Podczas, gdy na tapecie nadal znajduje
się krwawa wojna domowa w Syrii (plus niedoszła interwencja i sukces
„pokojowych” inicjatyw Putina), a ostatnio krwawe masakry dokonywane przez
islamistów w Kenii i Nigerii, mało osób zwraca uwagę na to, że konflikty te są
zaledwie częścią globalnej rozgrywki pomiędzy USA i nielicznymi sojusznikami z
jednej strony, a „Blokiem Eurazjatyckim” pod wodzą sojuszu Moskwa-Pekin z
drugiej strony. Uwagę niewielu przyciągają wydarzenia, które mogą być o wiele
istotniejsze dla losów świata, niż konflikt w Syrii (który na poziomie
politycznym wygrali towarzysz pułkownik Putin, towarzysz Xi, towarzysz Assad i
Rowhani), a mianowicie mająca miejsce coraz większe zacieśnianie
polityczno-wojskowej współpracy pomiędzy Federacją Rosyjską i komunistycznymi
Chinami.
Nie jest to jednakże nic nowego, a
jedynie efekt polityki prowadzonej przez obydwa państwa już od ponad dwóch
dekad, od czasów pieriestrojki i sfingowanego upadku ZSRS.
Moskwa-Pekin.
Intensyfikacja współpracy wojskowej i politycznej
W dniach 5-12 lipca 2013 floty wojenne
ChRL i Federacji Rosyjskiej odbyły drugie, wspólne manewry morskie z cyklu
„Morskie Współdziałanie”. Ćwiczenia odbyły się w Zatoce Piotra Wielkiego na
Morzu Japońskim. Ze strony sowieckiej i chińskiej brało w nich udział około 20
okrętów (niszczycieli, krążowników rakietowych, okrętów zaopatrzeniowych) oraz
10 myśliwców i śmigłowców lotnictwa morskiego. Z kolei w dniach 01-15 sierpnia
2013 na poligonie w Czebarkule odbyły się cykliczne manewry Szanghajskiej Organizacji
Współpracy „Misja Pokojowa 2013”. W ćwiczeniach uczestniczyły wojska
zmechanizowane i pancerne, artyleria oraz lotnictwo obydwu krajów.
13 września miał miejsce Szczyt
Szanghajskiej Organizacji Współpracy w Biszkeku, na którym padły propozycje utworzenia
wspólnego Funduszu na Rzecz Rozwoju, wspólnego systemu bankowego (Bank Rozwoju)
Szanghajskiej Organizacji Współpracy oraz Klubu Energetycznego. Zdecydowano
także o wzmocnieniu współpracy w dziedzinie transportu i usług oraz rozwoju
projektu Sieciowego Uniwersytetu SCO. Dyskutowano także o sytuacji w Syrii, z
kolei Moskwa zobowiązała się do przekazania Iranowi systemów antyrakietowych
S-300.
Miesiąc wcześniej, 16 sierpnia w Soczi
doszło do spotkania Putina z Jiangiem Yiechi (członkiem Rady Państwa ChRL),
gdzie podsumowano wspólne ćwiczenia wojskowe, zobowiązano się do dalszej
współpracy politycznej, militarnej i gospodarczej. Zobowiązano się też do
współpracy Moskwy i Pekinu „w kwestiach
zapewnienia bezpieczeństwa i pokoju na całym świecie”.
Ponadto, wszystko to zbiega się z
niezwykłą, nienotowaną od lat 80. nadaktywnością sił zbrojnych Federacji
Rosyjskiej: zarówno jej reformowaniem pod dowództwem nowego ministra obrony
Siergieja Szojgu w kierunku przekształcenia ich w siły zbrojne bardziej niż dotychczas
mobilne, jak i całego cyklu manewrów oraz prowokacji wobec państw zachodnich,
chociażby naruszeń przestrzeni powietrznej przez samoloty bojowe.
Z kolei na początku października,
parlament sowieckiej Białorusi uregulował status wojsk chińskich tymczasowo
stacjonujących i ćwiczących na terenie Białorusi. Nie jest to – jak chcą osoby
myślące życzeniowo – okrążanie Rosji Sowieckiej przez ChRL, bowiem polityka
Białorusi jest funkcją polityki Moskwy, zwłaszcza w kwestiach bezpieczeństwa.
Również tego miesiąca, w dniach 7-8
października odbył się w Indonezji szczyt APEC, w ramach którego odbyło się
spotkanie Putina i Xi. Przywódcy Federacji Rosyjskiej i ChRL zadeklarowali
zwiększenie współpracy w celu zapewnienia „bezpieczeństwa” i „stabilności” w rejonie
Azji i Pacyfiku oraz na całym świecie, a jako przykłady podawano wsparcie Syrii
oraz „pokojową” współpracę w kwestii północnokoreańskich zbrojeń jądrowych.
Putin i Xi zobowiązali się również do zwiększenia współpracy w dziedzinie
gospodarczej i infrastrukturalnej, między innymi energetyki i transportu.
Później, na Szczycie Wschodnioazjatyckim (EAS) w Brunei zaaprobowano plan
utworzenia wschodnioazjatyckiej struktury bezpieczeństwa opartą o sojusz
Moskwa-Pekin. Pierwsza runda rozmów w tej kwestii ma odbyć się w Brunei w
listopadzie tego roku, przyszłoroczna - w Rosji Sowieckiej.
Chińskie
aspiracje mocarstwowe. Wewnętrzna dynamika osi Pekin-Moskwa i jej aspekty geopolityczne
Wyżej wymienione wydarzenia należy
widzieć w następujących kontekstach, które zresztą poruszane już były na tym
blogu. Najważniejszymi z nich są mocarstwowe zamiary komunistycznych Chin oraz
wspólna strategia tandemu Moskwa-Pekin.
Jeżeli ChRL chce zostać w przyszłości
światowym mocarstwem, musi spełnić dwa podstawowe warunki. Pierwszym z nich
jest opanowanie sąsiadującej z nią części tak zwanego Rimlandu, czyli Azji Południowo-Wschodniej, strefy Pacyfiku
Zachodniego oraz basenu Oceanu Indyjskiego. Opanowanie sieci wysp, półwyspów i
cieśnin rozciągających się od Japonii i Korei, poprzez Wyspy Ryukyu, Tajwan,
Mariany, Mikronezję, Palau i Filipiny, skończywszy na Indonezji, Cieśninie
Malakka i Oceanie Indyjskim zapewniłoby ChRL bezpieczne szlaki handlowe,
bezpieczne połączenie z zamorskim imperium kolonialnym w Afryce oraz neutralizację
USA i ich sojuszników (remilitaryzująca się Japonia, Korea Południowa, Tajwan,
dawne terytoria powiernicze, Filipiny) w Azji, a tym samym – kolejny sukces w realizacji
strategii oblężeniu USA i Zachodu. W strategii militarnej ChRL obszar ten
określony jest jako „łańcuchy obronne”, a jego znaczenie porównywane jest – ze
strategicznego punktu widzenia jak najbardziej słuszne – do niegdysiejszego
znaczenia Wielkiego Muru Chińskiego.
