2012-12-10

Jeszcze o sytuacji w neo-ZSRS



Operacja „Burza w Moskwie II”?

Ostatnie pogłoski o chorobie Putina (wersje są różne – od kontuzji w wyniku słynnego lotu z młodymi żurawiami, poprzez kontuzje typowe dla judoki, po raka kręgosłupa i to w fazie terminalnej), jego coraz słabszej pozycji w czekistowskim aparacie władzy czy wręcz niezdolności do pełnienia funkcji prezydenta oraz wewnątrzkremlowskim puczu pałacowym (nb. źródłem większości tych informacji są media sowieckie i runet kontrolowany przez KGB) można interpretować jako bardzo złożoną mistyfikację, albo jako operację wymiany „genseka”.

Jeśli mamy do czynienia z dezinformacyjnym spektaklem, to celem byłoby  wywarcie wrażenia chaosu, słabości i niezborności polityki Moskwy. Możliwe, że Putin, pozorując słabość, zamierza przetestować lojalność własnego otoczenia i podległego mu aparatu, by w odpowiednim momencie wkroczyć i twardą ręką rozprawić się z faktycznymi i domniemanymi puczystami. Poza tym – patrząc systemowo – tego typu ustawka doskonale wpisuje się w dotychczasową kampanię oswajania, ocieplania i łagodzenia wizerunku Rosji Sowieckiej, Putina i jego środowiska. Być może korporacja czekistów zdecydowała się na rezygnację z wizerunku Putina jako „samca Alfa”, który sprowadza do parteru każdego przeciwnika (zarówno w realu, jak i na macie), jeździ konno na gołej klacie i inseminuje tygrysicę we władywostockim ZOO. Elementem tego przedstawienia byłby wizerunek „ludzkiego pana”, który tak jak każdy judoka doznaje kontuzji; ewentualna choroba miałaby skłonić do ludzkiego odruchu współczucia wobec schorowanego i sędziwego genseka…

Wracając zaś do początku tekstu, całkiem możliwe jest, że obserwujemy operację wymiany „prezesa korporacji czekistów”, co zresztą wcale nie wyklucza scenariusza dezinformacji. Widocznie neosowieckie „politbiuro” uznało, że Putin „zużył się” w roli prezydenta/genseka i w interesie systemu władzy konieczne jest  jego usunięcie. Czy dokona się ono poprzez pokojowe odejście Putina (i zagwarantowanie jemu oraz jego klanowi nietykalności – tak jak Jelcynowi i „Rodzinie”), czy może Putin zejdzie na raka, porazi go lokówka, która wpadnie pod prysznic, a może rozszarpie tłum, tak jak Ceausescu – jest drugorzędne, im bardziej spektakularne, tym bardziej uwiarygodni operację. Media, zarówno sowieckie, jak i zagraniczne, systemowe i opozycyjne już typują ewentualnych sukcesorów Putina. W pierwszej kolejności jest to Siergiej Szojgu – nowo mianowany minister obrony, mówi się też o Siergieju Iwanowie – szefie administracji prezydenckiej i generale KGB. Już rozpoczęła się akcja promowania Szojgu jako wzorcowego demokraty i reformatora, wzorcowego ministra sytuacji nadzwyczajnych, wzorcowego partyjno-bezpieczniackiego aparatczyka i zbawcy rosyjskiej armii. Tylko czekać, aż Dugin ogłosi go wcieleniem Buddy, Chrystusa, Baphometa i Lenina jednocześnie. Oczywiście, nie można wykluczyć faktycznej choroby Putina, zwłaszcza po takiej informacji od Premiera Japonii i dementi Pieskowa czy też po wizycie w Turcji.

Resort obrony – reorganizacja

Zostawmy jednak z definicji mętne spekulacje i prognozy, a zajmijmy się faktami dokonanymi – na największą uwagę zasługują ostatnie roszady w resorcie obrony i siłach zbrojnych.

6 listopada usunięto ze stanowiska ministra obrony Anatolija Sierdiukowa i mianowano na to stanowisko generała Siergieja Szojgu. Oficjalnym powodem usunięcia Sierdiukowa jest afera korupcyjna w firmach podległych resortowi i kwestie obyczajowe (tak, jakby i jedno i drugie nie leżało w naturze sowieckich elit), wśród przyczyn wymienia się też założenia reformy Sierdiukowa (przyklepane swego czasu przez Putina): uszczuplenie korpusu oficerskiego, zmniejszenie liczby okręgów wojskowych oraz rezygnacja z masowej mobilizacji w razie wojny. Druga przyczyna wydaje się bardziej znacząca – aparat władzy, w tym wypadku oficerowie sił zbrojnych jako niezwykle ważny segment po prostu nie może tolerować naruszania własnych interesów przez cywila, który zaczynał karierę jako właściciel firmy meblarskiej, a później szefował skarbówce, a nie FSB, GRU czy np. Komitetowi Śledczemu.

Szojgu jest kontrapunktem Sierdiukowa – modelowym wręcz, partyjno-bezpieczniackim aparatczykiem, sprawnym dowódcą i organizatorem; można powiedzieć wręcz, że jest bardziej putinowski od Putina. Pochodzi z rodziny komunistycznej z okupowanej przez Sowiety Tannu-Tuwy, karierę funka KPZS rozpoczął w l. 80 w Abakanie. W roku 1990 pracował w Państwowym Instytucie Architektury Stolicy w Moskwie, w 1991 zaczął organizować system ratownictwa i obrony cywilnej, w 1994 przekształconym w Ministerstwo ds. Sytuacji Nadzwyczajnych (MCzS), którym dowodził do maja 2012. MCzS nie jest jednak typową obroną cywilną – jest to de facto zorganizowany na wzór wojskowy segment bezpieki, posiadający m.in. własny „specnaz”. Poza tym, w 1992 pacyfikował konflikt osetyńsko-inguski, będąc we władzach Osetii Północnej. Od 1999 zaczął tworzyć struktury Partii Jedności, której sukcesorem jest „Jedinaja Rossija”; w l. 90 związany z Jelcynem, a potem (po dziś dzień) z Putinem. Według analityków STRATFOR, Szojgu jest powiązany także z GRU. Dowodził także „akcją ratunkową” w Smoleńsku 10.4.2010, a później – wraz z Putinem – rządową komisją ds. „ustalenia” przyczyn „katastrofy” smoleńskiej.

