia komunistycznych Chin i Rosji Sowieckiej, z czym zresztą elity obu
tych krajów się nie kryją, a przykładem niech będą oficjalne wypowiedzi dwóch
mózgów współczesnej sowieckiej strategii: Aleksandra Dugina i Siergieja
Karaganowa. Dugin pisze o „światowej dominacji Uniwersalnego Imperium
Eurazjatyckiego”, a Karaganow postuluje utworzenie „Światowego Dyrektoriatu”,
złożonego ze „Związku Europy i Rosji”, czerwonych Chin i USA.
Rdzeniem eurazjatyckiego
projektu geopolitycznego jest oś Moskwa-Pekin. Sino-sowiecka symbioza
geostrategiczna (gdzie z oczywistych względów silniejszym elementem jest Pekin)
obejmuje sojusz polityczno-wojskowy oraz współpracę gospodarczo-handlową. Dla
Rosji Sowieckiej Chiny są dostarczycielem nowoczesnych technologii i
inwestycji; z perspektywy Pekinu zaś, kagiebowskie państwo pełni rolę zaplecza
surowcowego (i jednocześnie w 100% bezpiecznego, lądowego szlaku dystrybucji
surowców), obszaru inwestycyjnego i głębokiego zaplecza geostrategicznego.
Projekt ten ma kilka form
organizacyjnych, z których najważniejszą, najniebezpieczniejszą dla świata i
jednocześnie najbardziej pomijaną w analizach jest Szanghajska Organizacja
Współpracy: blok polityczno-wojskowy mający stać się eurazjatyckim odpowiednikiem
UE i NATO. Pozostałymi są wojskowa ODKB (połączona w roku 2007 z SCO),
gospodarcza EAWG i planowana Unia Eurazjatycka. Na poziomie globalnym zaś jest
to BRICS (skrót od: Brasil, Russia, India, China, South Africa) mający w optyce
sowieciarzy „przełamać ekonomiczną hegemonię Zachodu”.
Wydarzeniem o kluczowym
znaczeniu, a które przemilczano jest wizyta Putina w ChRL, podczas której
zawarto szereg porozumień politycznych, wojskowych i gospodarczych,
przewidujących m.in. wzajemne koordynowanie polityk wojskowych (Moskwa i Pekin
mają wzajemnie informować się o ruchach wojsk na Wschodzie i wystrzeleniach
rakiet balistycznych), a także: dostarczanie ChRL przez sowiety gazu ziemnego,
budowę przez ChRL infrastruktury przesyłowej i transportowej na terenie Syberii
oraz udzielenie pożyczek sowieckim bankom przez chińskie. Porozumienia te
formalizują uczynienie z Rosji Sowieckiej strategicznego „głębokiego zaplecza” czerwonych
Chin.
Na kierunku zachodnim celem
Moskwy jest zbudowanie zjednoczonej, prosowieckiej Europy. Chodzi tutaj o uczynienie
z Europy Zachodniej rezerwuaru pieniędzy i technologii dla Rosji Sowieckiej,
rozbicie politycznej jedności euroatlantyckiej (neutralizacja NATO i wyparcie
USA), mniej lub bardziej sformalizowany akces do zachodnich struktur
politycznych bądź przystosowanie istniejących już do realizacji swoich
interesów oraz – w perspektywie rysowanej przez kremlowskich geopolityków –
uzyskanie szerokiego dostępu do niezamarzającego Oceanu Atlantyckiego. Polityka
ta realizowana jest dwoma równoległymi torami: po pierwsze przez przejmowanie
projektu Unii Europejskiej, której ideologią jest polityczna poprawność, po
drugie – przez budowę osi Moskwa-Berlin-Paryż, gdzie Niemcy, dążące do
reaktywacji swojej dawnej, imperialnej pozycji pełniłyby rolę wielkorządcy
Moskwy w Europie i reprezentanta sowieckich interesów.
Mający miejsce od roku 2008
proces reintegracji „dawnego” imperium sowieckiego (połączenia łączące demoludy
z bezpośrednim spadkobiercą ZSRS nie zostały w zasadzie nigdy ani nigdzie
przerwane) jest funkcją tej polityki. Poza tym, na najbliższe lata Kreml
przewiduje finalizację i formalizację tej polityki w postaci utworzenia Unii
Eurazjatyckiej.
„Reset”.
Ukryta inwazja na Zachód
W lipcu 2010 roku Siergiej
Karaganow (ważna figura „głębokiego cienia” sowieckiej polityki od trzech już
dekad!) przedstawił na łamach „Rossijskoj gaziety” projekt „Związku Europy”,
stworzonej z połączenia Rosji Sowieckiej ze zdominowaną przez Niemcy UE.
Związek miałby się opierać na jednym traktacie założycielsko-zjednoczeniowym
oraz czterech mniejszych, które ustaliłyby bądź regulowały różne poziomy
współpracy (czyt. – wasalizacji Europy przez Sowiety): umowie energetycznej,
wspólnej przestrzeni polityki zagranicznej, wspólnej przestrzeni gospodarczej i
technologicznej oraz umowie regulującej wspólny rynek pracy. Co znamienne w
kontekście, który jest tu poruszany, Karaganow przedstawiał tę wizją jako
„ostatnią szansę” zarówno na wyciągnięcie Europy z cywilizacyjnego kryzysu, jak
i na „konieczne zmiany w trapionej korupcją i zacofaniem Rosji”, tu i ówdzie
posługując się skrojonymi odpowiednio, demoliberalnymi frazesami.
Koncepcje Karaganowa szeroko
interpretowane były jako postulat, jednak gdy przyjrzeć się bliżej sytuacji
politycznej w Europie i na świecie w ciągu ostatnich czterech lat, opisują one
stan faktyczny. Można powiedzieć, że w latach 2008 – 2012 spełniła się kolejna
z prognoz Anatolija Golicyna, opublikowanych w 1984 roku. Utworzono „neutralną”
(w specyficzny sposób), „socjalistyczną” Europę,
nastawioną nieantagonistycznie wobec Sowietów. Finalizacja ekspansji Gazpromu – ekonomicznego
ramienia neosowietów – jest w zasadzie kwestią techniczną.
Budowa zachodniej części
„Bloku Kontynentu” (osi Moskwa-Berlin-Paryż) jest sprzężona z polityką
rozbijania jedności NATO, a docelowo neutralizacji zarówno Paktu, jak i USA.
Christopher Story, zmarły w czerwcu 2010 roku brytyjski analityk określił to
mianem „wchodzenia Sowietów do obozu wroga”. NATO nie jest już nastawiona
konfrontacyjnie, czy choćby defensywnie wobec Moskwy. Co prawda kością niezgody
jest budowa tarczy antyrakietowej, jednak – mimo butnej i agresywnej dyplomacji
sowieckiej, przywódcy zachodni (w tym kierownictwo Paktu) ścigają się w
uspokajaniu sowieckich trepów, że „tarcza nie jest skierowana przeciwko Rosji”
i w proponowaniu projektów współpracy z Moskwą. Swoją drogą – skąd taki zwrot w
polityce amerykańskiej i NATO-wskiej po deklaracjach wycofania się z projektu tarczy antyrakietowej? Możliwą odpowiedzią może być to, że pewne
kręgi wojskowe i wywiadowcze uznają Moskwę (i Pekin) za realne zagrożenie
militarne i wiercą dziurę w brzuchu rządzącym demoliberalnym idiotom i
agenturze. Jeśli mamy do czynienia z tą ostatnią, to dla uwiarygodnienia się i
możliwości dalszego działania, musi ona sprawę jednostronnego rozbrojenia
choćby częściowo oddać.