Drugim warunkiem niezbędnym dla
realizacji mocarstwowych aspiracji ChRL jest sojusz polityczny, wojskowy i
gospodarczy z neosowiecką Federacją Rosyjską. Rosja Sowiecka (plus „bliska
zagranica”) pełni w tym układzie rolę głębokiego zaplecza strategicznego
komunistycznych Chin: sojusznika polityczno-wojskowego i gospodarczego, zaplecza
surowcowego i inwestycyjnego (zarówno dostarczyciela, jak i szlaku
tranzytowego), dostarczyciela technologii, a także gigantycznej strefy
pomostowo-buforowej pomiędzy ChRL a Europą Zachodnią. W dalszej perspektywie
Rosja Sowiecka może również pełnić funkcję ChRLowskiego „żandarma” i
„wielkorządcy” na Europę. Kremlowscy czekiści w pełni korzystają z takiego układu,
który jest gwarantem pozycji Moskwy (zarówno jej integralności wewnętrznej, jak
i pozycji międzynarodowej).
W zasadzie powinno się już mówić o osi
Moskwa-Pekin jako jednym układzie politycznym, który funkcjonuje zgodnie z
dwoma paradygmatami nowożytnej geopolityki: mackinderowskiego Heartlandu i spykmanowskiego Rimlandu, głoszących odpowiednio:
opanowanie centrum i obrzeży kontynentu Eurazji jako warunek światowej
mocarstwowości. Celem i fundamentem sojuszu Moskwa-Pekin jest właśnie wspólne zapewnienie
i utrzymanie hegemonii komunistycznych Chin oraz Rosji Sowieckiej na
megakontynencie eurazjatyckim, zarówno w jego centrum, jak i na peryferiach, co
umożliwić ma w dalszej perspektywie czasowej zdobycie oraz utrzymanie statusu globalnych
mocarstw. Moskwa i Pekin są zatem skazane na sojusz i strategiczną symbiozę.
Wracając do bieżącego kontekstu, w
przypadku choćby konfliktu z Japonią, próby „odzyskania” Tajwanu, konfliktu z
Filipinami czy nawet bezpośrednio z USA, Rosja Sowiecka musi być co najmniej
przychylnie neutralna, a najbardziej optymalnym rozwiązaniem dla Pekinu w tym
wypadku byłaby jawna bądź utajona pomoc udzielana przez Moskwę. Podobnie sprawy
miałyby się w przypadku konfliktu na terenie postsowieckich republik Azji
Środkowej oraz Azji Południowej (Afganistan, Pakistan, Iran). W interesie
Moskwy i Pekinu jest trzymanie w ryzach krajów islamskich, najlepiej tak, by
móc rozgrywać świat kartą wojującego islamu. Wydaje się, że obaj sojusznicy –
między innymi poprzez cykliczne manewry wojskowe – testują różne scenariusze i
taktyki działania. A zatem również na poziomie politycznym Moskwa i Pekin
również muszą współpracować po to właśnie, by wspólnie dokonywać ekspansji.
Eurazjatycki
analog NATO. Rola Szanghajskiej Organizacji Współpracy
Ani Federacja Rosyjska, ani
komunistyczne Chiny nie są w stanie realizować swoich mocarstwowych zamiarów z
osobna, zarówno na poziomie regionu, jak i na poziomie globalnym. Strukturami
międzynarodowymi, które pozwalają na wspólną realizację mocarstwowych i
globalistycznych ambicji Pekinu i Moskwy są Szanghajska Organizacja Współpracy,
Grupa BRICS, G-20 oraz Rada Bezpieczeństwa ONZ. Dwie pierwsze z nich są
inicjatywami, których centrum jest sojusz Moskwa-Pekin, natomiast dwie
pozostałe uczyniono de facto instrumentami realizacji polityki międzynarodowej
Rosji Sowieckiej i ChRL. Najważniejszą z tych organizacji wydaje
się być jednak Szanghajska Organizacja Współpracy – pakt o charakterze stricte
polityczno-wojskowym.
Członkami SCO są: Federacja Rosyjska,
ChRL, Kazachstan, Kirgistan, Tadżykistan i Uzbekistan, obserwatorami: Mongolia,
Indie, Iran, Pakistan i Afganistan, a partnerami dialogowymi Białoruś, Sri
Lanka i Turcja, jednak rdzeniem tego układu jest oś Moskwa-Pekin. Mimo
zapewnień o pokojowym charakterze organizacji, jej najważniejszymi i
faktycznymi celami są: zmiana strategicznego układu sił na świecie poprzez
stworzenie kontrapunktu dla NATO i organizacji międzynarodowych pod wodzą USA,
a jednocześnie zdobycie oraz utrzymanie dominacji Moskwy i Pekinu na
kontynencie eurazjatyckim właśnie w myśl wspomnianego wyżej paradygmatu
Mackindera: kto panuje nad Heartlandem, panuje nad Światową Wyspą. Kto
panuje nad Światową Wyspą, panuje nad światem.
Sino-sowieckie manewry morskie oraz
manewry SCO, jakie miały miejsce tego lata wpisują się są częścią cyklicznych
manewrów SCO, jakie odbywają się już od ośmiu lat.
Od roku 2005 odbywają się manewry
wojskowe „Misja Pokojowa”, w których uczestniczą Siły Zbrojne Federacji
Rosyjskiej i Chińska Armia Ludowo-Wyzwoleńcza, a oprócz tego armie pozostałych
krajów członkowskich: Kazachstanu, Tadżykistanu, Kirgistanu i Uzbekistanu.
Oficjalne cele manewrów to doskonalenie
współdziałania, wypracowanie wspólnych procedur dowodzenia i koordynacja
wspólnych wysiłków w zwalczaniu międzynarodowego terroryzmu, ekstremizmu i
separatyzmu oraz nowych wyzwań i zagrożeń. Wszak czerwona armia zawsze
„broni pokoju”, a kagiebowska Rosja Sowiecka i ChRL dążą do zapewnienia
„światowego pokoju”, „światowej stabilności” oraz „wielobiegunowości świata”.