Zmieniło się też dowództwo armii czerwonej. Szefem gensztabu został gen. Walerij Gierasimow, będący specjalistą od obrony antyrakietowej, a wcześniej – oficerem wojsk pancernych i zmechanizowanych. Jest absolwentem Wyższej Szkoły Dowódczej Wojsk Pancernych w Kazaniu,  Akademii Wojsk Pancernych i Akademii Sztabu Generalnego. Służbę zaczął w Północnej Grupie Wojsk w Polsce, gdzie doszedł do stanowiska d-cy batalionu czołgów. Później służył w Nadbałtyckim Okręgu Wojskowym. Od 1993 dowodził 144. dywizją zmechanizowaną w Tallinie, (rok później przeniesioną do obwodu smoleńskiego). Od 1997 był pierwszym zastępca d-cy Moskiewskiego Okręgu Wojskowego. W latach 1998-2006 (pierwsza i druga wojna w Czeczenii) dowodził m.in. 58 Armią w Północnokaukaskim OW.  W latach 2007-09 – Leningradzkim OW, a od kwietnia 2012 – Centralnym OW. Jest to oficer o antyzachodnim nastawieniu. Uważa on m.in., że… amerykańska tarcza antyrakietowa może powstrzymać sowiecki atak rakietowo-jądrowy na Zachód i USA, stąd ABM jest instalacją Zachodowi zupełnie niepotrzebną.

Wiceministrami obrony zostali gen. Władimir Szamanow – zwany „rzeźnikiem” ze względu na zbrodnie popełnione podczas drugiej wojny czeczeńskiej; wg działacza rosyjskiego „Memoriału” miał on osobiście dowodzić ludobójczymi operacjami, gen. Arkadij Bachin – dowódca Zachodniego Okręgu Wojskowego oraz gen. Oleg Ostapienko – dowódca Wojsk Powietrzno-Kosmicznych.

Warto także zwrócić uwagę na to, że pierwszą podróż zagraniczną Szojgu odbył do ChRL, gdzie został przyjęty przez kierownictwo chińskiej kompartii oraz ministra obrony i przewodniczącego Centralnego Komitetu Wojskowego KPCh (20 – 21.11). Szojgu wziął także udział w posiedzeniu Rosyjsko-Chińskiej Komisji Międzyrządowej ds. Współpracy Wojskowo-Technicznej.

Długofalowa i konsekwentna polityka czekistów

Mamy zatem powyżej elementy układanki, które połączone ukazują nam pewne stałe cechy, reguły, mechanizmy i kierunki polityki Rosji Sowieckiej: zarówno wewnętrznej, jak i zagranicznej, które mają charakter długofalowy i są niezależne od zmian personalnych czy kadrowych na szczytach władzy.

Rosja Sowiecka prowadzi politykę, której zadaniem jest wywieranie wrażenia chaosu, przy jednoczesnej pełnej kontroli nad sytuacją. „Putinowską” wersję neokomunizmu można określić jako „demobolszewizm” – totalitarny system,  w którym za fasadą pseudodemokracji kryje się władza sowieckiego aparatu bezpieczeństwa, której centrum jest nieformalne politbiuro składające się z wysokich szarżą czekistów, wojskowych i plutokratów komsomolskiej proweniencji, dość nieopatrznie zwanych „oligarchami”. Od rozpoczęcia etapu określanego jako „Putin 2.0” mamy do czynienia z nasileniem tej tendencji, a co za tym idzie zwiększeniem totalitarnej kontroli. Najważniejsze stanowiska w państwie – w rządzie, ale także w administracji prezydenckiej i w parlamencie – zostały obsadzone przez wysokich rangą oficerów KGB/FSB i ludzi z poruczenia bezpieki. Tym samym utworzono czekistowską „juntę”, będącą ważnym ośrodkiem dyspozycji politycznej. Wzrasta też pozycja wojska, będącego segmentem bezpieczniackiej kasty, a jednocześnie kontrolowanego przez rządzącą korporację czekistów.

Ponadto, właśnie na przestrzeni ostatniego roku zaostrzono represje wobec poddanych sowieckiej władzy: wprowadzono totalną cenzurę Internetu, totalną inwigilację ludności, poszerzono granicę „zdrady stanu” i odcięto organizacje pozarządowe od finansowania zagranicznego oraz kontaktów z zagranicą. Władza przystępuje także do tworzenia nowej ideologii dla systemu, będącej amalgamatem tak różnych elementów, jak pokazowa walka z korupcją czy obrona „Świętej Rusi” przed lewactwem i promowanie sowiecko-rosyjskiego państwowego nacjonalizmu; nieprzypadkowo Putin wprost wyrażał niedawno zamiar restytucji „narodu sowieckiego”. Z drugiej strony, przykręcaniu śruby towarzyszy proces poszerzenia bazy społecznej czekistowskiego establishmentu: kooptacji „opozycji pozasystemowej”, oczywiście jedynie do zewnętrznych kręgów władzy. Nominacja na stanowisko ministra obrony Siergieja Szojgu (generała jednej ze służb bezpieczeństwa, a od 6 listopada generała armii, betonowego aparatczyka pozytywnie zweryfikowanego przez FSB) i roszady w gensztabie wpisują się w tendencję przekształcania systemu władzy z „miękkiego” neobolszewizmu w „twardy” neobolszewizm.