Trwa też transfer
zachodniego parku technologicznego do Rosji Sowieckiej. Francja sprzedała
okręty desantowe-doki klasy „Mistral”, ekwipunek dla żołnierzy piechoty,
awionika „Sagem” i „Safran” oraz termowizory dla czołgów. Niemcy szkolą armię
sowiecką w Mulino i wyposażają sowieckie wojska wysokogórskie operujące na
Kaukazie. Włosi sprzedali sowietom lekkie BWP i samochody terenowe „Iveco” wraz
z technologią ich produkcji.
Pod koniec 2011 roku Rosja
Sowiecka staje się członkiem Światowej Organizacji Handlu, przy gromkich
brawach całego chóru komentatorów wieszczących, że „niewidzialna ręka wolnego
rynku” i „kapitalizm” z czasem doprowadzą do „ucywilizowania się" i
„demokratyzacji” kagiebowskiej, neobolszewickiej hołoty.
Komunizująca administracja obecnego prezydenta USA dokonuje wycofania tego kraju z własnego imperium zewnętrznego w Europie (w tym Środkowo-Wschodniej) poprzez redukcję zbrojeń niekonwencjonalnych i uznanie sowieckiej inwestytury na tym obszarze, jednocześnie skupiając się na Bliskim Wschodzie (i stopniowo przenoszą część sił w strefę Zachodniego Pacyfiku gdzie oczekiwana jest konfrontacja z ChRL). Sowieckie koncerny zajmujące się wydobyciem i obrotem kopalinami wkraczają także na tereny anglosfery: w 2011 roku Rosnieft’ i Exxon Mobil podpisały umowę, która – oprócz profitów dla drugiego – umożliwi przejęcie przez sowieciarzy technologii wydobycia niedostępnych do tej pory złóż, z kolei w kwietniu br. Wielka Brytania przystąpiła do Nord Stream. Symbolem dla wyżej opisanego procesu niech będzie rozmowa Obamy z Miedwiediewem o tarczy antyrakietowej, przypominająca rozmowę agenta z oficerem prowadzącym, czy wręcz szefem zachodniej rezydentury sowieckiego wywiadu.
„Demokratyczna” maskirowka
Jeśli okołowyborcze manewry
umieścić w szerszym kontekście historycznym i politycznym, zwłaszcza ostatnich
dwóch dekad pieriestrojkizmu-neokomunizmu, to wydają się one być bardziej
zrozumiałe. Od pieriestrojki, głasnosti i sfingowanego „upadku” komunizmu,
przetransformowane państwo sowieckie usiłuje wywrzeć na Zachodzie wrażenie, że
zmierza w kierunku demoliberalizmu czy też innej „suwerennej demokracji”; że
nie stanowi groźby dla otoczenia i że należy robić z nim interesy, a nawet
konwergować się, w taki czy inny sposób. Była zatem próba „demokratyzacji” i
„westernizacji” „postsowieckej Rosji” za Jelcyna, który po „zużyciu się” został
zastąpiony przez równie, a nawet bardziej demokratycznego Putina i czekistów. W
2008 roku na stołku osadzono Miedwiediewa, który – rzekomo w kontrze do Putina
– ma reprezentować „demokratyczne”, „liberalne” i „prozachodnie” oblicze
czekistowskiej demokracji. System partyjny z kolei imituje zachodnie
„pierwowzory”: jest „partia władzy” i partie koncesjonowanej opozycji. Teraz
zaś przyszedł czas na „śnieżną rewolucję” i tymczasową "odwilż",
która w tym kontekście jest po prostu kontynuacją i modyfikacją dotychczasowego
kursu polityki dezinformacyjnej. Jakkolwiek zabrzmi to dziwnie i paradoksalnie,
istnienie tzw. pozasystemowej, antyputinowskiej opozycji (słabej, z „wbudowaną”
podatnością na sterowanie) jest korzystne dla neosowieckiego reżimu, jeśli w
jego interesie jest (mniej czy bardziej pokraczne, to inna sprawa) imitowanie
demokracji.
Agentura wpływu (orkiestra),
użyteczni idioci (pudła rezonansowe), ale i życzeniowo myślący komentatorzy na
Zachodzie mogą zatem (i muszą) podtrzymywać tezę, że neo-sowiety to tzw. „demokratyczne”
czy choćby „normalne” i „prawie demokratyczne” państwo, „demokratyzujące się po
jarzmie tatarskim, stuleciach caratu, 70 latach komunizmu i 20 postkomunizmu” i
„nie aż tak totalitarne”, jak je malują różne prawicowe oszołomy. Jest pluralizm
partyjny? Jest! Oprócz „Jedinoj Rossii” jest „socjaldemokracja”, KPRF i partia
Żyrynowskiego oraz multum „opozycji pozasystemowej”. Da się – pomimo gróźb
Putina i interwencji bezpieki – demonstrować na ulicach, organizować happeningi
i flash-moby? Jednak daje się! Parędziesiąt tysięcy ludzi domaga się „Rossii
biez Putina”? Drugie tyle z kolei deklaruje na ulicach poparcie dla towarzysza
pułkownika. Można negocjować z kagiebowską władzą koncesje dla opozycji?
Okazuje się, że można, nawet pomimo brutalności i buty bezpieki. W takiej
sytuacji kagiebowscy władcy Kremla (dyrygenci, trzymając się odniesienia do
Wołkowa) – na czele z S. Iwanowem, N. Patruszewem czy… samym Putinem – mogą
(oczywiście tylko werbalnie) na użytek dezinformacji zagranicy przedstawiać się
jako wzorcowi demokraci i reformatorzy, którzy „dostrzegają pozytywne strony
obywatelskiej aktywności” Rosjan, czy też określają (Putin po drugim „Marszu
Milionów”) protesty jako… „gorące dyskusje” i „norma demokratyczna”. Z kolei
zachodni establishment (np. Pani Hillary Clinton) może sobie apelować do
politycznego „rozsądku” Putina.
Stopniowe przykręcanie śruby
(rozbijanie demonstracji, areszty dla opozycjonistów, drakońskie grzywny za
uczestnictwo w wiecach, zastraszanie dziennikarzy), które obserwujemy od
„intronizacji” „nowego” prezydenta, jest niestety – jeśli spojrzeć przez
pryzmat mechanizmów realnej polityki a nie liberalnego chciejstwa – naturalną
reakcją rządzącej bezpieki. „Odwilż” była potrzebna, by omamić otoczenie
międzynarodowe, wycofanie się z niej jest ze strony CzeKi komunikatem, że to ta
właśnie grupa trzyma władzę. Tu właśnie przeciwstawia się „reformistów”,
„modernizatorów” i „zapadników” z sowieckiej bezpieki, „oszołomom”:
„nacjonaliście” i „kryptofaszyście” Nawalnemu czy „betonowemu komuniście” i
„lewakowi” Udalcowowi. „Patriotycznego” Putina przeciwstawia się też opozycji rzekomo
wspieranej z zagranicy, co jest z kolei elementem wojny informacyjnej przeciwko
Stanom Zjednoczonym. Kreml może szantażować zagranicę widmem „recydywy
komunizmu”, „zagrożeniem skrajnie prawicowym nacjonalizmem” czy ogółem
„destabilizacją”, która byłaby następstwem demokratyzacji (skądinąd
iluzorycznej). Putin (wraz z całym
czekistowskim establishmentem) przedstawiony jest zatem jako gwarant
stabilności (jaka nie byłaby ona okrutna i zbrodnicza) i najbardziej optymalny
„wybór”, natomiast opozycja jako dla tej stabilności zagrożenie.