Jak na ćwiczenia „antyterrorystyczne”,
kolejne „misje pokojowe” angażują dużą ilość wojsk: od specjednostek policji,
poprzez wojska specjalne i powietrzno-desantowe, wojska pancerne i
zmechanizowane, aż po lotnictwo, w tym sowieckie lotnictwo strategiczne, zdolne
do przenoszenia broni nuklearnej. Taki był program manewrów „Peace Mission
2007”, które odbyły się na terenie sowieckiego Okręgu Wojskowego Wołga-Ural w
obwodzie Czelabińskim oraz w Turkiestanie Wschodnim. Wg Jeffreya Nyquista,
udział w tych ćwiczeniach bombowców zdolnych do przenoszenia broni nuklearnej
jest oznaką gotowości Rosji Sowieckiej (a być może także ChRL) do jej użycia w
faktycznym konflikcie zbrojnym (i raczej mało prawdopodobne, że przy tłumieniu
rebelii na Kaukazie Północnym czy w Turkiestanie Wschodnim), gdzie ofensywę
lotniczo-jądrową (bądź rakietowo-jądrową) wsparłyby wojska lądowe, do manewrów
tych włączono też siły bezpieczeństwa wewnętrznego. Manewry zakończyły się
podpisaniem „Deklaracji z Biszkeku”, przewidującej integrację struktur
Szanghajskiej Organizacji Współpracy i Organizacji Układu Bezpieczeństwa
Zbiorowego – organizacji wojskowej skupionej wokół Moskwy.
Pod koniec kwietnia 2012 roku, na Morzu
Żółtym odbyły się manewry „Morskie współdziałanie 2012” – pierwsze wspólne
manewry marynarek wojennych Rosji Sowieckiej i ChRL, które również odbyły się
pod hasłami „utrzymania pokoju i stabilności w regionie”, a które w
rzeczywistości są sygnałem, że główne kierunki polityki neobolszewickiej „osi
zła” są stałe; wobec Zachodu i państw regionu są demonstracją siły i kolejną
próbą wysondowania ich reakcji. Nieprzypadkowo odbyły się one po tym, gdy
towarzysze w Pekinie zaczęli wysuwać roszczenia terytorialne wobec Tajwanu,
Japonii, Filipin i Indonezji i gdy w kręgach Departamentu Obrony USA zaczęto
snuć scenariusze wojny amerykańsko-chińskiej wojny powietrzno-morskiej w
basenie Pacyfiku Zachodniego.
Z kolei zamiary zacieśnienia współpracy
i integracji współpracy na poziomie politycznym, ekonomicznym oraz
dyplomatycznym – między innymi plan „pokojowy” Putina dla Syrii oraz pomoc
Iranowi w programie nuklearnym i pomoc wojskowa państwu Ajatollahów i
islamskiej bezpieki – są krokami niezbędnymi w kierunku przekształcenia SCO w
swego rodzaju eurazjatyckie superpaństwo, na wzór UE, co z kolei jest niezbędne
dla osiągnięcia strategicznych celów Organizacji Szanghajskiej. Nawiasem, w tym
przypadku osiągnięcie tego celu jest całkiem możliwe, gdyż wszystkie państwa
założycielskie opierają swój byt na bolszewickich strukturach władzy: aparacie
bezpieczeństwa i specsłużb (Rosja Sowiecka plus środkowoazjatyckie republiki
postsowieckie) i kompartii (Chiny).
Nowa
zimna wojna czy coś gorszego?
W roku 2007 portal Wydawnictwa
Podziemnego opublikował odpowiedź
na ankietę autorstwa brazylijskiego analityka, prof. Olavo de Carvalho,
dotyczącą sytuacji międzynarodowej po sfingowanym „upadku komunizmu”. Napisał w
niej m.in.: Komunizm jako ruch ma się
lepiej niż kiedykolwiek w przeszłości. Jak […] zauważył Anatolij Golicyn, był
taki moment w historii, kiedy międzynarodowe interesy ZSRS znalazły się w
konflikcie z potrzebą dalszego rozwoju ruchu rewolucyjnego. Konflikt ten
doszedł do punktu przesilenia, kiedy okazało się koniecznym podjęcie decyzji na
rzecz dalszego rozwoju a przeciw istniejącej strukturze. Nie jest zbiegiem
okoliczności, że natychmiast po rozpadzie Związku Sowieckiego, ruch
komunistyczny począł wzrastać ze zwiększoną prędkością, aż do punktu, w którym
Stany Zjednoczone znalazły się pod wszechświatowym oblężeniem – leninowskie
marzenie, którego do tego momentu nie byli w stanie wprowadzić w życie. Wydaje
mi się oczywistym, że praca KGB, a zwłaszcza kampania „aktywnych środków” […],
została zintensyfikowana na początku lat 90., by wykorzystać złudzenie, że
koniec ZSRS oznaczać będzie także koniec komunistycznej działalności
wywrotowej. Lenin przygotował dla ruchu komunistycznego plan ekspansji, który
momentami musiał wydawać się nieosiągalny. Wyobrażał sobie, że począwszy od
Moskwy, komunistyczna ekspansja powinna najpierw objąć Europę Wschodnią,
następnie zawrócić w stronę Azji, podbić Afrykę i dopiero stamtąd ruszyć na
podbój Ameryki Łacińskiej, w ten sposób osiągając okrążenie Stanów
Zjednoczonych i ich sprzymierzeńców w Zachodniej Europie. Nie może już dziś być
żadnych wątpliwości, że oblężenie się rozpoczęło. Ostatni rozdział
leninowskiego planu doczekał się wykonania podczas pierwszej dekady po „upadku
ZSRS”.
Obserwując sytuację światową dziś, po
sześciu latach od ukazania się cytowanej wyżej analizy prof. de Carvalho,
nietrudno już zauważyć, że oblężenie trwa w najlepsze, a okres tzw. „Pax
Americana” właściwie dobiegł końca, czego ilustracją niech będzie kompletna
porażka administracji Obamy w sprawie Syrii czy wcześniejsze wycofanie się USA
z Europy. W roku 2014 wojska NATO mają wycofać się z Afganistanu, który wpadnie
w orbitę Moskwy i Pekinu i może stać się obszarem, dzięki któremu oba państwa
będą rozgrywać Zachodem. Z jednej strony mamy zatem oblężone, izolowane i
osłabiane USA i Zachód, z drugiej zaś – sieć sojuszy, których centralą jest oś
Moskwa-Pekin, a której częścią jest de facto sfinlandyzowana przez Moskwę Europa
i NATO, które z kolei przekształciło się w rodzaj klubu dyskusyjnego. Większość
państw Ameryki Łacińskiej rządzona jest przez promoskiewskich i propekińskich
komunistów. Afryka jest de facto terytorium zamorskim ChRL, które przy
współpracy Moskwy opanowują Azję Południowo-Wschodnią i basen Pacyfiku
Zachodniego. Ewentualne zdobycie przez ChRL wpływów w tym regionie byłoby finalizacją
strategii oblężenia. Groźną i niestety całkiem realną perspektywą jest – by
użyć innego określenia de Carvalho – „nowy,
wspaniały porządek światowy”, w którym centrum świata i głównym rozgrywającym będzie sojusz Moskwa-Pekin (być
może z ChRL jako światowym hegemonem i Rosją Sowiecką w charakterze pekińskiego
„kapo”), a peryferiami będą transnarodowe „strefy” czy też „wielkie
przestrzenie”, w mniejszym lub większym stopniu uzależnione od Moskwy i/lub
Pekinu bądź też z nimi powiązane, złożone z innych miłujących pokój i
bezpieczeństwo państw, takich jak Korea Północna czy Iran.