Jeśli zaś chodzi o politykę zagraniczną, to nie jest przypadkiem, że celem pierwszej zagranicznej podróży nowego sowieckiego ministra obrony był Pekin. Chociaż nie są znane konkretne ustalenia spotkania Siergieja Szojgu z kierownictwem KPCh, przewodniczącym CKW KPCh i posiedzenia Międzyrządowej Komisji ds. Współpracy Wojskowo-Technicznej, to wiadomo, że padały deklaracje o kontynuacji i zacieśnianiu współpracy politycznej, militarnej i technologicznej pomiędzy Moskwą a Pekinem: ustępujący gensek KPCh Hu Jintao stwierdził m.in., że niezależnie od zmian na świecie, czy też w Rosji lub Chinach kurs na rozwój stosunków chińsko-rosyjskich pozostanie bez zmian”, a XVIII zjazd KPCh, podczas którego mianowano nową jej wierchuszkę, „otworzył nowe możliwości dla dalszego rozwoju stosunków partnerstwa strategicznego i współdziałania między Chinami a Rosją”. Xu Qiliang, wiceprzewodniczący Centralnego Komitetu Wojskowego mówił z kolei o “podniesieniu relacji wojskowych na wyższy poziom”. Sojusz polityczno-wojskowy z komunistycznymi Chinami jest stałym i strategicznym kierunkiem polityki zagranicznej Moskwy. Obecność Siergieja Szojgu w wierchuszce kremlowskiej (oraz nowe kierownictwo KPCh) jest zatem gwarantem zachowania ciągłości (a w dalszej perspektywie – wzmocnienia) osi Moskwa-Pekin.

Równie ważnym, stałym elementem polityki zagranicznej Rosji Sowieckiej jest dążenie do ekspansji na Zachód: zwasalizowanie albo neutralizacja Europy Zachodniej i otwarcie wroga polityka wobec USA (i kogokolwiek, kto zostanie uznany za wroga – zgodnie ze stanem faktycznym, czy nie). Realizacja zachodniej polityki Moskwy zakłada m.in. rozbijanie i tak już w dużej mierze iluzorycznej jedności euroatlantyckiej, a sowiecki generał o facjacie rodem z typologii Lombroso, który twierdzi, że „tarcza antyrakietowa jest Europie niepotrzebna”, bo może powstrzymać ewentualny atak rakietowo-jądrowy na Zachód i z tego powodu zagraża Rosji Sowieckiej, doskonale nadaje się do szantażowania Zachodu, pardon – formułowania wobec krajów zachodnich różnych „propozycji nie do odrzucenia” i sugerowania „większej elastyczności” w polityce zagranicznej, na przykład tworzenie międzynarodowego porządku, w którym NATO (i USA) byłoby neutralne i nie uderzałoby w interesy Moskwy, która byłaby głównym rozgrywającym – oczywiście w celu utrzymania porządku, pokoju i przestrzegania łamanych przez zgniły Zachód praw człowieka. Nie można też zapominać o tym, że sam Szojgu postulował wprowadzenie odpowiedzialności za podważanie mitu zwycięskiej roli ZSRS (wykorzystywanego po dziś dzień jako karta legitymizująca bolszewizm) w II wojnie światowej – także wobec przywódców innych państw.

Nie unikniemy jednak prób prognozy. Są bowiem dwa następujące konteksty międzynarodowe, w których należy widzieć ostatnie roszady w ministerstwie obrony, gensztabie oraz wzmocnienie czekistowsko-militarnego syndykatu. Pierwszy – to możliwa interwencja państw zachodnich w Syrii, a potem w Iranie, gdzie przedpolem i zapleczem frontowym dla sowieciarzy będzie Kaukaz. Drugi natomiast – to tzw. „rewolucja gazowa”, która może osłabić jeden z instrumentów współczesnej ekspansji sowieckiej, mianowicie wasalizację i finlandyzację Zachodu poprzez korporacje surowcowe. Nie mają jednak racji wolnorynkowe i chrześcijańskie pięknoduchy twierdzące, że wówczas „zła” (co oczywiście jest prawdą) Rosja Sowiecka padnie, pokonana przez „niewidzialną rękę wolnego rynku”, postrzeganą jako byt nadprzyrodzony. Polityka w ostatecznym rozrachunku zawsze bierze górę nad ekonomią. W przypadku osłabienia „miękkich” instrumentów ekspansji na Zachód i ewentualnego załamania osi Moskwa-Berlin-Paryż, Rosja Sowiecka zwróci się na Wschód. Wzmocnieniu ulegnie „blok eurazjatycki”: oś Moskwa-Pekin oraz projekty formalnej reintegracji przestrzeni sowieckiej, a polityka Moskwy wobec zachodu może przybrać formę agresywną.

Nie wolno wykluczać agresji militarnej: zdaniem m.in. George’a Friedmana czy Jeffa Nyquista, wojna wywołana przez Rosję Sowiecką jest wręcz w perspektywie najbliższych kilku lat nieunikniona.

Centrum a peryferie

Fakt, że współczesna „III RP” jest de facto kontynuacją peerelu (tak jak FR kontynuacją ZSRS) – jest, a w każdym razie powinno być truizmem. Ta świadomość skłania do tego, by na ostatnie wydarzenia polityczne na peryferiach patrzeć w kontekście wyżej przedstawionej sytuacji politycznej w centrum: chodzi o „przełom” wokół sprawy smoleńskiej, pojawienie się na scenie politycznej ruchu narodowego i rzekome, podsycane przez (szeroko pojęty) establishment czerwono-bezpieczniackiej proweniencji zagrożenie „terroryzmem”, „nacjonalizmem”, „faszyzmem”, „ksenofobią”, „mową nienawiści” itp.

