Trzeba
być skrajnie naiwnym, żeby sadzić, iż Maria Kiszczak wydała dokumenty bezpieki
przechowywane przez swojego męża „z potrzeby serca” albo w wyniku zmian
patologicznych powstałych w mózgu na skutek starzenia się organizmu. Najbardziej
plugawy peerelowski czekista nie mógł nie mieć wpływu na zachowanie swojej żony,
także i po swojej śmierci. Kiszczakowa sama zresztą przyznała później, że
dokumenty przekazała IPN na przedśmiertne żądanie męża.
W
tym temacie jesteśmy siłą rzeczy skazani na formułowanie hipotez opartych
wyłącznie na poszlakach i domysłach. Jaki mógł być zamiar bolszewika, który
zaczynał w kontrolowanej przez sowietów informacji wojskowej, dowodził bezpieką
wojskową i cywilną, nadzorował peerelowski odcinek operacji Pieriestrojka, i
który najprawdopodobniej – o
czym już pisałem – był jednym z zakulisowych szefów bezpieczniackiej
oligarchii po sfingowanym upadku komunizmu?
Sprawa
Lecha Wałęsy nie jest tutaj wcale najważniejsza. To, że Wałęsa był TW „Bolkiem”
jest faktem znanym praktycznie od czasów podziemnej „Solidarności” i stanu
wojennego, a obszernie omówionym i zbadanym co najmniej od roku 2008, kiedy
ukazała się książka Sławomira Cenckiewicza i Piotra Gontarczyka na temat
współpracy Wałęsy z SB. Zresztą nawet bez wiedzy o agenturalnych uwikłaniach
Wałęsy widać było wyraźnie, że człowiek ten jest – cytując Józefa Mackiewicza –
„jawnym współpracownikiem” komunizmu i użytecznym idiotą, do tego jeszcze
skrajnie egoistycznym i łakomym na frukty władzy.
Ujawnienie
faktu posiadania „prywatnych” archiwów nie tylko przez Kiszczaka, ale też przez
wysokich rangą oficerów bezpieki jest ostatecznym obaleniem mitu „Solidarności”
i ostatecznym potwierdzeniem (i to de facto przez ludzi bezpieki!) tego, że w
tzw. III RP prawdziwą władzę stanowią
przetransformowane, zakulisowe struktury komunistyczne, oparte właśnie na
bezpiece, a politycy zajmujący oficjalne stanowiska idą na pasku „Ubekistanu”.
Wydaje
się, że kombinacja operacyjna „Szafa Kiszczaka” ma kilka strategicznych celów. Pierwszy
z nich to stworzenie wrażenia, że bezpieczniacki układ słabnie wprost
proporcjonalnie do wieku równie przysłowiowych, co realnych „starych komuchów”
i „starych ubeków”. Słowem – że „porządek pookrągłostołowy”/magdalenkowy/III RP/PRL-bis”
pewnie i istniał, ale wraz ze śmiercią Jaruzelskiego i Kiszczaka oraz
ujawnianiem ich archiwalnej spuścizny kończy swój żywot. Drugim celem wydaje
się być „oczyszczenie przedpola” dla nowej politycznej agentury wpływu, nowych „słupów”
grupy faktycznie trzymającej władzę. Elity, które umownie można określić jako
okrągłostołowe – zarówno o genezie solidarnościowej, jak i komunistycznej – po prostu
z czasem zużyły się i skompromitowały. Stopniowo zużywa się model pieriestrojkowego
demobolszewizmu. Każdy system władzy musi trwać – w szczególności komunizm/neokomunizm
– stąd niezbędna jest wymiana kadr co jakiś czas poprzez „spalenie” starej
agentury, by ją wymienić na nową. Poza tym, stare trepy z WSI czy esbecy młodsi
stopniem wcale nie są aż tacy starzy, a rolę ich słupów wcale nie muszą pełnić PO,
UW, PSL, SLD, ani też Palikot czy ugrupowania lewackie…
Nie
wolno zapominać o tym, że wszystkie tropy prowadzą do Moskwy. Faktyczną centralą
układu okrągłostołowego jest Rosja Sowiecka. Operacja sfingowanego „końca
postkomunizmu” może być inspirowana bezpośrednio z Moskwy, aczkolwiek nie musi.