Komunistyczne Chiny i Rosja Sowiecka
prowadzą ukrytą wojnę z Zachodem i państwami tzw. „wolnego świata” za pomocą
szeroko pojętych środków politycznych, póki co nie uciekając się do wywoływania
konfliktów o wysokiej intensywności. Jest to i klasyczna dyplomacja, i
ekspansja ekonomiczna plus cała gama stosowanych przez specsłużby „środków
aktywnych”: od klasycznego szpiegostwa poprzez wojnę informacyjną i
ideologiczną oraz wpływanie na sytuację polityczną atakowanego kraju.
Deklarowanie odnowienia wyścigu zbrojeń, doktryny obronne (czyli doktryny
ataku), w których to państwa zachodnie są głównym wrogiem, wspólne i osobne
manewry, różnego rodzaju prowokacje czy też cyberwojna oraz wspieranie terroryzmu
i państw ten terroryzm wspierających, a także lokalne stosowanie terroru, są
ważnym dopełnieniem i przedłużeniem polityki Moskwy i Pekinu. Jest to
skierowane zarówno do ich otoczenia regionalnego, jak i do Zachodu oraz Stanów
Zjednoczonych. W ten sposób władcy Kremla/Łubianki i Nowego Zakazanego Miasta
grają przede wszystkim na pacyfistycznej, kramarskiej i geszefciarskiej
mentalności demoliberalnych elit i społeczeństw tzw. świata Zachodu. Takie
wrażenie można odnieść do tej pory. Pojawia się kolejna kwestia: czy możliwe
jest, a jeśli tak, to w jakiej skali, spełnienie wojennych gróźb Moskwy i
Pekinu?
O kur!
OdpowiedzUsuńPzdrwm
Jaszczurze,
OdpowiedzUsuńŚwietnie dokumentujesz wydarzenia, które przybliżają nas do "nowego bolszewickiego porządku świata". Nic nie ma takiej siły obalającej kłamstwo jak podanie faktów.
Sądzę, że jakakolwiek hierarchia nie jest tu (docelowy stan świata) istotna. Jest podział zadań i wedle tego funkcjonuje każdy moduł odnowionej komunistycznej międzynarodówki. W takim ujęciu "oś Moskwa-Pekin" spełnia wg mnie funkcję integrującą całą "kombinację". Gdzie będzie stolica bolszewickiego świata nie jest rzeczą najważniejszą. Najbardziej istotne jest to, że ten świat jest nieomal "tuż za progiem" i będzie zarządzany wspólnie przez bolszewickie "politbiuro". Narodowość, jak zawsze wśród bolszewików, nie ma większego znaczenia (co najwyżej praktyczne w danej sytuacji).
W takim tempie wojna bedzie za ?? lat.
UsuńMam nadzieje tylko, ze tym razem jezeli juz, zo przetoczy sie w innych terenach.
Andrzeju,
UsuńWybacz, zresztą kieruję to do wszystkich Komentatorów, za tak długą nieobecność - ponad tydzień byłem na wyjazdach, w związku z czym nie zaglądałem tutaj.
Nie zgodzę się z jednym Twoim podstawowym, zdaje się, punktem. Myślę, że jednak jest sprawą istotną, czy i gdzie będzie znajdować się centrala (neo)bolszewickiego świata, zakładając oczywiście, że marzenia Leninów, Stalinów i Putinów tego świata się spełnią. I pewnym jest, że będzie to właśnie "Heartland", czyli tandem Moskwa-Pekin. Wynika to z dwóch przyczyn:
- po pierwsze, są to przyczyny... czysto bolszewickie (jeżeli wiemy, czym jest bolszewizm/komunizm, nie muszę się rozwodzić). I stąd nie sądzę, aby bolszewia z Kremla-Łubianki i Nowego Zakazanego Miasta byłaby skłonna zaakceptować to, by równi im byliby Kimowie, Ajatollahowie, Castro czy weterani z Czarnych Panter.
- po drugie, to jedna ZSRS/Rosja Sowiecka i czerwone Chiny są największe pod względem potencjałów, na każdym poziomie, spośród państw bolszewickich. I ich prymat wynika obecnie, i w hipotetycznej sytuacji tu opisanej wynikałby właśnie z układu sił.
Jeszcze zatrzymam się nad Twoim pierwszym akapitem: "nie ma takiej siły obalającej kłamstwo jak podanie faktów." OK, tylko najpierw te fakty muszą być powszechnie przyjęte do wiadomości, potem zaś, i tu jest pies pogrzebany, muszą zmobilizować do walki. A tym czasem decydenci tzw. "wolnego świata" albo sami się bolszewizują, albo już są bolszewikami wyniesionymi na stołki na skutek "marszu przez instytucje". Albo też - omamieni oświeceniowymi i demoliberalnymi narkotykami - uważają, że z bolszewikami trzeba handlować, układać się z nimi. Można konkurować, byleby nie przekroczyć "rules of engagement", bo jeszcze Putin zmarszczy czoło, a Xi strzeli focha z przytupem... Żeby jeszcze liczyć tu na tzw. skrajną prawicę, która zdaje się wychodzić poza piwnice niszowych pisemek i portali, ale oni chcą upatrywać w Putinach "katechonów" i obrońców zachodniej cywilizacji to przed dżihadyzmem, to przed "własną" bolszewią i nową lewicą.
Anonimowy,
UsuńTen temat chcę poruszyć w następnej części. Według analityków amerykańskich, tajwańskich, a także zdaniem takich, jak np. Józef Darski, ChRL będą gotowe rzucić wyzwanie USA w latach 2020-25. Pod ewentualny konflikt właśnie w tym przedziale czasowym, także Putin i Szojgu reformują armię sowiecką.