Ujawnienie faktu profanacji ciał ofiar smoleńskich, ich drastycznych zdjęć przez „niezależnych rosyjskich blogerów”, odkrycie trotylu na szczątkach samolotu – wszystko można odczytywać jako wymknięcie się sytuacji spod tusko-sowieckiej kontroli, „spontaniczny bieg wydarzeń”, „budzenie się narodu” a nawet i przejście części aparatu władzy na „jasną stronę mocy”. Nie wolno jednak odrzucać możliwości, że w tej sprawie mamy do czynienia z kontrolowanymi przeciekami i kontrolowanym chaosem. Jaki interes mieliby tu sowieci i ich nadwiślańscy sojusznicy? Po pierwsze – ujawnienie informacji z pozoru pogrążających i sowietów, i PO to nic innego, tylko „podpis czekisty”. Sowieci dają tym samym sygnał: „to my dokonaliśmy zamachu, a wy możecie nam naskoczyć”. Komunikat ten skierowany jest i do czynników decyzyjnych na Zachodzie (w USA i Europie), i do elit PRL-bis (zwłaszcza do Tuska i PO – „partii zewnętrznej”, która jest „słupem” czerwono-bezpieczniackiej faktycznej władzy) oraz do społeczeństwa zamieszkującego tereny pomiędzy Odrą a Bugiem. Mówienie, że na skutek ostatnich informacji „wreszcie upowszechnia się wiedza, a co najmniej podejrzenie o zamach” jest naiwnością: większość zsowietyzowanego społeczeństwa ma tę świadomość od 10.4.2010, ale traktuje to jako wezwanie do podporządkowania się sowieciarzom.

Z kolei elity zachodnie (podminowane agenturą wpływu) chcą robić interesy z czekistami, być może jednocześnie obawiają się, że adekwatna reakcja sprowokowałyby nie tylko kontrę Rosji Sowieckiej, ale i SCO (Moskwa otrzymałaby wsparcie Pekinu).

Powyższemu, a także renesansowi neoendecji, neo-ONR wraz z próbami ich przejęcia i „kontry” w postaci przymiarek do stworzenia establishmentowej „prawicy narodowej”, coraz ostrzejszym represjom wobec nieprawomyślnych (zatrzymywani są nawet uczniowie szkół średnich za promowanie wiedzy o NSZ) towarzyszy rekonstrukcja instytucjonalna struktur władzy w PRL-bis. Coraz większe znaczenie ma tzw. „ośrodek prezydencki”, przy czym jest to określenie dość powierzchowne, bo najprawdopodobniej Komorowski występuje tu w roli „słupa” i wykonawcy politycznej woli środowisk WSI. Stopniowo wdrażane są koncepcje zawarte w tzw. Strategicznym Przeglądzie Bezpieczeństwa Narodowego, które przewidują utworzenie na bazie wywiadu cywilnego i kontrwywiadu wojskowego „superorganu” bezpieczeństwa, który zdominowany ma być przez struktury komunistyczne: WSI, oficerów liniowych chowu sowieckiego, aparatczyków wywodzących się z PZPR i komunistyczną agenturę wpływu. Na poziomie wewnętrznym oznacza to pełną rekomunizację, a na poziomie polityki zagranicznej – dalszą realizację celów polityki sowieckiej przez „Polskę” w ramach Unii Europejskiej i NATO; PRL-bis ma być – wespół z Niemcami – koniem trojańskim Rosji Sowieckiej na Zachodzie.

Jest to zresztą kontynuacja (i być może finalizacja) polityki prowadzonej przez tzw. Ubekistan (wespół z „polityczną agenturą wpływu”, z Rosją Sowiecką za plecami) praktycznie od 2007 roku, gdzie momentem przełomowym i przyspieszeniem był 10 kwietnia 2010. Po okresie PiS-owskiej odwilży, krótkotrwałej destabilizacji, nadwiślański neokomunizm powraca do stanu równowagi.



Źródła:

1.     Amelka222: „Gdzie jest Putin?”: http://lamelka222.salon24.pl/459980,gdzie-jest-putin
2.     /-/ „Rosyjskie przypadki”: http://lamelka222.salon24.pl/461279,rosyjskie-przypadki
3.     /-/ „Nowy segment kremlowskiej mafii S. Szojgu”: http://lamelka222.salon24.pl/465092,nowy-segment-kremlowskiej-mafii-s-szojgu
4.     Anton Kliuczkin: „Gienierał Szajtan”: http://www.lenta.ru/articles/2012/11/14/shoigu/   
5.     Piotr Kościński, Tatiana Serwetnyk: „Najbliższy współpracownik Putina pokieruje armią”: http://www.rp.pl/artykul/29,950585-Najblizszy-wspolpracownik-Putina-pokieruje-armia.html
6.     Piotr Maciążek: „Czy choroba Putina może zdestabilizować Rosję?”: http://politykawschodnia.pl/index.php/2012/11/06/maciazek-czy-choroba-putina-moze-zdestabilizowac-rosje/
7.     /-/ „Tuwaniec, buddysta, w dodatku nie petersburczyk ministrem obrony Rosji”: http://politykawschodnia.pl/index.php/2012/11/06/maciazek-tuwiniec-buddysta-w-dodatku-nie-petersburczyk-nowym-ministrem-obrony-rosji/
8.     /-/:”Chiny celem pierwszej wizyty nowego rosyjskiego ministra obrony”: http://politykawschodnia.pl/index.php/2012/11/13/chiny-celem-pierwszej-wizyty-nowego-rosyjskiego-ministra-obrony/    
9.     Antoni Rybczyński: „W putinlandzie idzie ku przesileniu”: http://www.gazetapolska.pl/25065-w-putinlandzie-idzie-ku-przesileniu
10.  Ahmad Sardali: „Szojgu – buduszczij kremlowskij pachan?”: http://www.kcblog.info/2012/11/blog-post_4484.html
11.  /-/ „Putin skora umriot”: http://www.kcblog.info/2012/11/blog-post_2502.html
12.  Tatiana Serwetnyk: „Miedwiediew chce wrócić na Kreml”: http://www.rp.pl/artykul/29,955693-Miedwiediew-chce-wrocic-na-Kreml.html
13.  Niezalezna.pl: „Dowodził w Smoleńsku, został nagrodzony”:  http://niezalezna.pl/34522-dowodzil-w-smolensku-zostal-nagrodzony
14.  Głos Rosji: „Kurs Chin na rozwój stosunków z Rosją jest niezmienny”: http://polish.ruvr.ru/2012_11_22/Chiny-Rosja-rozwoj-stosunkow/
15.  Xinhua, „China, Russia to strenghten military ties”: http://news.xinhuanet.com/english/china/2012-11/21/c_131990453.htm