Zresztą, wszystkie akcje podejmowane przez struktury bezpieczniackie są realizowaniem
interesów Rosji Sowieckiej nad Wisłą. Sowieciarze również, co jakiś czas,
wymieniają zużytą agenturę w swoich strefach wpływów na nową. W dłuższej
perspektywie, interesy Kremla i Łubianki w Polsce wcale nie muszą być realizowane
przez starą agenturę i stare elity okrągłostołowe. Równie dobrze, reprezentantem
Rosji Sowieckiej może być na przykład „prawica”,
widząca w Putinie „katechona” – sojusznika przeciwko „zgniłemu zachodowi”, „banksterom”,
Unii Europejskiej, wrażym Niemcom czy islamskiemu najazdowi. Ważnym elementem
tła, na którym rozgrywa się operacja „Szafa Kiszczaka” jest „prawicowy NEP”
Putina, który od kilku lat pozycjonuje się właśnie w tej roli. Rosja Sowiecka stopniowo
rezygnuje z „ręcznego sterowania” swoimi strefami wpływu za pomocą starych „czystych”
komunistów i starej bezpieki na rzecz swego rodzaju outsourcingu, w którym
interesy Moskwy realizowane są przez siły prawicowe, patriotyczne,
nacjonalistyczne i konserwatywne, a od niedawnego spotkania papieża Franciszka
z patriarchą cerkwi kagiebowskiej Cyrylem, także Kościół Katolicki.
Nie
ulega właściwie żadnej wątpliwości, że tzw. „kryzys migracyjny” nie jest w
istocie kryzysem, a konsekwencją kryzysu – trwającego od ponad czterech dekad
procesu islamizacji Europy.
Nie
jest jednak moim zamiarem wykazywanie po raz kolejny, jak wielkim zagrożeniem
dla cywilizacji europejskim (a właściwie dla żywego trupa tejże) jest islam i
islamizm, a zastanowienie się, kto odniesie z tego procesu największe korzyści.
Profesor
Olavo de Carvalho, przywoływany wielokrotnie na łamach tego bloga, w komentarzu
pod tytułem „The owners of the World”[1] charakteryzuje trzy główne
projekty globalistyczne oraz grupy interesu, które za nimi stoją. Pierwszy z
nich to projekt „rosyjsko-chiński” (lub „eurazjatycki”), który realizowany jest
przez elity polityczne Rosji Sowieckiej i ChRL – kremlowskich czekistów i
chińską kompartię. Drugim jest projekt globalistów zachodnich (przy czym de
Carvalho wyraźnie zaznacza, że projektu tego nie powinno się określać mianem
„anglo-amerykańskiego”), którzy rekrutują się między innymi ze środowisk
finansjery, demoliberalnych polityków i „intelektualistów”, w ramach struktur
takich, jak Rada ds. Stosunków Międzynarodowych, Klub Bilderberg, Komisja
Trójstronna, ale również elity rządzące strukturami Unii Europejskiej.
Wreszcie, ostatnim projektem globalistycznym jest globalizm muzułmański,
realizowany przez Bractwo Muzułmańskie (wg prezydenta Czech, głównego
organizatora najazdu „uchodźców” na Europę), rządy niektórych państw
muzułmańskich i cześć przywódców religijnych islamu.
Proces
islamizacji Europy, ze szczególnym wskazaniem na tzw. „kryzys migracyjny” to
splot interesów wszystkich wyżej wymienionych grup realizujących swoje
globalistyczne projekty. Grupy te w aktywny sposób sterują tym procesem.