Niedawno „niezależne”
(dlaczego cudzysłów – poniżej) moskiewskie Centrum Badań Strategicznych, opublikowało
analizę, prognozującą na najbliższą kadencję Putina nasilenie się konfrontacji
władza-opozycja, niechęć władzy do nawiązania dialogu, uderzenie w Rosję
Sowiecką światowego kryzysu (rozpad eurozony) i w konsekwencji – dojście do
głosu opozycyjnych radykałów i protesty na terenie całego kraju, a w końcu do
przedterminowych wyborów i „radykalnej transformacji systemu władzy”. Ośrodek
ten sformułował Putinowi program wyborczy w 2000 r. Można więc twierdzić, że
pełni on rolę jednego z liberalnych listków figowych neobolszewickiej władzy i
do takich „niezależnych źródeł rosyjskich” należy mieć ograniczone zaufanie,
gdyż poprzez nie sowieciarze przekazują otoczeniu to, co chcą przekazać. Prognoza
ta wpisuje się w opisaną tu dezinformację - między wierszami można wyczytać,
że: po pierwsze, establishment jest przygotowany na każdy scenariusz, łącznie z
koniecznością zamiany władzy bezpośredniej na władzę pośrednią (tym realnie
byłaby „demokratyzacja” i „radykalna transformacja”). Po drugie, analizując tego
typu enuncjacje widać, że aktualnym interesem sowieciarzy jest rozpowszechnianie
wrażenia słabości i niestabilności.
Jak zatem – na tle sytuacji
międzynarodowej – widzieć wydarzenia ostatnich miesięcy w Rosji Sowieckiej?
Ostatnia „odwilż” była potrzebna, a wręcz niezbędna sowietom właśnie po to, by móc
kontynuować wyżej opisany „reset” ze Stanami Zjednoczonymi i krajami Europy
Zachodniej, a także by odwrócić uwagę od ogłaszania i wdrażania ekspansywnych
projektów politycznych. Ponadto, stworzenie pozorów „liberalizacji” i „przemian”,
a jednocześnie słabości i rzekomej zewnętrznej niezborności jest potrzebne Moskwie
w czasie, gdy zachodni demoliberalizm znajduje się w kryzysie, który może mieć
dla Zachodu bardzo poważne konsekwencje, zarówno na poziomie wewnętrznym, jak i
zewnętrznym. Równolegle służy ona tworzeniu „Unii Eurazjatyckiej” jako już
sformalizowanego „ZSRS-bis”: moskiewska centrala może przedstawiać się jako
paradoksalnie najbardziej „wolne”, czy też „najmniej totalitarne” państwo
bloku; będzie można bowiem ukazać jako „złego bolszewika” Janukowycza,
Łukaszenkę czy satrapów z Azji Środkowej. Kolejne konteksty, o których będzie
mowa poniżej to: bardzo możliwa wojna Ameryki i Izraela z Iranem oraz
przeniesienie „węzła” światowej geopolityki w obszar Azji Wschodniej i Zachodniego
Pacyfiku.
Dezinformacyjna narracja
Moskwy o „demokratyzacji” i „zmianach”, „chaosie” i „słabości” idzie w parze z otwartym
manifestowaniem swoich celów i ich realizacją. Deklarowanie pokojowych zamiarów
(wszak Sowiety zawsze „bronią pokoju”!), na przemian z groźbami, szantażem, i
lokalnym stosowaniem terroru (wspieranie terroryzmu islamskiego, ludobójstwo na
Kaukazie, agresja na Gruzję, Smoleńsk, zeszłoroczny zamach w Norwegii i
nuklearne pogróżki ws. tarczy antyrakietowej), połączonym z równie destrukcyjną
wojną ideologiczną. Okresowe „odwilże”, po których zawsze następuje zaostrzenie
reżymu. Taka polityka powoduje choćby konfuzję u elit Zachodu, operujących
wedle paradygmatu liberalnego, zakładającego przede wszystkim „robienie
interesów” z każdym jako cel „polityczny” i brak pojęcia wroga. Kolejnym efektem jest to, że lwia
część establishmentu krajów Zachodu chce wmawiać sobie, że „Rosja się
demokratyzuje” (pomimo dowodów, iż jest to bzdura), czy też jest (choćby na
skutek wewnętrznych ruchawek) zbyt słaba i zbyt anarchiczna na powzięcie
jakichkolwiek działań o charakterze strategicznym (a jednocześnie na tyle
silna, by uderzyć w „czuły punkt”). Jednocześnie te same zachodnie elity
akceptują, czy choćby tolerują sowiecki totalitaryzm, ale pytanie „dlaczego” i
próby odpowiedzi to już temat na zupełnie odrębną dyskusję.
Iran.
Możliwość kolejnej „Proxy war” na Bliskim Wschodzie
Rozgrywanie kartą terroryzmu,
orkiestrowanego przez tzw. „państwa bandyckie” (doktryna Busha nie umieszczała
w tym gronie głównych dyrygentów – Moskwy i Pekinu) jest funkcją kierunku
zachodniego Moskwy – przewiduje bowiem wciągnięcie i utrzymywanie Zachodu (na
czele z USA) w stanie „wojny z terrorem”, której następnym frontem miałby być Iran
i jego sojusznicy w tym rejonie (na czele z Syrią). Rosja Sowiecka wykorzystała
amerykańską „wojnę z terrorem” po to, by rozpocząć politykę finlandyzacji
Europy poprzez ekspansję Gazpromu oraz rozpoczęcie budowy antyamerykańskiego
sojuszu z Niemcami i Francją. Jednocześnie mogła się stawiać na pozycji
sojusznika państw zachodnich w tej wojnie, sama rzekomo zagrożona „terroryzmem czeczeno-islamskim”, po cichu
wspierając i rozgrywając terroryzmem i jego rozsadnikami. Prócz tego – zdaniem
George’a Friedmana, dyrektora STRATFOR – wciągnięcie USA w wojnę w Afganistanie
i Iraku pozwoliło Moskwie na stopniowe umocnienie wpływów w „byłym” sowieckim
imperium.
Ewentualna, bardzo możliwa
wojna z Iranem umożliwi Moskwie kontynuację tej polityki. W najbardziej
prawdopodobnym wariancie, USA zajęte będą działaniami wojennymi przeciw Iranowi
(najpewniej także Syrii, o ile reżym Assada nie upadnie wcześniej) i
wspieraniem sojuszników na Bliskim Wschodzie (Izrael, Arabia Saudyjska, ZEA),
natomiast Rosja Sowiecka będzie miała większe pole manewru nie tylko w
przestrzeni sowieckiej (o czym pisze Friedman), ale też na odcinku zachodnim. Zresztą
– na co wskazuje choćby Friedman – już samo związanie Ameryki wojną z
podrzędnym przeciwnikiem jest dla Rosji Sowieckiej korzystne. Moskwa może na
przykład – jak to czyniła do tej pory – przedstawiać się jako sojusznik zachodu
w walce z wrażym, apokaliptycznym, szyickim fanatyzmem, oferując USA, Izraelowi
oraz ich sojusznikom rozmaite koncesje. Drugą ręką będzie wspierać swojego
sojusznika w Teheranie – czy to realnie, czy propagandowo, prowadząc np. dezinformację,
w której Iran przedstawiony zostanie jako ofiara złych, imperialistycznych USA,
a Moskwa – jako rzekomy obrońca suwerenności narodów zagrożonych
„amerykańsko-żydowskim globalizmem”; co ciekawe i tragiczne jednocześnie,
inspirowany przez sowietów pacyfizm ma swoją, całkiem silną, „prawą nogę”. W
tym kontekście, nieprzypadkowy jest fakt zwiększenia aktywności sowieckiej
armii na Kaukazie, czy sowieckiej aktywności politycznej w Azji Środkowej.