2012-09-09

Parę uwag wokół "pojednania" (i nie tylko)



Mające miejsce 17 sierpnia 2012 roku zblatowanie się czekistowskiego patriarchatu sowieckiego z Kościołem Rzymskokatolickim było finalizacją pewnych, trwających już od dłuższego tendencji. Nie chodzi jedynie o sekwencję wydarzeń na poziomie kontaktów międzywyznaniowych (faktycznie po stronie „prawosławnej” mamy do czynienia z „duchowym” Zarządem Głównym KGB-FSB) o której bardzo wyczerpująco pisał w swoim cyklu Aleksander Ścios, ale o pewne tendencje ideologiczne czy też metapolityczne. Dobrą ilustracją są poglądy Lecha Jęczmyka – znanego (także mnie) nie tylko z bogatej publicystyki, ale i z tłumaczeń pisarstwa SF – zawarte w książce „Dlaczego toniemy, czyli jeszcze nowsze Średniowiecze”. Przytoczmy najważniejsze z nich.

Sowrosja jako „obrończyni chrześcijaństwa”

W rozdziale „Nowa Rosja” Jęczmyk pisze, że komunizm sowiecki i ZSRS uległy pokojowemu samorozwiązaniu i przekształceniu w nacjonalistyczne i autorytarne państwo rosyjskie. Federacja Rosyjska ma być spadkobierczynią i kontynuatorką białej, przedkomunistycznej Rosji. Ba – niejako w konfrontacji z ogarniętym przez lewactwo, polityczną poprawność i rozpad cywilizacji Zachodem – jedyną ostoją Starego Ładu! „[…] Rosja jest dziś jedynym (oprócz Ugandy) państwem chrześcijańskim na świecie. Państwem, nie społeczeństwem, nie należy tych spraw mylić. W Polsce jest znacznie większy procent praktykujących chrześcijan niż w Rosji, ale polskie państwo jest „neutralne światopoglądowo, co znaczy, że wolno się modlić, ale wolno też wystawiać genitalia przybite do krzyża. Jak wytłumaczyć to przejście z okrutnego państwa, w którym obowiązującą religią był ateizm, do chrześcijaństwa i to bez przelania choćby jednej kropli krwi? Chrześcijanie mają swoje proste wyjaśnienie: to cud fatimski, skutek wieloletnich modłów Jana Pawła II i tysięcy mnichów i mniszek zamkniętych w klasztorach. Ale ponowny chrzest Rosji to nie koniec sekwencji wydarzeń, to stało się po coś. W czasach coraz brutalniejszych ataków na chrześcijaństwo Rosja staje przed wielkim wyzwaniem, przed możliwością objęcia roli obrończyni Wiary, całego Kościoła, prawosławnego i rzymskiego.”

Dalej, w tym samym rozdziale czytamy: „Jeśli Rosja przyjmie zaofiarowaną jej przez Boga i historię misję, to zyska „wielką ideę”, bez której Rosja żyć nie może, a wielka idea zyska w państwie rosyjskim potężnego obrońcę. W tym historycznym momencie prawdy Polska też dostała swoją szansę. Ta wyludniająca się, pozbawiona przemysłu, wysysana przez banki i sprowadzona do roli półkolonialnego państwa-niepaństwa Polska ma szansę stać się łącznikiem między prawosławiem a Rzymem w wielkim dziele zakończenia hańbiącej schizmy. Czy biskup Budzik znajdzie w sobie dość męstwa, żeby na czele swojej komisji wkroczyć na karty historii? Wówczas Katyń, miejsce pierwszego spotkania kościoła i cerkwi, stałby się znakiem nie tylko śmierci, ale i odrodzenia. Bo przyszło nam żyć w czasie, kiedy dokonują się potężne zmiany w historii, lecz także ponad naszymi głowami na górnym piętrze metahistorii i metapolityki.” („Nowa Rosja”, s. 116) Polska, w sojuszu z „białą Rosją” rządzoną przez oficerów czerwonej bezpieki byłaby częścią nie tylko antyglobalistycznego i antylewicowego bastionu, ale rzekomo zyskałaby też  ochronę przed prowadzącymi od wieków stałą, długofalową, imperialną i destrukcyjną dla nas politykę Niemcami, które w optyce Lecha Jęczmyka stanowią dla nas największe zagrożenie, a w każdym razie większe niż bratnia nam Rosja (czy jeszcze bardziej nam bratnie Sowiety i Neosowiety). 

„Cudowna” transformację ZSRS w „białą” Federację Rosyjską jest – według Jęczmyka – zasługą długofalowej strategii komunistycznych struktur władzy: Politbiura KC KPZS i KGB, które – rzekomo z inspiracji pisarstwa Aleksandra Sołżenicyna i Isaaca Asimova – stali się autentycznymi konserwatystami, antykomunistami i reakcjonistami.