Interesy globalistów islamskich
Dla
globalistów islamskich sprawa jest oczywista. Celem ich jest stworzenie
„Światowej Ummy” muzułmańskiej i „Światowego Kalifatu Islamskiego”. Europa to w
optyce wielu liderów islamskich „Dar Al Harb”, w dosłownym tłumaczeniu – „dom
wojny”, „dom niewiernych”, który musi zostać wszelkimi dostępnymi metodami
zislamizowany i dołączony do „Dar al Islam”/”Dar as Salaam”. W pierwszej
kolejności czekają tereny, które w średniowieczu i późniejszych wiekach
znajdowały się pod panowaniem czy to wczesnych kalifatów arabskich, czy to
Imperium Ottomańskiego. Zarówno napływ ludności islamskiej (najpierw
gastarbeiterów, a obecnie imigrantów z krajów islamskich), pokojowa działalność
misyjna finansowana w pierwszej kolejności przez Królestwo Arabii Saudyjskiej,
ale także przez szyicki Iran, a nawet bardziej świeckie reżymy islamskie, a
także terroryzm to elementy tej długofalowej strategii. Świat islamu, w tym
muzułmańskie struktury polityczne o globalistycznych aspiracjach nie są jednak
skonsolidowane, brakuje im koordynacji polityki, nie mówiąc już o krwawych
konfliktach na różnym tle.
Sytuację
zmienić może pojawienie się Państwa Islamskiego. Daesh jest de facto organizacją bandycką, organizacją
terrorystyczną, która posiada państwo w klasycznym rozumieniu tego słowa: terytorium
i ludność, nad którymi sprawuje suwerenną kontrolę. Poza tym – co jest bardzo ważne, jeśli chodzi
o wewnętrzne oddziaływanie IS na świat islamu – Kalif Państwa Islamskiego, Abu
Bakr Al Baghdadi wywodzi się z tego samego rodu, z którego pochodził prorok
Muhammad i pierwsi kalifowie.
Ale
mimo to, globaliści islamscy wciąż nie mają i nie będą mieli możliwości
organizacyjnych i logistycznych, by sfinalizować swoją strategię wobec Europy i
świata. Stąd też globalizm islamski pełni i będzie pełnił rolę instrumentu w
rękach globalistów zachodnich i globalistów sino-sowieckich. Nawet pomimo tego,
że Bractwo Muzułmańskie, Al Kaida, irańska bezpieka, a całkiem możliwe, że i
Państwo Islamskie posiadają rozbudowaną agenturę wpływu i komórki
terrorystyczne w USA.
Interesy globalistów zachodnich
Dlaczego
większość demoliberalnych elit Europy nie widzi zagrożenia w napływie islamu?
Dlaczego ludzie tacy, jak George Soros pomagają ulokowanym na greckich wyspach
imigrantom poprzez rozdawanie ulotek, których treść ma pomóc „uchodźcom” (w
„poborowym” wieku i takowej kondycji fizycznej) w osiedleniu się w krajach
europejskich? Dlaczego europejskie lewactwo z entuzjazmem patrzy na
„wielokulturowość”, w tym na islamizację? Dlaczego szwedzka lewica zakazuje
sodomitom demonstrować na ulicach (a z pomocą gejom przychodzą… nacjonaliści z
Nordisk Ungdom)? Dlaczego peerelowskie feministki, takie jak Kazimiera Szczuka,
widzą w muzułmańskich mężczyznach alternatywę dla „wąsatych i spasionych Januszy”? Dlaczego lewicowe władze Kolonii
ukrywały pochodzenie sylwestrowych gwałcicieli, a Bundespolizei tłumiła
pokojowe demonstracje PEGIDY, a nie wybryki kolorowego lumpenproletariatu?