Oczywiście zakładając, że Moskwa i Pekin faktycznie mają taką wolę, bo wszelkie analizy dotyczące tego tematu mówią jedynie o potencjałach wojskowych tych krajów.
A co do kwestii pt. "Geostrategiczny Miś a sprawa polska", to wydaje mi się, że jedynie radykalne rozwiązania mogą dać szansę na obalenie neopeerelu, republiki Okrągłego Stołu. Poza tym nawet, gdyby wojna, niekoniecznie na dużą skalę, wybuchłaby na Bliskim Wschodzie albo w obszarze Pacyfiku, to w taki czy inny sposób wpływać ona będzie na sytuację w Polsce. Nie jesteśmy ani "pępkiem świata", ani odizolowaną górami, lasami i rzekami enklawą.
Zamieszczam komentarz Pana Michała Bąkowskiego, którego umieszczenie przez Dyskutanta okazało się niemożliwe z przyczyn technicznych:
OdpowiedzUsuńWielce Szanowny i Drogi Panie Jaszczurze,
Starość jak wiadomo nie jest radosnym przeżyciem, ale z drugiej strony tu biuścik zachwyci, tam nóżka, bo nie ten, bo nie ten już wzrok. I tak się stało ze mną nieszczęsnym. Odczytałem Pański tytuł błędnie: Geopolityczne przedbiegunkowe, więc zabrałem się do czytania z niejakim zainteresowaniem, bo co tu ukrywać, myślę, że oczekuje nas geopoltyczna biegunka. Jakież więc było moje zaskoczenie, kiedy wróciwszy do tytułu, zrozumiałem swój błąd.
Jak Pan wie, bo dyskutowaliśmy już o tym onegdaj, w moim przekonaniu głównym zagrożeniem Ameryki nie jest okrążenie zewnętrzne, ale wewnętrzna ewolucja, która doprowadziła Obamę do Białego Domu. Co gorsza, ewolucja ludzi takich jak Nyquist, którzy wydawać by się mogli "po naszej stronie", a jak poskrobać, to mówią, że ani Kennedy, ani Carter, ani Clinton, ani Obama nie są kryptobolszewikami, bo to są amerykańscy prezydenci i jako tacy wyjęci są poza nawias krytyki.
Słusznie mówił Józef Mackiewicz, że pokonać zdołamy bolszewizm tylko wówczas, gdy każdy naród uzna swoich własnych komunistów za najgorszych wrogów.
A geopolityczna sraczka? Cóż, nadchodzi i niewiele da się w tym względzie zrobić. Amerykański Kongres debatował niedawno, czy należy najpierw przestać płacić amerykańskim emerytom czy chrlowskiemu politbiuru (politbiurowi? cholera wie, z tymi bolszewickimi słowami). Zaiste stan przedbiegunkowy.
Drogi Panie Michale,
UsuńWłaściwie to jesteśmy w miejscu, gdzie kończy się stan przedbiegunkowy i zaczyna sie, pardon my French, ostra sraka.
Co do bolszewików zachodnich i tego, że są oni bardzo poważnym zagrożeniem, w pełni się z Panem zgodzę. Ale też uzupełnię o jedno. Nie byliby oni takim zagrożeniem, gdyby nie (opisywane tu i ówdzie na niniejszym blogu i nie tylko) centrale bolszewizmu, ojczyzny światowego proletariatu i ich potencjał strategiczny oraz ich planowa działalność dywersyjna.
Jaszczurze,
OdpowiedzUsuńMoja uwaga na temat przyszłej "bolszewickiej stolicy" sprowadza się tylko do tego, że w chwili gdy cały świat jest bolszewizmem śmiertelnie zagrożony, ma to wg mnie znaczenie drugorzędne. Zaraza atakuje już cały organizm czy więc jest bardzo istotne gdzie będzie wystawiona trumna z ciałem?. Chyba raczej to, gdzie jest największe zagrożenie i to, jak mi się zdaje, wystarczająco dobrze opisałeś.
Jasne, że bolszewicy są w jednym miejscu silniejsi a w drugim słabsi i zależnie od tego mają swoje doraźne cele. Ale działają wspólnie, w ramach jednej strategii i jednego celu.
Czyż "gra" na podziały wśród bolszewików, przeciwstawianie jednych ("lepszych") - drugim ("gorszym"), przeciwstawianie "Moskwy" - "Pekinowi", kalkulowanie "walki o władzę" wśród bolszewików itp. itd. nie są zwykłym "wishful thinking"? Dość pisał o tym Józef Mackiewicz i dość pisał o tym Golicyn (jako podstawie do dezinformacji).
Andrzeju,
UsuńWydaje mi się, że nasza dyskusja na jeden z tematów wróci do punktu wyjścia. Piszesz: "[...] uwaga na temat przyszłej "bolszewickiej stolicy" sprowadza się tylko do tego, że w chwili gdy cały świat jest bolszewizmem śmiertelnie zagrożony, ma to wg mnie znaczenie drugorzędne. Zaraza atakuje już cały organizm czy więc jest bardzo istotne gdzie będzie wystawiona trumna z ciałem?"
No, trumna z truchłem Lenina jest wystawiona w Moskwie. Nie trzeba chyba mówić, że nadal jest traktowana jako fetysz.
"Jasne, że bolszewicy są w jednym miejscu silniejsi a w drugim słabsi i zależnie od tego mają swoje doraźne cele. Ale działają wspólnie, w ramach jednej strategii i jednego celu."
Tak, owszem. I do tego ich struktury kadrowo-organizacyjne są dość mocno zdecentralizowane i sieciowe, ale nie oznacza to, że nie mają one wewnętrznej hierarchii, wręcz przeciwnie...
"Czyż "gra" na podziały wśród bolszewików, przeciwstawianie jednych ("lepszych") - drugim ("gorszym"), przeciwstawianie "Moskwy" - "Pekinowi", kalkulowanie "walki o władzę" wśród bolszewików itp. itd. nie są zwykłym "wishful thinking"? Dość pisał o tym Józef Mackiewicz i dość pisał o tym Golicyn (jako podstawie do dezinformacji). "
Dokładnie! Tu pełna zgoda! Swoją drogą zauważ, że ani sowieciarze z Kremla-Łubianki, ani towarzysze z KPCh nie rozpowszechniają tez dezinformacyjnych o "konflikcie i rozłamie". Już właściwie tylko analitycy zachodni piszą o rzekomo niechybnej kolonizacji Dalekiego Wschodu przez Chińczyków i oderwaniu tych obszarów od Rosji Sowieckiej. A w Polsce czynią to głównie ci, którzy, jak piszesz, myślą życzeniowo i chcą, żeby było dobrze: "A jak mawiał stary góral, będzie Polska aż po Ural, za Uralem będą Chiny, zobaczycie skurwysyny!"