Trwająca obecnie wojna
domowa w Syrii, pomiędzy prosowiecką dyktaturą Bashara Assada a Armią Wolnej
Syrii jest dla Rosji Sowieckiej i czerwonych Chin poligonem doświadczalnym
(gdzie oba państwa mogą testować wszystkie możliwe metody wojny, zarówno
polityczne, wojskowe, jak i propagandowo-dezinformacyjne), a jednocześnie
operacją oczyszczenia i zajęcia przedpola przed ewentualną wojną z Iranem. Jest
to także wojna per procura pomiędzy
Blokiem Kontynentalnym a Zachodem.
Dzięki kolejnej wojnie na
Bliskim Wschodzie, sowieciarze mogą także kontynuować politykę finlandyzacji
Europy i to niezależnie od tego, czy w zależności od kolejnych już wyborów w
Grecji UE rozpadnie się, czy też nasilą się dążenia (najsilniejszych jej
graczy) do przymusowej integracji. Po pierwsze, utrzymując pozycję sowieckich
korporacji takich jak Gazprom, zwłaszcza w obliczu boomu łupkowego; tu także
widzimy, że nieprzypadkowe było zakładanie przez Rosnieft’, TNK i Gazprom
spółek joint venture z zachodnimi korporacjami. Po drugie, osłabione kryzysem i
wykluczone ze światowej rozgrywki kraje europejskie mogą stać się polem
wewnętrznej ingerencji i rozgrywki sowieckiej przy użyciu wolnej gry pomiędzy
kontrolowaną przez Czerezwyczajkę lewicą, tzw. „skrajną prawicą” (pierwsza próba
– Breivik i jego manifest) a rosnącymi w siłę islamistami – mniej lub bardziej
propagandowo wykreowanym „zagrożeniem Eurabią”. Wobec elit Rosja Sowiecka
będzie się przedstawiać jako sojusznik w walce o przymusową integrację i
zapobieżenie rozpadu Unii. Wobec demoliberałów i socjalistów – jako wzór
upadłej demokracji. Z kolei konserwatystom i nacjonalistom – jako „zdrowe,
tradycjonalistyczne i autorytarne” remedium na „zgniły demoliberalizm”.
Obecna „demokratyczna”
maskirowka zwiększyłaby propagandowy, dezinformacyjny i psychologiczny efekt
działań wojennych na Bliskim Wschodzie. Zresztą – uważny obserwator infosfery,
w której roi się od sowieckiej agentury wpływu i użytecznych idiotów zauważy,
że już sama możliwość wojny jest tak właśnie rozgrywana:
„złe/imperialistyczne/masońskie/syjonistyczne” (niepotrzebne skreślić) USA, vs.
„dobry/ konserwatywny” (jw.) Iran, a gdzieś w tle „demokratyzująca
się/słaba/silna” Rosja Sowiecka.
ChRLowska aktywność na Pacyfiku. Możliwość
kolejnej odsłony „sino-soviet split”
Zachodni komentatorzy polityczni wskazują coraz częściej na groźbę
światowej hegemonii komunistycznych Chin. Jak pisze bloger Fox Mulder (H.
Kozieł) w recenzji książki A. Bruneta i J.P. Guicharda, „[…] Chiny przez
ostatnie 20 lat stały się drugą, jeśli nawet nie pierwszą potęgą gospodarczą i
polityczną świata. […]. Udaje im się to osiągać za pomocą ofensywnego
protekcjonizmu monetarnego, czyli znacznemu zaniżaniu kursu juana. […] ChRL posiada
jeszcze jeden atut: ogromny rezerwuar niemal niewolniczej siły roboczej […],
utrzymywany w posłuchu przez totalitarny aparat mafijnego państwa. […] Odkąd
Chiny w 2001 r. wstąpiły do WTO, masakrują, za pomocą tej hipernieuczciwej
konkurencji gospodarki państw rozwiniętych - przyczyniając się do postępującej
ich dezindustrializacji i wzrostu bezrobocia, […] i potajemnie prowadzą do
destabilizacji ich rynków długu. To otwarta wojna gospodarcza, w której rolę
V-tej kolumny odgrywają wielkie koncerny masowo przenoszące produkcję do ChRL i
jej państw wasalnych, dezindustrializując przy tym Zachód. W planach Chińczyków
jest zastąpienie USA w roli światowego hegemona (po zniszczeniu Ameryki), a
Europie wyznaczenie roli centrum turystyczno-rozrywkowego […].” Prócz tego,
ChRL jest już faktycznym hegemonem w ramach „Bloku Kontynentu”.
Przed rokiem 1989 Zachód uległ
złudzeniu, że można rozgrywać ChRL przeciw ZSRS natomiast obecnie, koncesje
Zachodu wobec Moskwy mają osłabić ekspansję chińską. W czasach zimnej wojny
wskazywano na sowiecko-chińskie różnice ideologiczne jako przyczynę przyszłego
konfliktu, obecnie zaś przewiduje się, że wojnę spowodują dysproporcje
demograficzne i gospodarcze. Jednak faktycznie, polityka ta oparta była i jest
na fałszywych przesłankach: wszystkie różnice, drugorzędne pola konfliktu czy
wręcz zaaranżowane konflikty to dezinformacyjny bluff z pozytywnym dla Moskwy i
Pekinu skutkiem.
Strategiczny sojusz i brak
konfliktu wynika po pierwsze z geografii, po drugie w strategicznych i
bieżących celach politycznych elit obu krajów, które w sensie geopolitycznym
stanowią dwie połowy „Heartlandu”. Rosyjska Syberia, Daleki Wschód i Azja
Środkowa – teatr spekulowanej wojny sowiecko-chińskiej – to z racji
ukształtowania terenu i panującego tam klimatu – strefy buforowe. Demograficznym
środkiem ciężkości ChRL nie jest Mandżuria, tylko południowy wschód kraju, stąd
parcie na Azję Południowo-Wschodnią, basen Pacyfiku Zachodniego i kolonizacja
Afryki, podczas gdy Rosja Sowiecka stara się zreaktywować imperium sowieckie i
zhołdować Europę Zachodnią. Oba kraje to państwa wielonarodowe, borykające się z
separatyzmami. Wspólnym interesem jest także ograniczenie, a w dalszej
kolejności wyparcie wpływów USA z obszaru Eurazji: zarówno z „przestrzeni
sowieckiej” i Bliskiego Wschodu, jak i strefy Pacyfiku. Najważniejszym jednak
czynnikiem jest długofalowa, światowa strategia polityczna. Oś Moskwa-Pekin
jest warunkiem koniecznym dla realizacji globalistycznych ambicji zarówno
czekistów z Kremla/Łubianki, jak i
towarzyszy z politbiura KC KPCh. Stąd też, sinizacja rosyjskiego Dalekiego
Wschodu i Syberii, a finalnie wasalizacja całego obszaru Rosji przez czerwone
Chiny to dla sowieciarzy z Kremla koszt konieczny udziału w globalnym podziale
łupów. Paradoksalnie, Rosja Sowiecka może być mocarstwem (przede wszystkim hegemonem
Europy) tylko jako satelita ChRL.
Póki co, światowy cel towarzyszy z „Nowego Zakazanego
Miasta” realizowany jest metodami ekonomicznymi, przez uderzenie w rdzeń
zachodnich systemów demoliberalnych. Trzeba być jednak naiwnym, by negować
możliwość sięgnięcia przez nich po twarde środki ekspansji. ChRL oficjalnie
afiszuje się z doktryną wojenną, w której głównym teatrem wojny jest obszar
Zachodniego Pacyfiku, od północy ograniczany Wyspami Japońskimi, poprzez morza
Wschodnio- i Południowochińskie, Cieśninę Malakka i Indonezję, po północną
Australię i Diego Garcia na Oceanie Indyjskim (stąd też rywalizacja z Indiami o
uczynienie z tego oceanu „Mare nostrum”). W chrlowskiej doktrynie wojennej
kluczową rolę odgrywają „zewnętrzny łańcuch wysp” i „wewnętrzny łańcuch wysp”;
są to odpowiednio: linia Mariany Północne – Guam – Karoliny – Palau i Shikoku – Kyushyu - archipelag Ryukyu – Tajwan.