Na
pierwszy rzut oka zachowanie globalistów, demoliberałów i marksistów
kulturowych wydaje się bezdenną, prowadzącą do samobójstwa głupotą: przecież
islam ma się do zachodniego oświecenia jak przysłowiowa pięść do nosa. O ile
chrześcijanie czy żydzi mogą – w optyce doktryny islamu – liczyć na status dhimmi, o tyle demoliberalizm zasługuje na całkowite
zgładzenie ze strony wierzących, gdyż
w islamie (tak samo, jak w przedpoborowym rzymskim katolicyzmie) władza
pochodzić może tylko od Boga, a nie od „ludu”. Pozwolenie na zabijanie
nienarodzonych dzieci, uśmiercanie kalek i starców, przywileje dla „mniejszości
seksualnych” itp. (urastające do rangi „praw człowieka”) – karane są w islamie
bardzo surowymi i okrutnymi karami. Indyferentyzm religijny to shirk – pogaństwo i bluźnierstwo wobec
Boga, a tolerancja religijna obowiązuje teoretycznie tylko wobec chrześcijan i
żydów – pod warunkiem, że mają oni status obywateli drugiej kategorii; wyznawcy
innych religii to „politeiści” i niewierni, mający dwie alternatywy – konwersję
na islam albo śmierć.
Jednakże
jeśli przyjrzymy się bliżej prawdziwym, a ukrytym pod ideologicznym bełkotem
celom politycznym demoliberalnych i neomarksistowskich elit, sprawa staje się
jasna. Celem marksizmu, komunizmu – ze wszystkimi swoimi mutacjami – nie jest
wcale żadna „wolność, równość, braterstwo”, żadne „równouprawnienie kobiet”,
„mniejszości” czy gejów. Szeroko pojęta „polityczna poprawność”, „multikulturalizm”,
„tolerancja”, ideologie LGBT, „gender”, feminizm, aborcjonizm i eutanazizm,
ekologizm itd. – wszystko to jedynie środki wiodące do prawdziwego celu:
inżynierii społecznej – stworzenia nowego, zdomestykowanego człowieka i
wreszcie – władzy. Owszem, niemało jest idiotów spaczonych laicką wspakulturą i
wierzących w te brednie, ale faktyczne znaczenie mają tu zawodowi rewolucjoniści
kulturalni, zawodowi „dziennikarze”, zawodowi działacze różnego typu, zawodowe
feministki, urzędnicy oraz plutokratyczne klany.
Napływ
ludności zupełnie obcej kulturowo Europie, islamizacja Europy doskonale wpisuje
się w plany i strategię współczesnych zachodnich elit. Marzeniem demoliberałów
i neomarksistów jest sytuacja, kiedy w
obronie przed islamskimi terrorystami i gwałcicielami z jednej strony, a
nacjonalistami, „neonazistami” i „skrajną prawicą” z drugiej, trzeba będzie wziąć
społeczeństwa krajów europejskich krótko za mordę – przykładem jest chociażby
próba uchwalenia tzw. „dyrektywy Bieńkowskiej”, de facto zabraniającej obywatelom dostępu do broni palnej. Niewykluczone,
że przy pomocy z zewnątrz. Dla oligarchii finansowej masowa imigracja to okazja,
by jeszcze bardziej dokręcić śrubę pracownikom – napływ imigrantów do okazja,
by zmniejszać płace swoim pracownikom.
Ta
sytuacja jest też korzystna dla gracza lokalnego, jakim są Niemcy.[2] Elity niemieckie (z
których cześć ma korzenie post-nazistowskie, enerdowskie albo RAF-owskie) –
odpowiednio sterując napływem imigrantów i systemem kwotowym – będą dążyły w
ten sposób do ograniczenia suwerenności pozostałych krajów Unii Europejskiej,
docelowo przekształcając UE w twór realizujący niemieckie interesy
neoimperialne. Balony próbne zostały już puszczone – po zamachach w Paryżu
zaczęto mówić o częściowym demontażu Unii Europejskiej, który zakłada nie tylko
przywrócenie kontroli na wewnętrznych granicach, czy też ograniczenie
stosowania traktatu z Schengen w dwóch wariantach: w jednym do krajów
germanosfery, w drugim wariancie do krajów germanosfery oraz „Mitteleuropy”. Posunięcie
to byłoby de facto rozmontowaniem UE,
niejako na wzór kontrolowanego rozpadu ZSRS czy komunistycznej Jugosławii na
„centrum” i „peryferie” UE. „Brexit” i „Grexit” jedynie przyspieszyłyby ten
proces. Kto stałby się najbliższym sojusznikiem „nowej, wspaniałej Europy”?