Komuniści rosyjscy mają swoją mumię, a chińscy swoją... Jedni i drudzy wszak chcą rządzić całym światem. Dopuki istnieje niezbolszewizowany konkurent (używając przywołanej nomenklatury) w postaci Rimlandu sojusz bolszewickiego Hertlandu będzie trwał niewzruszenie. Ale gdy już "związek nasz bratni ogarnie ludzki ród..." (i chyba raczej "Gramsci modo", niż przy zastosowaniu szalenie ryzykownej atomowej wymiany ciosów) to pozostanie już tylko orwelowska triada (a wszak nawet fizykalnym nieukom jest wiadome, że trójkąt jest figurą najbardziej stabilną),
OdpowiedzUsuńStąd też nieprzypadkowo, wedle doktryny Karaganowa, o której co jakiś czas napomykałem tu i ówdzie, rządzić światem ma "Dyrektoriat", złożony ze Związku Europejskiego (Rosja Sowiecka + UE), ChRL i USA.
UsuńMoże Kreml-Łubianka, publikując ten tekst, adresował go do zachodnich neobolszewików, kramarzy i pożytecznych idiotów?
No! W wersji orwellowskiej tercet ma funkcjonować wg zasady dwóch na jednego; a gdy jeden już, już pada któryś z antagonistów nagle zmienia front. I tak ab usranum mortum,,,
UsuńWspaniała peryspektywa! Nie ma co! Chyba na starość zostanę terrorystą,,,
To jednak, co jest (niestety) najbardziej prawdopodobne, to spełnienie proroctw nie tylko Orwella, ale i Huxley'a, z "Nowego Wspaniałego Świata", a jakże!
UsuńSwoją drogą, czy to nie wydaje Ci się znamienne? http://niezalezna.pl/47760-putin-wygral-z-obama
Bardziej znamienne jest chyba to: https://onceuponatimeinthewest1.wordpress.com/2013/10/31/red-dawn-alert-russian-tu-160-heavy-bombers-leave-venezuela-touch-down-in-sandinista-controlled-nicaragua-presumably-at-never-used-punta-huete-air-base-built-in-1986-renovated-in-2010-first-ever/
UsuńWole żarty z tym USA. Chyba, że chodzi o soviet USA..
Andrzeju,
UsuńTak, lądowania sowieckich bombowców w neo-sandinistowskiej Nikaragui to równie znamienna sprawa. Tak samo, jak obecność sow-ruskich i chińskich sołdatów w Meksyku. Jestem tylko ciekaw, czy jest to część aktualnej taktyki jednoczesnego zastraszania Zachodu i czynienia propozycji politycznych/dyplomatycznych, czy już może przygotowanie do ataku i testowanie dróg, którymi ten atak miałby nastąpić?
Wole żarty z tym USA. Chyba, że chodzi o soviet USA..
Tak, oczywiście, chodziłoby o United Soviet States of America. Albo o "Północnoamerykańską Wielką Przestrzeń", tak jak to się zwie w doktrynie Dugina.
Myślę Jaszczurze, że najlepszą bronią (o największym promieniowaniu) przeciw USA jest amerykańska tzw. lewica oraz pożyteczni idioci wszelkiej maści. Oni gwarantują ostateczne zwycięstwo sowieciarzom bez ofiar własnych. Po co to zmieniać? Wszelako nigdy nie zaszkodzi wesprzeć ich walkę o bolszewizm konkretami, które przekonają jeszcze nieprzekonanych...
UsuńA zatem (zapewne o tym doskonale wiesz ale może jeszcze kogoś kto czyta twój blog zaciekawi) do wspomnianych wydarzeń, doszła ostatnio taka oto mapka: http://www.washingtontimes.com/multimedia/image/10312013_china-nuke-strike8201jpg/
Zwróć uwagę Andrzeju na jeden szczegół: mapkę "sdiełano w Kitaje". To pośrednio świadczyłoby na korzyść tego, o czym tu właśnie piszemy.
UsuńZ jednej strony bolszewicy prowadzą ofensywę środkami pozamilitarnymi, a z drugiej, straszą wolny świat użyciem przemocy. Może nawet nie tyle po to, by przekonać nieprzekonanych, co utwierdzić w przekonaniu, że z sino-sowieckim dwugłowym smokiem nie ma co zadzierać, a najlepiej jest się jemu podporządkować.
Chociaż - tu wracam do naszego protokołu rozbieżności - wcale nie wykluczałbym spełnienia gróźb militarnych. Byłoby to jednak kwestią raczej najbliższej dekady, a jednocześnie zagraniem va banque tak dla Pekinu, jak i dla Moskwy.
Ja także ich nie wykluczam spełnienia gróźb militarnych ale na lokalną skalę, np. ataku na Republikę Chińską (Tajwan) o ile nie da się jej zająć poprzez procesy wewnętrznego rozkładu. Jednakże, jak sam słusznie piszesz, rzecz polega na straszeniu (w celu zastraszenia). Tu nie ma rozbieżności między nami, o ile także uznajesz bolszewicką broń destrukcji wewnętrznej za najistotniejszą. Wszakże, to jej bezpośrednie działanie rozbraja militarnie tzw. wolny świat. Rozbieżność pomiędzy nami jest jedynie co do aktualnego stopnia wagi w kwestii "gdzie będzie bolszewicka centrala w przyszłości?". Możesz mieć rację, o ile ktoś zechce i ma na taką możliwość aby tę przyszłą centralę prewencyjnie zniszczyć i w ten sposób próbować się uratować. No ale sam wiesz, że po pierwsze, nikt nie chce i po drugie, że to jest zaraza. Aby ją pokonać, trzeba raczej skupić się na jej "ogniskach" w chwili obecnej. Tak właśnie sądzę.
UsuńTak, ale konflikt lokalny, na przykład agresja ChRL na Tajwan, na Japonię czy na przykład na Filipiny, może się przerodzić w konflikt na szerszą skalę, w zależności od reakcji państw sojuszniczych.
UsuńTo samo tyczy się potencjalnej agresji ze strony KRL-D, która, jak pisałem parę wpisów wcześniej, jest od odwalania brudnej roboty za Pekin i Moskwę.
Zresztą, nawet w przypadku eskalacji działań wojennych na basen Zachodniego Pacyfiku, taka wojna byłaby niejako z definicji wojną światową.