Mariany Pn., Guam, Sfederowane Stany Mikronezji i Republika Palau są de facto
częścią amerykańskiego imperium wewnętrznego (choć nie są stanami), natomiast
wyspy znajdujące się na drugiej linii bądź pomiędzy tymi liniami należą do
sojuszników USA. ChRL przeszły na przestrzeni ostatniego roku do fazy wysuwania
roszczeń terytorialnych wobec Filipin, komunistycznego Wietnamu, Japonii i
„tradycyjnie” Tajwanu.
Taka właśnie polityka czerwonych Chin nie dziwi, jeśli
weźmie się pod uwagę główne potrzeby geostrategiczne i kierunki ekspansji tego
kraju: oprócz kontrolą nad Azją Południowo-Wschodnią i ewentualnym
„odzyskaniem” Tajwanu, panowanie nad Zachodnim Pacyfikiem zapewniłoby Pekinowi relatywnie
swobodny kanał dostępu na Bliski Wschód oraz do krajów Afryki, które de facto
są już chrlowskimi koloniami. Na poziomie globalnym – rywalizacji „Bloku
Kontynentu” z USA i sojusznikami mielibyśmy wówczas do czynienia z oblężeniem
USA ze wszystkich stron. Nie może to zatem pozostać bez reakcji USA, które
ogłaszają swoją koncepcję wojny powietrzno-morskiej na Pacyfiku Zachodnim,
nawet gdy chińskie groźby to bluff, a „najgorsze” co może się wydarzyć to np.
„kolorowe rewolucje” na Filipinach, Indonezji czy w wyspiarskich państwach
pacyficznych, w następstwie których chrlowska agentura przepędzi gwałcicieli i
pedofili z USMC. Stąd też zapowiedzi wzmocnienia sojuszu z Australią i Nową
Zelandią (również zagrożonymi przez ChRL) i próba pozyskania nowych
sojuszników: Filipin, Malezji, Indonezji, a nawet ukłony w stronę Wietnamu,
który do dziś nie wyjaśnił choćby sprawy amerykańskich POW.
Z czysto geopolitycznego punktu widzenia taka sytuacja
oznacza – jak twierdzi choćby Józef Darski – zapowiedź konfrontacji
amerykańsko-sowieckiej jako elementu „nowej zimnej wojny” z ChRL, zwłaszcza
jeśli wybory prezydenckie jesienią 2012 roku wygra Republikanin. W tej sytuacji
obie centrale „Eurazji” zmuszone są do ponownego rozegrania operacji „rozłam i
konflikt”, w której tym razem to Moskwa będzie grać „dobrego”
(„demokratyzującego się”, „reformatorskiego”) bolszewika, być może oferując
Zachodowi koncesje w konflikcie z Chinami, natomiast Pekin – „złego”; taka
narracja jest zresztą już rozgłaszana, a „demokratyczna rewolucja” jest jej
doskonałym dopełnieniem. Równocześnie jednak Moskwa i Pekin zapewne nie zrezygnują
z otwartego manifestowania sojuszu – tak jak było to w przypadku wspierania
Libii oraz baathystowskiej Syrii, czy w przypadku ostatnich (oczywiście nic nie
znaczących) manewrów wojskowych SCO.
Źródła:
1. Karol
Bartosiak, „Koncepcja operacyjna wojny powietrzno-morskiej na Pacyfiku”: http://www.cafr.pl/?file_id=14
2. Michał
Bąkowski, „Wędzenia Europy ciąg dalszy”: http://wydawnictwopodziemne.com/2012/06/14/wedzenia-europy-ciag-dalszy/
3. M.K.
Bhadrakumar, „Run-up to Proxy War over Syria”, „Asia Times” 7 II 2012: http://www.atimes.com/atimes/China/NB07Ad01.html
4.
„O Rosji optymistycznie”. Wywiad ze Stanisławem
Bieleniem: http://geopolityka.net/o-rosji-optymistycznie/
5. Olavo de
Carvalho, „Shutting off the gas”: http://www.theinteramerican.org/commentary/309-shutting-off-the-gas.html
6. Gracjan
Cimek, „Szybkim krokiem w kierunku świata wielobiegunowego”: http://www.geopolityka.org/komentarze/1458-szybkim-krokiem-w-kierunku-swiata-wielobiegunowego
7. Józef
Darski, „Nowa geopolityka”, „Nowe Państwo”, nr 2(72)/2012: http://www.panstwo.net/2196-nowa-geopolityka
8. / - / „Rosja
– NATO. I znów pod zaborami”, „Gazeta Polska” nr 21/23 V 2012: http://www.gazetapolska.pl/18697-rosja%E2%80%93nato-i-znow-pod-zaborami
10.
/ - / „Putin’s evolving strategy
in Europe”: http://www.stratfor.com/weekly/putins-evolving-strategy-europe
11.
Krystyna Grzybowska, „I tak się kręci biznes z
polityką”, Gazeta Polska nr 10/7 III 2012: http://www.gazetapolska.pl/15543-i-tak-sie-kreci-biznes-z-polityka
12.
/ - / „Putin wiecznie żywy”, Gazeta Polska nr 19/9 V
2012-06-17: http://www.gazetapolska.pl/18113-putin-wiecznie-zywy
13.
Rosja staje się satelitą Pekinu, wywiad z Władysławem
Inoziemcowem: http://www.rp.pl/artykul/9157,836914-Rosja-staje-sie-satelita-Pekinu.html
15.
Hubert Kozieł (foxmulder), „Chiny
światowym hegemonem? Imperializm ekonomiczny Państwa Środka”: http://foxmulder2.blogspot.com/2011/10/recenzja-chiny-swiatowym-hegemonem.html
16.
/ - / „Chiny bronią
(werbalnie) swoich zbójeckich sojuszników”: http://foxmulder2.blogspot.com/2011/12/chiny-bronia-werbalnie-swych-zbojeckich.html
17.
„Eksperci – powrót Putina to
kres złudzeń”: http://www.kresy.pl/publicystyka,opinie?zobacz%2Feksperci-powrot-putina-to-kres-zludzen
18.
„Kryzys w Rosji staje się
nieodwracalny”, http://wpolityce.pl/wydarzenia/29165-eksperci-kryzys-polityczny-w-rosji-staje-sie-nieodwracalny
19.
Lev Navrozov, „China-Russia
Alliance would create New World Order”: http://www.newsmax.com/navrozov/China-Russia-Alliance-Stalin/2011/08/25/id/408654
20.
Jeffrey Nyquist, „Iran
Crisis heats up”: http://www.theinteramerican.org/commentary/335-iran-crisis-heats-up.html
21.
Once upon a time in the West, „Putin’s back to Russian
presidency”: http://onceuponatimeinthewest1.wordpress.com/2012/03/06/ussr2-file-putin-predictably-returns-to-russian-presidency-on-basis-of-meagre-56-voter-turnout-independent-election-watchdog-ex-red-pm-won-50-of-vote-not-kremlin-figure-of-64-us/
23.
Antoni Rybczyński, „Carobójcy ostrzą noże”, „Nowe
Państwo”, nr 2(72)/2012: http://www.panstwo.net/2210-carobojcy-ostrza-noze
24.
Stratfor, „Russia’s shirting political landscape”: http://stratfor.com/analysis/russias-shifting-political-landscape-part-1-overview-political-changes
25.