„Związek Radziecki nie „upadł”, jak nam usiłują wmówić kiepscy żurnaliści i publicyści. Związek Radziecki sam się rozwiązał, realizując zalecenia Sołżenicyna i dodatkowo wspierając się pomysłami Asimova ogromnie popularnego wśród młodych oficerów. […] Przeprowadzić to mógł jedynie spisek w obrębie już istniejącej struktury władzy i był to spisek młodych, świetnie wykształconych, obytych w świecie zachodnim i jednocześnie bezwzględnie patriotycznych oficerów KGB. Ludzi typu Putina. Nawet w czasie jelcynowskiej anarchii puszczone w ruch mechanizmy działały, przede wszystkim przestawienie się z działań militarnych na finansowe. Wywieziono na Zachód ogromne pieniądze, a raczej pozostawiono tam te ze sprzedaży ropy i gazu. Na światowych listach miliarderów pojawiły się nagle nazwiska rosyjskich emigrantów, okazało się, że w Moskwie mieszka więcej miliarderów niż w Nowym Jorku, mimo że niektórzy miliarderzy rosyjscy mieszkają w Nowym Jorku, a w Moskwie nie ma miliarderów amerykańskich. To jest Asimovowski pomysł na rozproszenie i ukrycie części słabnącego giganta. […]”

„Jeżeli młodzi kagiebiści studiowali „Fundację” (a wiem, że tak), to uczyli się przewidywania przyszłych kryzysów, reakcji innych „królestw” i odpowiadania na nie. Przede wszystkim musiała się im spodobać gra, coś, co zawsze było chlebem powszednim służb specjalnych, stale obecne w powieści przekonanie, że rozwiązaniem jest zawsze gra. Nie to ważne, co się mówi, ale po co się to mówi. Jak spowodować pożądane reakcje drugiego gracza. Jak osiągnąć jego rękami własny cel.” („Trzej fantaści: Sołżenicyn, Asimov i Putin”, s. 125 - 126)

W innych rozdziałach omówionej tu pokrótce książki czytamy też o dziejącym się właśnie przebiegunowanie geopolitycznym współczesnego, „post-” zimnowojennego świata, będącego areną gry przede wszystkim pomiędzy USA a ChRL, ale także Rosją i podnoszącymi się z postkolonialnych zależności krajami tzw. „trzeciego świata”: Indiami, krajami islamskimi, krajami latynoamerykańskimi (Brazylia aspirująca do roli jednego z mocarstw, Meksyk mogący w nieodległej przyszłości odzyskać utracone w XIX w. ziemie północne) czy afrykańskimi. Co jest znamienne, to USA, rządzone przez lewaków, globalistów i członków tajnych stowarzyszeń (na czele z Bushem jrem) oskarżane są przez Jęczmyka o nastawanie na suwerenność tych krajów, podczas, gdy z pomiędzy wierszy przebija się obraz Rosji, Chin (rzekomo już niekomunistycznych), ich islamskich czy latynoamerykańskich sojuszników jako bastionów walki z amerykańskimi globalistami i upadłym zachodem o suwerenność…  Brakuje tylko jednego – określenie George’a W. Busha mianem „faszysty”.

Oprócz powyższego jednak, w książce Jęczmyka zawartych jest wiele zgodnych z faktami i słusznych spostrzeżeń. Na przykład to, że muzułmanie, Rosjanie (nawet pomimo strasznego kryzysu cywilizacyjnego, którego demografia jest jedynie efektem), Chińczycy czy Hindusi chcą i są w stanie walczyć (i ginąć) za to, w co wierzą. Z kolei młodzi Amerykanie, nie mówiąc o mieszkańcach tzw. „starej Europy”, to wyzuta z tradycji, wyzuta z autoidentyfikacji kulturowej, cywilizacyjnej czy narodowej zbieranina sybarytów i geszefciarzy, która traci jakiekolwiek naturalne instynkty samozachowawcze (w tym – do poszerzania domen cywilizacji zachodniej), o ile już dawno ich nie utraciła. A poza tym, na skutek naturalnego ocieplenia klimatu na Ziemi możliwe jest stopienie Lądolodu Arktycznego na tyle, by drożne było Przejście Północne, co może zmienić światową geopolitykę. Zamieszkujący m.in. Grenlandię i północ Kanady Eskimosi zaczynają organizować się politycznie. Powstają całkowicie nowe gatunki zwierząt – Jęczmyk we wstępie pisze o krzyżówce kojota i psa domowego…

Komunizm, czyli „Coś”

Wrócę jednak do meritum, bo chyba za bardzo zapędziłem się w pisanie recenzji książki niezwykle ciekawej i niebywale wciągającej. Mimo zawartych w niej tez i konkluzji wielokroć błędnych, a wręcz wysoce szkodliwych. Czy Lech Jęczmyk jest neosowieckim agentem wpływu na prawicy? Nie sądzę. To, co pisze Jęczmyk, a czym zajmuję się w niniejszym tekście jest efektem pewnych błędów w postrzeganiu i interpretowaniu historii oraz współczesności. Należy się niewątpliwie zgodzić, ze stwierdzeniem, że „Związek Radziecki nie upadł, a dokonał samorozwiązania”, ale jeśli przyjrzymy się temu choćby, kto i jak rządzi Federacją Rosyjską czy też większością byłych republik sowieckich i byłych demoludów. Czy aby na pewno byłych? Związek Sowiecki formalnie się rozpadł, ale substancjalnie Federacja Rosyjska jest jego kontynuacją, a w „bywszym” imperium wewnętrznym i zewnętrznym rządzą nadal komunistyczne struktury, powiązane z moskiewską centralą. Komunizm nie tyle więc „został zdemontowany”, co… wyremontowany.