Jaszczurze,
UsuńOczywiście skoro się zbroją na potęgę to muszą zakładać możliwość konfliktu militarnego. Jednakże, jak sądzę, będą go unikać dopóki się da. Dlatego też, od samego początku, ich orężem jest "walka o pokój". Jak w starym dowcipie Radia Erewań: pytanie: czy będzie wojna? odpowiedź: wojny nie będzie ale za to będzie taka "walka o pokój", że kamień na kamieniu nie pozostanie.
Panie Jaszczurze,
OdpowiedzUsuńCzy rozkład rosyjskiego społeczeństwa dokonany przez rosyjską inteligencję na przełomie ubiegłych wieków różni się zasadniczo od tego, co się dzieje dziś na Zachodzie? A wówczas nie było przecież żadnej centrali dywersji, bo nie można za taką uznać Lenina i jego pięciu popleczników kłócących się na tarasie kawiarni w Szwajcarii.
Panie Michale,
UsuńMoim zdaniem właśnie, różni się zasadniczo.
Podobieństwa, naciągane nieco, są tylko takie, że XIX-wieczna Rosja była (za Spenglerem) pseudomorfozą Zachodu, natomiast większość wspólczesnego Zachodu można by określić jako ogarnięty przez coś w rodzaju postcywilizacji.
Ponadto, Lenin i jego towarszysze nie osiągneliby wiele, gdyby nie osłabienie Rosji Wielką Wojną.
Wracając do analogii z poprzednimi epokami, wspólczesny Zachód można porównać do Rzymu lub Bizancjum w fazie schyłkowej. Z tym, że i barbarzyńcy i muzułmanie reprezentowali raczej o wiele wyższy poziom, aniżeli bolszewicy różnych odcieni.
Aaa! I jeszcze jeden wyróżnik, o ogromnym znaczeniu. W II połowie XIX wieku, aż do samej wielkiej październikowej, żadnej centrali bolszewizmu nie było. Chyba, że okazałoby się prawdą, że bolszewików do władzy wynieśli Iluminaci czy tym podobni.
UsuńTeraz takowa centrala istnieje.
Ha! Udało się umieścić komentarz przy pomocy Google Chrome, a nie udawało się od dawna poprzez Firefox. Moim zdaniem, to jest spisek.
OdpowiedzUsuńDodam jeszcze tylko, skoro mi nagle Google Chrome dał głos, że p. Amalryk jak zwykle ma rację. Trójkąt jest najbardziej stabilnym wielokątem, a zmienianie frontów wśród bolszewików to pestka. Jednego dnia za, drugiego dnia przeciw, od czego jest dialektyka? Towarzysz Wałęsa potrafił nawet być za i przeciw jednocześnie. Taki to z niego stachanowiec, on własna drogę do wykuł do Świetlanej Przyszłości.
Moim zdaniem, to jest spisek.
UsuńTu się z Panem zgodzę. Bez ironii czy szyderstwa.
Drogi Panie Jaszczurze,
OdpowiedzUsuńAle to jest właśnie mój punkt: nie było wówczas żadnej centrali w rodzaju moskiewskiej dziś, a rosyjskie społeczeństwo rozkładało się samo. Otóż to! Ja z pewnością nie lekceważę wagi istnienia moskiewskiej centrali dzisiaj, ale rzecz w tym, że zacofane o 100 lat społeczeństwa zachodnie rozkładają się dokładnie tak samo jak społeczeństwo rosyjskie przed wiekiem - to jest, same z siebie. Co gorsza, tak jak rosyjska inteligencja przed wiekiem, robią to wbrew własnym interesom, co może być ostatecznym dowodem przeciw utylitarzymowi...
Ja z pewnością nie lekceważę wagi istnienia moskiewskiej centrali dzisiaj, ale rzecz w tym, że zacofane o 100 lat społeczeństwa zachodnie rozkładają się dokładnie tak samo jak społeczeństwo rosyjskie przed wiekiem - to jest, same z siebie.
OdpowiedzUsuńRozkładają się same z siebie, to raz. Ale procesy rozkładowe są wspomagane przez sowieckie i chrlowskie agentury wpływu oraz inne czynniki zewnętrzne. A w każdym razie, nie wolno nam całkowicie wykluczyć, że takie coś się dzieje.
Ależ Panie Jaszczurze! Oczywiście, że się dzieje! Różnica między nami polega nie na dostrzeganiu (bądź nie) istnienia centrali bolszewizmu, ale na tym, że w moim mniemaniu przypisuje jej pan zbyt wielką wagę. Stąd mój przykład rosyjskiego społeczeństwa przedrewolucyjnego, które rozpadło się bez udziału czynników zewnętrznych. A było bez wątpienia silniejsze i mniej zdegenerowane niż współczesne społeczeństwa zachodnie.
OdpowiedzUsuńPanie Michale!
UsuńZacznijmy od tego, że chyba wszystkie społeczeństwa żyjące przed stuleciem były silniejsze i mniej zdegenerowane od społeczeństw współczesnych.
Rosjanie 100 lat temu byli mniej zdegenerowani od współczesnych, zsowietyzowanych Rosjan. Polacy przed stuleciem byli mniej zdegenerowani od współczesnych, równie zsowietyzowanych Polaków. Zapadnicy żyjący 100 lat temu byli mniej zdegenerowani od współczesnych, dotkniętych demoliberalizmem przechodzącym w demobolszewizm. Można jeszcze pobawić się w porównywanie nacji żyjących współcześnie w tych samych krajach, a znajdujących się na różnych etapach "rozwoju", np. Czeczeni czy słynni Czukcze a Rosjanie, Ujgurzy i Huei a Chińczycy Han, itd...
Może więc problem nie leży tylko i wyłącznie w kondycji społeczeństw, ale też w szerszym kontekście, z wieloma innymi czynnikami?
Panie Jaszczurze,
OdpowiedzUsuńTak bardzo mnie Pan nie rozumie, aż zaczynam myśleć, że po prostu Pan nie chce.
Nigdzie chyba nie twierdziłem, że zsowietyzowana masa jest bardziej zdegenrowana niż wierząca większość XIX wiecznego społeczeństwa Rosji, ponieważ staram się nie mówić rzeczy oczywistych. Czy ma Pan w zwyczaju wskazywać, że w nocy jest ciemniej niż za dnia? Ja porównywałem współczesne społeczeństwa zachodnie z rosyjskim sprzed 100 lat. Paralela wydaje mi się trafna, uzasadniona w kontekście i wiele mówiąca, (i na dodatek nie ma nic wspólnego ze Spenglerem), ale skoro Pana nie przekonywa, to porzućmy ją.