Witold Waszczykowski, „Pogoda dla Putina”, „Gazeta
Polska” nr 20/16 V 2012-06-17: http://www.gazetapolska.pl/18394-pogoda-dla-putina
26. „Ciemność ze
wschodu”. Wywiad z dr Przemysławem Żurawskim vel Grajewskim, „Magazyn
Obywatel”: http://nowyobywatel.pl/2012/03/19/ciemnosc-ze-wschodu/
@Jaszczur
OdpowiedzUsuńRównia pochyła drogi Jaszczurze, i to na wszystkich frontach! Od czasu gdy jankeskie farbowane komuchy awansowały bolszewickiego ludobójcę na towarzysza broni, zajmując u jego boku to zaszczytne miejsce właśnie co zwolnione przez Kniebolo.
Zmarnowanie niewyobrażalnego handicap'u, po koszmarnym wykrwawieniu się bolszewii w walce z "tysiącletnią", dodatkowo wzmocnionego opanowaną technologią uwalniania energii wiązania atomowego, to początek końca jaki właśnie obserwujemy...
O Europie to chyba szkoda się nawet rozpisywać, hic transit gloria mundi...
Niestety! I nic tutaj nie da optymistyczna Aspirynka firmy Bajer!
UsuńNie zgodzę się co do tego jednak, że o Europie szkoda pisać. Oprócz tego, że żyjemy w ciekawych czasach, to jeszcze w ciekawym miejscu. Należącym p/w strategicznym do Europy, i do tego będącym jedną wielką trasą W-Z.
Co do Zachodu, to kiedyś "handicap" dla Sowietów, krótkoterminowa strategia, sprowadzająca się w zasadzie do obrony szlaków i punktów handlowych, brak pojęcia światowej misji religijnej/kulturowej/cywilizacyjnej i co za tym idzie brak dostrzegania w komunizmie wroga na dłuższą metę mści się okrutnie.
I może być gorzej - kiedyś np. usłyszymy o detonacji brudnych bomb w 20 miastach USA, a sprawcami będą np. Aryjski Front Oporu (z opp SWR Pawłem Iwanowem na czele) czy Ludowa Armia Republica del Norte (z opp Pasdaranu Mahmudem Shahzadem albo Guoanbu, Li Jinpingiem).
żyjemy w ciekawych czasach, to jeszcze w ciekawym miejscu...
Usuń-----------------------------------------------------------
Się kolega dał porwać kitajskim mądrością narodowym? (Nie wiem jak tam drugi człon cytaty ale pierwszy to na bank z ichniego przekleństwa...)
Scenariusz wygląda beznadziejnie! Kitajscy bolszewicy bez mrugnięcia powieką eksploatują bezkosztowo milionowe tłumy swoich niewolników, technologiami, otrzymanymi w prezencie od chciwych łatwego grosza zachodnich kramarzy, zalewają swą masówką komunizujący się na potęgę Zachód i pomału zaczynaja się bawić w bankiera. Ich rozdęta ponad wyobrażenie inwestycjami gospodarka nowego wielkiego skoku żyje tylko z Zachodu, masowe abortowanie nienarodzonych małych Chinek nie powstrzymuje gwałtownego przyrostu, bomba demograficzna również tyka...
Tak, pierwszy człon to z ichniejszej klątwy, drugi nietrudno sobie dorobić, żyjąc, gdzie żyjemy.
UsuńScenariusz wygląda tak, że za parę lat będziemy mieli do czynienia z pełną realizacją światowego projektu Dugina: Blok Eurazjatycki (ChRL, Rosja Sowiecka i neutralna, gnijąca już pod względem materialnym Europa) jako centrum, rzekomo "niepodległe od globalistów" kraje Afryki, Bliskiego Wschodu, Ameryki Łacińskiej jako peryferie, i zmarginalizowane do roli "amerykańskiej wielkiej przestrzeni" USA.
Z kolei najgroźniejszą w tym kontekście konsekwencją "polityki jednego dziecka" oraz mordowania nienarodzonych dziewczynek (także w ramach "aborcji postnatalnej) już jest nadwyżka mężczyzn, którzy prawdopodobnie nigdy nie znajdą drugiej połowy. A terytorium Republiki Chińskiej jest dosłownie o rzut kamieniem od chrl-owskiej prowincji Fujian.
Gratuluję tekstu!
OdpowiedzUsuńJedna rzecz nie wydaje mi się jasna. Chodzi mi o zdanie "Rosja Sowiecka może być mocarstwem (przede wszystkim hegemonem Europy) tylko jako satelita ChRL".
Nie bardzo widzę dlaczego obecność gospodarcza "Chin Ludowych" na Syberii i Dalekim Wschodzie "Rosji" miałaby być czynnikiem podporządkowującym. Dlaczego nie współdziałanie? Przecież odbywa się to w ramach wspomnianej, niedocenianej SCO.
Czy moskiewscy sowieci na tym tracą i co takiego?
Witam i dziękuję bardzo. Także za krytyczne pytanie.
UsuńCiekawa teza, w większej części na pewno prawdziwa, niemniej należy wiedzieć, że komunizm/neokomunizm - mimo strategicznej "jedności" nie jest wolny od atawizmów narodowościowych, terytorialnych, rasowych, tak czy inaczej pojmowanych.
Moim zdaniem można mówić zarówno o podległości (Rosji Sowieckiej wobec ChRL), jak i o współpracy, jakkolwiek by to sprzecznie nie brzmiało; bez dialektiki nie rozbieriosz. "Chińskie" bolszewickie państwo jest choćby demograficznie silniejsze od "rosyjskiego", poza tym komunizm chiński ma dość ostre, rasistowskie oblicze. Co znowuż nie przyczynia się, ani najprawdopodobniej nie przyczyni się do złamania osi Pekin-Moskwa - kwadratura koła.
Sowieci z "Rosji" mogą stracić "monopol" na bolszewizm (neobolszewizm). Z kolei chińscy komuniści mogą traktować tereny sowieckie jako swoją byłą kolonię. Z kolei jakakolwiek wojna pomiędzy Moskwą a Pekinem doprowadziłaby albo do bałkanizacji całej Eurazji, albo do wymiany nuklearnych ciosów - i na obu "półkontynentach" decydenci są tego świadomi. Stąd, dla sowieciarzy z Moskwy, którzy - głównie na drodze instrumentów agenturalnych i bazując na słabości kulturowo-cywilizacyjnej - mogą opanować jedynie część Europy i Bliskiego Wschodu, ew. parę krajów Ameryki Łacińskiej, jedyną opcją jest współpraca z komunistycznymi Chinami, nawet jeśli te traktowałyby swoich "starszych braci w wierze" jak psie gówno na ulicy.
Andrzeju - precyzując.
UsuńW zasadzie owa "wasalizacja" Rosji Sowieckiej przez ChRL to raczej duża różnica potencjałów, z rosnącą przewagą tej ostatniej. Coraz bardziej przechodząca w zależność podobną do zależności PRL (nr 1) od Sowietów.
Drogi Jaszczurze,
OdpowiedzUsuńMasz na myśli zapewne różnicę potencjałów finansowych a nie militarnych bo w tym drugim przypadku raczej jej nie ma lub też jest odwrócona. Pomimo ogromnej armii, Pekin nie dysponuje, jak sądzę, jeszcze takim potencjałem nuklearnym (i "know how") jak Moskwa.
Może być po prostu tak, że chodzi o wzajemne "podciąganie się" na coraz wyższy poziom gospodarczy i militarny, po to, aby móc łatwiej osiągać, odrębnie realizowane, ale wspólne cele.
Być może, nie jest ważne to, gdzie będzie stolica przyszłego światowego komunizmu lecz to, że będzie ona wspólna, że "projekt eurazjatycki" jest wspólny, tak samo jak pozostałe projekty "nowego wspaniałego świata". Czy ma wtedy znaczenie "wasalizacja"? Czy miała ona znaczenie w przypadku "demoludów" kiedy każdy "wasal" realizował część wspólnego celu?