Odpowiedź jest prosta – Rosja Sowiecka.
Ponadto,
Niemcy mają długie tradycje wspierania muzułmanów, w tym rzezi prowadzonych
przez wyznawców tej religii, począwszy od ludobójstwa na Ormianach i
Asyryjczykach; Hitler i cześć kierownictwa Trzeciej Rzeszy posunęła się nawet
do zamiaru… islamizacji Niemiec. W tym szaleństwie jest metoda.
Interesy globalistów eurazjatyckich
Największym
beneficjentem kryzysu imigracyjnego i islamizacji Europy jest jednak „Blok
Eurazjatycki”, oparty na sojuszu Rosja Sowiecka-ChRL, przy bardziej aktywną
rolę grają kremlowscy czekiści, natomiast ChRL stoi na uboczu, jedynie
kibicując sowieckiemu sojusznikowi niejako z tylniego siedzenia.
Rosja
Sowiecka już od dawna rozgrywa Europę i Zachód kartą ekstremizmu muzułmańskiego.
W kontekście bieżącym (a także w krótko- i w długoterminowej perspektywie
czasowej) rozgrywa ona konflikt pomiędzy: aktualnie rządzącymi elitami
zachodnimi (zwłaszcza w Europie Zachodniej), globalistami, lewicą; tzw. „skrajną
prawicą”, nacjonalistami i tradycjonalistami oraz muzułmanami.
Dla
politycznego mainstreamu Zachodu oraz globalistów, wśród których od zawsze predominował
zamiar ułożenia sobie dobrych stosunków z sowietami oraz „robienia z nimi
interesów”, Moskwa jawi się jako gwarant utrzymania status quo oraz ważny sojusznik w walce z terroryzmem, fanatyzmem religijnym i ekstremizmem.
Wobec
prawicy i nacjonalistów, biełyj Car’ Putin,
pułkownik I Zarządu Głównego KGB i były d-ca FSB, pozycjonuje się jako katechon – obrońca chrześcijan
bliskowschodnich oraz obrońca resztek cywilizacji Zachodu zarówno przed
muzułmańską nawałą, jak i przed lewactwem i „marksistami kulturowymi”
rządzącymi tymże Zachodem i prowadzącymi do jego zguby. Reżym czekistów już
zbiera obfite żniwo tej „operacji aktywnej” – coraz więcej zachodnich
(europejskich, ale i amerykańskich) konserwatystów, nacjonalistów i
tradycjonalistów jest skłonna widzieć nie tylko sojusznika, ale i obrońcę
wartości tradycyjnych w pułkowniku KGB i FSB, który przewodzi reżimowi o jawnie
bolszewickiej, sowieckiej istocie. Na uwagę zasługują tutaj szczególnie
ostatnie akcje dezinformacyjne: pierwsza, polegająca na puszczeniu w obieg
sfabrykowanej informacji o nastoletniej Rosjance zgwałconej przez muzułmańskich
„uchodźców”, którą rzekomo pomściło czterystu Rosjan. Druga – to „informacja” o
Rosjanach przeciwstawiających się powtórce z rozrywki w Kolonii na terenie
Rosji Sowieckiej, przez którą „uchodźcy” przedostają się do Finlandii i
Norwegii (zapewne bez niczyjej pomocy płyną rozpadającymi się krypami w górę
Wołgi…). Tego rodzaju publikacje mają za cel przedstawienie Rosjan/Sowietów
jako bohaterów broniących siebie i Europy, w kontrze do spedalonych i
ciotowatych Niemców, Francuzów czy pozostałych „zapadników”.
Wobec islamu czekiści grają nie tylko obrońców
„normalnego” islamu przed Al Kaidą czy IS, ale także przed zgniłym Zachodem, i tą rolę co rusz odgrywa ważny człowiek Putina –
Ramzan Kadyrow.