Jako znawca Olavo de Carvalho wie Pan sam, że jest on krytykiem wewnętrznego stanu amerykańskiego społeczeństwa, w czym wydaje mi się bliższy prawdy niż w opisie "strategicznego oblężenia". Ja doprawdy doceniam wagę sowieckich samolotów i chińskich lotniskowców, twierdzę jednak zdecydowanie, że w otwartej walce ani jedni, ani drudzy nie mają szans ze zdeterminowaną Ameryką. Po co więc mieliby doprowadzać do otwartego konfliktu? Żeby powstrzymać ten straszny wewnętrzny rozkład i umożliwić moralną odnowę wobec zewnętrznego zagrożenia?
W którym niby miejscu powiedziałem, że "problem tylko i wyłącznie w kondycji społeczeństw"??? W żadnym, bo byłaby to oczywista nieprawda. W rozważaniach strategicznych byłoby jednak szaleństwem pomijać tak ważny czynnik.
Drogi Panie Michale!
UsuńJa Pana doskonale rozumiem, a przynajmniej jestem tego pewien. Po prostu Pańska i moja artykulacja i argumentacja biegną niejako równolegle.
I nie jestem też żadnym "znawcą Olavo de Carvalho", po prostu w miarę regularnie czytam Jego publikacje i zgadzam się z większością tego, co pisze. Czy to o sowiecko-chińskiej, bolszewickiej strategii, czy to degeneracji społeczeństw Rosji i Chin przez "właściwych" bolszewików i neobolszewików, czy to o degeneracji społeczeństw Zachodu.
Jest też rzeczą dla mnie oczywistą, że obok moskiewsko-pekińskiej strategii, degeneracja społeczeństw zachodnich to kolejny ważny czynnik bolszewickiej zarazy.
Wracając do de Carvalho - dużo pisze on o zachodnich globalistach (finansjera, lewactwo, wolnomularstwo itp.), którzy biorą udział, wraz z sowieciarzami i towarzyszami z KPChL w... "Wielkiej spółce". W kontekście lektury choćby "debaty" z Duginem, słowa Mackiewicza nabierają nowego kontekstu.
Ale nie stawia krzyżyka na społeczeństwach Zachodu, a twierdzi, że pomimo spustoszeń dokonanych przez demoliberałów i bolszewię, nadal górują one (zwłaszcza USA) pod względem cywilizacyjnym i kulturowym nad zsowietyzowanymi Rosjanami i Chińczykami.
A co do ewentualności konfliktu zbrojnego pomiędzy blokiem sino-sowieckim a zachodem, to nie twierdzę, że jest on nieunikniony. Po prostu uważam, że nie można takiej możliwości wykluczać. Zwłaszcza, kierując się jedynie tą przesłanką, że bolszewicy osiągają swoje cele za pomocą całego spektrum "operacji aktywnych" i manewrów z dzieł Gramsciego. I znowu - ma Pan rację, jeśli chodzi o ocenę kondycji kulturowo-cywilizacyjnej narodów "wolnego świata", ale niewykluczone jest użycie przez bolszewię siły celem "dobicia" konającego Zachodu i pogłębienia psychologicznego efektu "pokojowej" agresji. A jeśli faktycznie takie posunięcie spowodowałoby ostrą reakcję retaliacyjną ze strony USA, to oznacza to, że bolszewicy nie są nieomylni.
Poza tym, agresja nie musi być przeprowadzona zgodnie z sowieckimi planami ukradzionymi przez płk. Kuklińskiego. Możemy mieć do czynienia na przykład z atakiem/atakami pod fałszywą flagą.
Myślę iż ten carski degenerat od "wyrąbywania w Rosji okna na zachód", którym tak się onegdaj zachwycał Uljanow, wraz z owym "ożywczym powiewem" wpuścił zarazem do młodeg,o rosyjskiego społeczeństwa wszystkie możliwe zarazki, na które ono (jak nie przymierzającIndianie na Odrę) nie było odporne. Stąd tak przerażająco kretyńska reakcja rosyjskiej inteligencjina wszelkie zachodnie socyalne wynalazki tych naprawiaczy z piekła rodem od głupawego Rousseau począwszy.
OdpowiedzUsuńTeż jestem głęboko przekonany, że w "otwartej walce (...) ze zdeterminowaną Ameryką" ,po maoistowsko-leninowskich bolszewikach pozostałby tylko wielki smród, ale oni wiedzą to chyba jeszcze lepiej od nas, więc cierpliwie czekają...
Drogi Panie Amalryku,
OdpowiedzUsuńWyjątkowo nie mogę się z Panem zgodzić. Reformy Piotrowe miały na pewno wielkie znaczenie w prostowaniu ścieżek dla bolszewickich proroków, ale na początku XX wieku, pomimo wszystikich reform, pomimo zniesienia pańszczyzny, ogromna większość tzw. ludu, czyli chłopi (i baby też) byli ludźmi głęboko wierzącymi. Bolszewizm stworzyła inteligencja, a następnie uratowała inteligencja, odmawiając walki z tym bezeceństwem. Chłopi walczyli, jak tylko mogli, a niewiele mogli, bo oczywiście chłop, który porzuca rolę i idzie z dwururką do lasu, przestaje być chłopem.
Natomiast analogia zachowania inteligencji wobec bolszewii z dzisiejszym stanem umysłów na Zachodzie jest zupełnie przerażająca.
Mówimy o tym samym. Użyłem określenia "społeczeństwo" a zapomniałem dodać: zreformowane - chłopów do tej kategorii nie zaliczałem; wszak oni beneficjantami tych obłędnych, modernistycznych odlotów Piotra nigdy nie byli.
OdpowiedzUsuńNie zgadzam się z kolei z Panem iż "chłopi niewiele mogli" - w Rosji ówczesnej stanowili wszystko, oni i tylko oni byli "solą ziemi", bez nich nie istniało nic; ani armia, ani flota, ani gospodarka... To, że bolszewia tymi swoimi szmatławymi kantami potrafiła ich skutecznie ogłupić to już inna para kaloszy.
Może rzeczywiście ma Pan rację - że też to się Panu nie nudzi tak ciągle mieć rację! Piotr Wielki był rosyjskim ekwiwalentem renesansu, tj. wyrąbywał (wraz z tym oknem) przecinkę w lesie, którą następnie poszerzano i glancowano, żeby bolszewii było wygodniej.
OdpowiedzUsuńChłopi chyba właśnie dlatego niewiele mogli, że znczyli wszystko tylko wtedy, gdy pozostawali sobą, a oderwani od ziemi stawali się łatwym łupem dla agit-prop. Ich bezsilność wobec leninów brała się paradoksalnie z ich siły: byli siłą bierną.