Drogi Andrzeju,
UsuńTak. Mam na myśli różnicę potencjałów finansowych i potencjałów demograficznych. Masz rację co do wzajemnego "podciągania się" Rosji Sowieckiej i ChRL oraz oczywiście co do realizacji wspólnych, globalnych celów politycznych w ramach "Bloku Eurazji", m.in. SCO.
"Wasalizacja" Rosji Sowieckiej, stosowanie naszych pojęć politycznych w odniesieniu do "innego świata" o tyle nie ma sensu, że choćby w tym przypadku bolszewikom z Moskwy ona nie szkodzi, a wręcz przeciwnie.
Idąc dalej, użyłbym, nie wiem, na ile adekwatnego odniesienia do świata przyrody: można porównać Blok Eurazji (oś sino-sowiecką konkretnie) do porostu: organizmu symbiotycznego, będącego połączeniem glona i grzyba. Mimo, że rośliny fotosyntetyczne stoją wyżej w drabinie ewolucji niż saprofagi, raczej nie można mówić o ich bezwzględnej dominacji w tym układzie, a raczej o uzupełnianiu się ról.
"Z czysto geopolitycznego punktu widzenia taka sytuacja oznacza – jak twierdzi choćby Józef Darski – zapowiedź konfrontacji amerykańsko-sowieckiej jako elementu „nowej zimnej wojny” z ChRL, zwłaszcza jeśli wybory prezydenckie jesienią 2012 roku wygra Republikanin."
OdpowiedzUsuńDrogi Panie Jaszczurze,
Skąd takie twierdzenie? Z całym szacunkiem, p. Darski nie wystarcza dla uzasadnienia takiej tezy. Skąd w ogóle wziął się taki pomysł? I skąd ten nieodwołalny ton? Niczego takiego ta sytuacja nie oznacza, a zwycięstwo "Republikanina" - tzn. niby kogo? Romney? (bo nikt inny) pusty śmiech mnie bierze! - nie musi wcale mieć takich konsekwencji. Zaostrzenie stosunków z Ameryką zachodzi na ogół wówczas, gdy zależy na nim sowieciarzom. Republikańskie administracje mają koszmarną historię w lizaniu sowieckich tyłków, więc niechże się Pan wyzbędzie niepoważnej nadziei. ONI NIE SĄ PO TEJ SAMEJ STRONIE CO PAN.
Drogi Panie Michale,
UsuńMa Pan rację w ocenie i Romneya, i Republikanów w ogóle. Ale może być tak, że część generałów, część wywiadowców czy szefostw zbrojeniówki będzie go mobilizowała i przeciw CHRL, i przeciw Rosji Sowieckiej.
I twierdzenia prof. de Carvalho - geopolityka jest tylko i wyłącznie wypadkową działań konkretnych ludzi i ich grup.
A co do sowieciarzy to wydaje się, że podejmują oni działania wyprzedzające.
Drogi Jaszczurze!( Nigdy się nie mogę uwolnić, mówiąc do Ciebie,od "skojarzonego" z Tobą takiego echa; "[...]A gdy w górach na obłok
Usuńweszła, karmiąc Jaszczura,
w mysie dróżki się boska
rozsupłała purpura.[...]"
Ale... Czy nie zauważasz tu pewnej sprzeczności?;
"[...]Scenariusz wygląda tak, że za parę lat będziemy mieli do czynienia z pełną realizacją światowego projektu Dugina:[...]"
I;
"[...]Ale może być tak, że część generałów, część wywiadowców czy szefostw zbrojeniówki będzie go mobilizowała i przeciw CHRL, i przeciw Rosji Sowieckiej.[...]"
Osobiście sam też chciałbym móc podzielać nadzieję na to, że amerykańscy generałowie będą kogokolwiek mobilizować (bo wszak mobilizacja to wojna) "...i przeciw CHRL, i przeciw Rosji Sowieckiej...", ale wskaż mi choć źdźbło, którego mógłbym się uczepić nie powierzając wszystkiego Opatrzności Bożej!
A któżby, Amalryku, miałby być Magdaleną z rzeczonej piosenki? ;)
UsuńSprzeczność? Amerykańskie elity polityczne składają się nie tylko z agentów wpływu, użytecznych idiotów i demoliberałów. Za przykład można podać choćby Nyquista, czy Gene'a Poteata, a z ludzi w czynnej służbie - gen. Petraeusa czy większość neokonów (jacy by nie byli...).
Niemniej, to tylko, jak określiłeś - źdźbło.
Tuś mi bratku! Magdalena Ci tylko w głowie...
UsuńNie mam pojęcia o politycznym kalibrze Amerykanów świadomych tego co nadciąga, nawet nie za bardzo wiem kim jest gen. Petraeus, ale za to wiem doskonale kim jest Barak Obama - więc chyba jednaka pozostaje Opatrzność...
Lepsza Magdalena (która w dodatku by mnie karmiła...), niż na przykład... Magdalenka!
UsuńDavid Petraeus - to dowódca sił alianckich w Iraku i Afganistanie, a obecnie - dyrektor CIA.
Aaa, Magdalenka to karmi inne ja-szczury.Choć te szczury to Magdalenkę sobie bardzo chwalą...
UsuńOficer liniowy w stopniu generała jako dyrektor CIA mianowany przez Obamę to ten nasz człowiek w Waszyngtonie? To ja jednak nadal pozostaję przy Opatrzności!
Panie Jaszczurze,
OdpowiedzUsuńCzy zechce Pan rozwinąć myśl, że "geopolityka jest tylko i wyłącznie wypadkową działań konkretnych ludzi i ich grup"? Wyznaję, że tego nie rozumiem.
Panie Michale,
UsuńChodziło mi o to, że podmiotami polityki światowej nie są państwa jako takie (czy narody), tylko ich elity polityczne.
Panie Jaszczurze,
UsuńAle w takim razie jaki tu jest sens przedrostka "geo"? Definicja: "Polityka jest grą ludzi, którzy biorą w niej udział" (bo przecież tylko elity biorą udział w polityce, chyba, że przyjmuje Pan demobolszewicki definicje) wydaje mi się tautologią.
Panie Michale, czy aby taki postulat nie byłby zbyt redukcjonistyczny? Oczywiście przy zastrzeżeniu, że czynnik, jakim jest szeroko pojęta przyroda nieożywiona ma znaczenie, jednak decydujący jest czynnik ludzki.
UsuńPodmiotowość polityczna tak czy inaczej pojętego demosu nie jest koncepcją demobolszewicką. Choć zarówno "klasyczny" bolszewizm, jak i demobolszewizm wyniosły ją na sztandary, to jest to - przynajmniej w czasach nowożytnych - koncept demoliberalny. Co nie zmienia tego, że jest mylny, zresztą [...] polityka liberalna nie istnieje, istnieje tylko liberalna krytyka polityki.
Panie Jaszczurze, umieściłem tu przed chwilą komentarz, ale znikł w wirtualnym ścieku. Jak to zwykle bywa, był to komentarz niezwykłej trafności, na niespotykanym poziomie kultury i erudycji. Co robić, przepadł. Spróbuję go nieudolnie odtworzyć, ale to są rzeczy niepowtarzalne.
UsuńZacznę od końca. Zdołał mnie Pan skołować w sprawie podmiotowości ludu. Sądziłem dotąd, że rozumiem Pańskie stanowisko, ale teraz nie jestem wcale pewien. Niechże mi Pan powie zatem, czy Pańskim zdaniem jest to koncept demobolszewicki czy nie? A także czy jest to koncepcja słuszna?