Sowiecka
interwencja w Syrii to operacja tyleż militarna, mająca cele strategiczne i
operacyjne w klasycznym tych słów znaczeniu, co operacja dezinformacyjna,
mająca za cel zbudowanie pozytywnego obrazu Rosji Sowieckiej, właśnie jako
sojusznika w wojnie z apokaliptycznym Państwem Islamskim, zarówno aktualne elity
Zachodu, jak i prawicowych czy lewicowych dysydentów. Narracja towarzysząca
brzmi: zgniły zachód nie potrafi poradzić
sobie z ISIS, USA wywołały na Bliskim Wschodzie chaos i również nie mają
rozwiązań w walce z islamskim terroryzmem. Rosja ma zaś proste, radykalne, ale
i skuteczne rozwiązanie problemu ISIS.
Drugim
celem interwencji jest polaryzacja sceny strategicznej w Syrii tak, by
pozostali na niej tylko rzeźnik Assad, walczący o niepodległość Kurdowie,
niejako zmuszeni do kooperacji z Assadem i sowietami i rzeźnicy z Państwa
Islamskiego. Trzecim zaś jest ponowne opanowanie Bliskiego Wschodu i położenie
łapy na tamtejszych zasobach ropy naftowej.
Bardzo
ważne są tutaj enuncjacje medialne o tym, że do sowieckiej interwencji w Syrii
włączyła się Chińska Armia Ludowo-Wyzwoleńcza. Informacje te okazały się
fałszywe (chociaż prawdopodobne jest, że ramię w ramię z funkcjonariuszami FSB
są w Syrii również chrlowscy „doradcy”), ale być może były one propagandą
szeptaną, mającą wykazać, że Pekin w pełni popiera działania Moskwy, pomimo
nieudzielania wsparcia militarnego. ChRL nadal oficjalnie popiera działania
wojenne Rosji Sowieckiej, gdyż interwencja jest we wspólnym, globalnym
interesie zarówno Moskwy, jak i Pekinu.
Poza
tym, należy pamiętać – w kontekście omawianej tutaj kwestii – o tym, że zarówno
globaliści zachodni, zachodnia lewica i neomarksiści, a także elity niemieckie
od wielu lat zinfiltrowani są przez komunistów i sowiecką agenturę wpływu. Tak
samo, jak islamiści. ZSRS wspierał świeckich terrorystów arabskich, natomiast
Federacja Rosyjska, kontynuacja sowietów – wspierała i nadal wspiera nie tylko
Assada, ale i islamskich ekstremistów religijnych, na czele z Al Kaidą i afgańskimi
Talibami. Państwo Islamskie wprost nasycone jest funkcjonariuszami irackiej,
saddamowskiej bezpieki, szkolonymi w ZSRS i NRD oraz agentami FSB i GRU infiltrującymi kaukaski ruch oporu. Ideologia samozwańczego
Kalifatu jest zaś w równym stopniu muzułmańska, co bolszewicka.[3]
Sterowany
przez muzułmańskich przywódców i wspierany przez cześć elit zachodnich proces
napływu muzułmanów prędzej czy później przekształci się w powstanie
muzułmańskie i wojnę domową w krajach Europy Zachodniej. Elity europejskie,
zwłaszcza niemieckie, niezależnie od barw politycznych, zwrócą się o pomoc na
Kreml i Łubiankę. Rosja Sowiecka przyjmie rolę wyzwoliciela Europy i Zachodu
przed islamskim zagrożeniem, tak samo, jak ZSRS podczas drugiej wojny
światowej. Elity europejskie przyjmą – ochoczo bądź z przymusu – dyktat czekistów.
Komunistyczne Chiny będą zapewne grały drugoplanową rolę rozjemcy, obrońcy
pokoju i wesprą Rosję Sowiecką. Będzie to kolejny, być może ostateczny krok w
budowie eurazjatyckiej osi Europa-Rosja Sowiecka-ChRL. Jak w zmienionej
sytuacji geostrategicznej zachowa się USA? Ostateczne utworzenie „Bloku
Kontynentu” oznaczałaby – jak stwierdził jakiś czas temu Józef Darski – „koniec
USA”.[4]