Lech Jęczmyk od lat twierdzi, że tym, co pomaga zrozumieć mechanizmy rządzące historią i polityką jest… literatura science fiction. I słusznie; dodam, że nie tylko jako gatunek literacki, ale i filmowy. W filmie „Coś” („The Thing”) Johna Carpentera z 1982 r. (i w prequelu z 2011 w reż. Matthijsa van Heijningena jra), polarnicy norwescy i amerykańscy badający Antarktydę odkrywają zamarznięte, zahibernowane od tysiącleci ciało pozaziemskiej istoty. Po rozbudzeniu z hibernacji (na skutek w gruncie rzeczy niezdrowej i zgubnej naukowej ciekawości!), na poły drapieżna, na poły pasożytnicza istota rozpoczyna, a właściwie wraca do realizacji swojego życiowego, zdeterminowanego przez biologię przeznaczenia i celu – ekspansji i dążenia do zdobycia jak najwyższej pozycji w ziemskim łańcuchu troficznym. Bezwzględnie dąży do podbicia nowego, obcego jej środowiska. Metodą ekspansji pozaziemskiej formy życia jest przybranie, czasowe przybranie zewnętrznych form typowych dla gatunków zamieszkujących Ziemię, a jednocześnie ich rekombinacja genetyczna. Pies zainfekowany obcym DNA po godzinie staje się pozaziemskim drapieżcą o fenotypie psa. Podobnie człowiek, po infekcji materiałem genetycznym kosmity przestaje być człowiekiem, potrafiąc jednak zachować ludzką formę zewnętrzną. Inwazyjny, pozaziemski gatunek, w celu zdobycia przestrzeni życiowej (nowych ofiar-żywicieli) posługuje się skutecznie niezwykle zaawansowaną mimikrą, dezinformacją; potrafi przybrać dowolną formę, by zaatakować daną, konkretną, docelową ofiarę. Potrafi przystosować się praktycznie do każdych warunków środowiskowych i uniknąć każdej metody, która miałaby na celu jego wykrycie. Jak ta „naturalna” dezinformacja oddziałuje na załogę zaatakowanych, a właściwie zinfiltrowanych i spenetrowanych stacji polarnych, nie trzeba dopisywać…

Nie wiem, czy sam Carpenter był tego świadom, ale film „The Thing” (a zwłaszcza postać kolektywnego, kolonijnego, przypominającego rój termitów obcego gatunku) jest doskonałą metaforą, ba, opisem komunizmu: jego istoty i zdolności adaptacyjnych. Komunizm to system, którego istotą jest totalitarna władza oraz sowietyzacja – hodowla nowego gatunku człowieka. Zarówno w teorii, jak i w praktyce komunizmu wszystko jest podporządkowane jednemu celowi – zdobyciu, sprawowaniu, utrzymaniu i ekspansji władzy przez wąską kastę rządzącą, wszystko inne jest formą, zależną od bieżących interesów i „mądrości etapu” – czy to ideologia, czy to forma organizacyjna struktur władzy. Cechą charakterystyczną i wynikającą z istoty komunizmu jest niebywała zdolność adaptacji do zmieniających się warunków: stałość celów strategicznych, przy dowolności taktyki działania. Jak pisał Włodzimierz Ilicz Lenin – komunizm to władza rad. Obojętnie, czy te rady kryją się pod nazwą WKP(b), KPZS czy Jedinaja Rossija, PPR, PZPR czy PO, KGB, FSB, WSI czy też może „Stowarzyszenia SOWA” – wszystko jedno! Czy raj krat zwie się ZSRS, czy Federacja Rosyjska – jak wyżej! 

Jęczmyk popełnia – dość powszechny na prawicy zresztą – błąd postrzegania komunizmu jako wyłącznie skrajnie antyreligijnej i zbrodniczej, posługującej się okrutną przemocą ideokracji. Toteż fakty przyznania pewnego marginesu swobód obywatelskich, przyznania koncesji Cerkwi (z kręgosłupem przetrąconym przez okrutne represje), powrót do kraju prześladowanych przez komunę  rosyjskich arystokratów, czy odwoływania się do dziedzictwa Rosji carskiej, Jęczmyk bierze za symptomy końca komunizmu. Tymczasem – mamy do czynienia z wdrażaniem przez czekistowski reżym koncepcji „państwa całego narodu” w miejsce dotychczasowej „dyktatury proletariatu”, który to proces trafnie opisał i przewidział Anatolij Golicyn. Christopher Story, zmarły w czerwcu 2010 roku brytyjski analityk komunizmu, trafnie określał system panujący w Rosji po pieriestrojce jako „komunizm ukryty”. Jęczmyk nie zauważa, a w każdym razie nie zwraca uwagi na jeszcze jeden aspekt komunistycznej dezinformacji: mianowicie na to, że sprytni czekiści mówią każdej „grupie targetowej” to, co chce usłyszeć.

Realne interesy

Być ten błąd Lecha Jęczmyka wynika z przyjęcia typowej dla większości konserwatywnych autorów, chrześcijańskiej wersji socjalizmu etycznego, którego sztandarowym zabobonem jest twierdzenie: „idee mają konsekwencje” i optymistyczne, magiczno-życzeniowe widzenie świata, w którym „dobro” w końcu zwycięża „zło”. Tymczasem ideologie to nic innego, jak legitymizacja władzy, zwłaszcza w takich czasach, jak obecne. A optymizm, jak nauczał Oswald Spengler – jest tchórzostwem, często nieuświadomionym brakiem odwagi zmierzenia się z otchłanią…

Jak ma się powyższe do tzw. „pojednania polsko-rosyjskiego”? Marks, Engels i Lenin twierdzili, że „religia to opium dla ludu”. Komunizm jest zatem z definicji antyreligijny, gdyż zwalczanie tradycyjnych dla danej zbiorowości religii służy po prostu bolszewickiej socjotechnice. Ale równie dobrze można – po eliminacji elementów opornych – daną religię dla tych celów przejąć. Tak uczyniono z RPC, przekształcając ją w „Żywą Cerkiew”, której cerkiew sowiecka po dziś dzień jest kontynuatorką; z kolei jednym z zamiarów tow. Andropowa było ustanowienie jako religii państwowej w ZSRS… islamu. 