Pański pierwszy akapit także zostawił mnie w rozterce. Nie chciałem niczego postulować powyżej, w najgorszym razie postulatem byłaby sugestia tautologicznego charakteru Pańskiej definicji. Prawdziwy problem nasunęło mi Pańskie nastawanie na przedrostek GEO, bo właśnie GEOpolityka NIE jest "tylko i wyłącznie wypadkową działań konkretnych ludzi", skoro z definicji brać musi pod uwagę GEOgraficzne warunki tych działań.
Dla przykładu: polityka Piotra Wielkiego i polityka Stalina nie miały ze sobą nic wspólnego, ale GEOpolityczne warunki, powodowały, że zachodziło pomiędzy nimi nieuniknione podobieństwo.
Wydaje mi się zatem, że GEOpolityka właśnie nie jest wypadkową działań, bo dodaje do tej wypadkowej inny element.
Drogi Panie Michale,
UsuńPrzede wszystkim przepraszam - nie tylko Pana, ale też Andrzeja, Amalryka i Anonimowego - za tak późną odpowiedź, niestety nie miałem czasu odpowiedzieć w przeciągu ostatnich dwóch tygodni.
A teraz - do meritum.
[...] GEOpolityka NIE jest "tylko i wyłącznie wypadkową działań konkretnych ludzi", skoro z definicji brać musi pod uwagę GEOgraficzne warunki tych działań.
Dla przykładu: polityka Piotra Wielkiego i polityka Stalina nie miały ze sobą nic wspólnego, ale GEOpolityczne warunki, powodowały, że zachodziło pomiędzy nimi nieuniknione podobieństwo.
Tak, geopolityka to - najprościej - interakcje pomiędzy polityką danych grup politycznych a uwarunkowaniami geograficznymi. Ale decydująca jest jednak, jak silne nie byłyby czynniki geograficzne, wola polityczna. Zwłaszcza elit o długofalowej strategii działań. A co do przykładu - to m.in. geopolityczny determinizm, w którym podmiotem są "kraje", w którym mają one niemalże status ontyczny, to może między innymi stąd bierze się powszechne utożsamianie sowietów z Rosją?
Obecnie interesujące jest to, jak modyfikuje geopolitykę pojawienie się takich metod, jak rządzenie za pomocą agentur, informatyzacja czy broń masowego rażenia. I czy aby w/w jej aby całkowicie nie unieważniają?
Co się tyczy doktryn o podmiotowości politycznej (suwerenności) narodu/ludu/społeczeństwa (itp.), to nie jest ona demobolszewicka, tak nie twierdzę. Czerwoni po prostu przejęli ją na pewnym etapie, kiedy jego "mądrość" tego akurat wymagała. Niestety, ze skutkiem dla nich pozytywnym.
Czy jest to koncepcja słuszna, pyta Pan? Teoretycznie słuszna, piękna, zacna itp. Ale wiadomo, że po pierwsze, jest to taka "nakładka" na rzeczywistość, na fakty, a po drugie - dobrymi chęciami wybrukowane jest piekło.
Drogi Panie Jaszczurze,
UsuńOsobiście nie widzę nic pięknego w teorii suwerenności ludu; wręcz przeciwnie, wydaje mi się to korzeniem wielu nieszczęść, ale ciszej nad tą trumną, bo dziś Le quatorze juillet...
Jest dla mnie zupełnie jasne, że geopolityczny determinizm jest winien idiotycznego utożsamiania Rosji z sowietami, nie wpadajamy więc w te same utarte ścieżki, nie popełniajmy tych samych błędów, co Kucharzewski, Edward Lucas czy choćby Nyquist (trochę na wyrost w takim towarzystwie!). Geopolityka nie jest wypadkową działań grup, jest wyłącznie skrótem myślowym, który częściej prowadzi do nieporozumień, niż cokolwiek wyjaśnia.
Drogi Panie Michale!
UsuńWielkie dzięki za przypomnienie, bo - choć tego rodzaju prazdników nie zwykłem obchodzić - lubię popatrzeć na paradę Legion etrangere.
Trumna? Jaka trumna? Oświecenie to de facto żywy trup, i to rodem z tetralogii "Resident Evil"!
W utarte ścieżki staram się (tak samo, jak i Pan) nie popadać, choćby po to, żeby się nie pośliznąć. Geopolityka taką utartą ścieżką może się stać (i z reguły, jak Pan wykazuje na wspomnianych przykładach), jeśli ograniczy się ją właśnie do skrótu myślowego i "ogólnej teorii wszystkiego".
Tak czytam sobie i wychodzi na to, że krok po kroczku soviety przez ostatnie stulecie zdołali w dużym stopniu zrealizować to co zaplanowali.
OdpowiedzUsuńJak im tak dobrze idzie, to jak ich zatrzymać, względnie czy da się ich jeszcze zatrzymać?
Względnie po co zatrzymywać, skoro ludzkość prawdopodobnie zasłużyła na to się im szykuje...
OdpowiedzUsuń@Anonimowy - Da się zatrzymać, ale tylko i wyłącznie wówczas, gdy establishmenty państw nieopanowanych jeszcze prezez bolszewików w stopniu paraliżującym, zdadzą sobie sprawę z dwóch rzeczy: a) tego, że hell is real i komunizm nie skończył się w 1989 r., a przede wszystkim z (b) tego, że jakiekolwiek pakty z bolszewią, czy też wzorowanie się na niej, kierując się np. "skutecznością" są - pomijam już tu całkowicie kwestie etyczne czy moralne - kręceniem sznura na własny kark.
OdpowiedzUsuńJedno jest niezwykle ważne w Pana/Pani komentarzu - dopuszczenie, że może dojść do światowego zwycięstwa czerwonych. (...) Optymizm jest tchórzostwem, jak twierdził klasyk.
Jaszczurze,
UsuńAleż to światowe zwycięstwo czerwonych następuje na naszych oczach a nie tylko "może do niego dojść". W tym fakcie tkwi pesymizm naszych czasów.
Jeśli istnieje jakaś nadzieja, to ja widzę ją tylko w przetrwaniu wolnego ducha i wierze, że Wszechmocny zmiecie kiedyś bolszewicką/demobolszewicką zarazę. "Wiara w człowieka" to jej propaganda.
W rozważanych planach czy to życiowych, czy to zawodowych, podobie jak w technice, pomimo pozytywnego nastawienia zawsze trzeba wkalkulować możliwość złożenia się wszystkich negatywnych czynników, tzw. "worst case". W związku z czym zastanawiam się na ile prawdopodobne jest zatrzymanie sowieciarzy. Względnie co, jeżeli globalnie zwyciężą? I zastanawia mnie jakię świadectwo wydać społeczeństom, które dały się w to wmanewrować....
UsuńAndrzeju,
UsuńJa w ogóle nie określałbym zauważania postępów czerwonych mianem "pesymizmu". To nic innego, tylko REALIZM, przewidujący - jak słusznie napisał wyżej Anonim - "worst case scenario". Który to każe nam dopuścić możliwość odwrócenia negatywnych tendencji. Na przykład w sytuacji, kiedy Amerykanom (czy komukolwiek na świecie) zacznie się palić wkoło siedzenia.
Ten sam realizm każe też zauważyć, że: w USA można głosić dowolne teorie nt. np. niejasności wokół domicylu Obamy czy też jego afiliacji z sowieckimi jaczejkami. Czy to w formie publicystycznej, czy to w formie naukowej, czy wreszcie - transparentu na demonstracji. W "Polsce" natomiast za twierdzenia, że Komorowski i Tusk to sowieccy agenci można trafić przynajmniej przed oblicze rozgrzanej sędziny. W Rosji Sowieckiej, krytykom Putina (bynajmniej nie ma wśród nich prawie wcale antykomunistów, "Biełych Russkich", a tym bardziej Kozaków z Azjatyckiej Dywizji Konnej) odbiera się dzieci pod pozorem tego, że rodzice faszerują je "dziwnymi substancjami".