Treść orędzia to, mówiąc dosadnie, propagandowy bełkot, więc zamiast ją analizować, zastanówmy się nad jego celami. Akt 17 sierpnia, powtórzony przez PRL-owski kler 9 września należy widzieć właśnie jako formalny akt nadania sowieckiej władzy legitymizacji religijnej, mający wzmocnić „pakiet kontrolny” Rosji Sowieckiej nad Polską. Z tej pozycji będzie zwalczany odtąd antykomunizm, który i tak jest nader wątły i nie ma żadnego realnego znaczenia politycznego, ale który sowieciarze – zarówno z Moskwy, jak i jej nadwiślańskich ekspozytur – muszą dusić w zarodku. Odtąd ci którzy wskazują na fakty – że Federacja Rosyjska to inkarnacja Sowietów, że współczesna „III RP” to w istocie podporządkowany Rosji Sowieckiej neopeerel – występują przeciw „chrześcijańskiemu pojednaniu Polaków z Rosjanami” i „katolików z prawosławnymi”. Antykomunista, ktoś, kto sowieciarzy umieszcza w kręgu podejrzanych o tragedię smoleńską czy choćby krytyk działań Kremla to od teraz „rusofob”, „nacjonalista” czy wręcz „rasista”, albo „wróg kościoła”. Wedle kłamliwej, propagandowo-dezinformacyjnej narracji, komunistycznym zbrodniarzom (komunizm traktuje się tu jako zjawisko historyczne, co też nie jest przypadkowe) należy pokornie i po chrześcijańsku (a jakże by inaczej!) „wybaczyć i prosić o wybaczenie”.

Co warto odnotować, „Operacja pojednanie” jest skrojona dla bardzo różnych grup docelowych – zarówno konserwatystów, dla których instytucjonalny kościół z zasady wymyka się wszelkim ocenom politycznym i moralnym oraz dla modernistów, których usta przepełnione są oświeceniowym bełkotem, a których marzeniem jest albo laickie (czy zgoła antyreligijne) demoliberalne państwo, albo synkretyczna religia w rodzaju New Age. Obserwując enuncjacje choćby Tomasza Terlikowskiego należy niestety przyznać rację brazylijskiemu analitykowi Olavo de Carvalho, który stwierdził niedawno (pisząc o tzw. „arabskiej wiośnie), że „[…] wielu tradycjonalistów katolickich, prawosławnych i muzułmańskich, skuszonych obietnicą zniszczenia „nowoczesnego świata” prawdopodobnie skończy jako najlepsi użyteczni idioci, jakich KGB kiedykolwiek miał do swojej dyspozycji.”

Tu przechodzimy do innego kontekstu operacji „pojednanie”: komunizm najprawdopodobniej przechodzi stopniowo z fazy stosunkowo, nomen omen aksamitnego „pieriestrojkizmu” do formy bardziej zjadliwej i jednocześnie bardziej podstępnej (biorąc pod uwagę zwłaszcza powszechne przekonanie o jego upadku i nieistnieniu), którą kiedyś roboczo określiłem jako „prawicowy NEP”. A przynajmniej stara się wdrożyć pewne jego elementy. Kolejna „pieriestrojka” jest warunkowana bliskim i niechybnym upadkiem realnego demoliberalizmu, w ramach którego neobolszewizm funkcjonował przez ponad dwie dekady; bliska jest także perspektywa kolejnej odsłony „Zimnej Wojny” z USA. Bolszewiccy i lewaccy inżynierowie dusz zdali sobie sprawę, że warunkiem dalszego sprawowania przez nich władzy jest zaadaptowanie pewnych elementów typowych dla prawicowego, czy też konserwatywnego ładu: m.in. religii, koncepcji hierarchicznego społeczeństwa czy konserwatyzmu obyczajowego. Putin i gang czekistów stawiają się w roli „obrońcy” „prawosławia” i „Świętej Rusi” przed feministkami z Pussy Riot i FEMEN-u profanującymi cerkwie i kościoły, z kolei zachodnie feministki zaczynają uznawać pornografię za „instrument ucisku ze strony patriarchatu” (bynajmniej nie sowieckiego), a za pornografię – wszystko, co z pornografią może się kojarzyć (i jako takie podlegać penalizacji).

W PRL-bis, „Operacja pojednanie” jest elementem tworzenia kontrolowanej opozycji, która docelowo może nawet zastąpić Platformę Obywatelską (i szeroko rozumiany „czerwony salon”) w roli „Partii Zewnętrznej”. Od ponad roku trwa hodowanie kontrolowanej neoendecji (właściwie - neoendekomuny) za pomocą kompleksowej kampanii dezinformacyjnej i propagandowej, w której Schwartzcharakterem są: USA, Żydzi („USrael”), wolnomularstwo, globaliści, Niemcy, a w której Rosja Sowiecka (i ChRL w tle) albo są w ogóle niewidoczne i co za tym idzie nie widziane jako zagrożenie, albo są przedstawiane jako zbyt słabe, by zagrożenie stanowić. W wersji skrajnej, miłujące pokój, tradycjonalistyczne i konserwatywne kraje takie jak Rosja Sowiecka, czerwone Chiny, Iran  czy Korea Płn. są przedstawione jako „ostatnie bastiony przeciwko macdonaldyzacji, coca-colocaustowi i demoliberalnej zgniliźnie”. Ta coraz głośniejsza propaganda trafia niestety na bardzo podatny grunt na polskiej prawicy. Ci, którzy – tak jak Pan Lech Jęczmyk – ją powielają, nie muszą być wcale zadaniowanymi agentami wpływu, co operacji nadaje jeszcze większą skuteczność i wiarygodność. 



Lech Jęczmyk, „Dlaczego toniemy, czyli jeszcze nowsze średniowiecze”, wyd. Zysk i S-ka, Warszawa 2011.