2013-03-28

Xi Jinping w Moskwie. Jeszcze o osi Moskwa-Pekin



W dniach 22 – 25 marca 2013 roku miała miejsce pierwsza wizyta nowo mianowanego przewodniczącego ChRL i genseka KPCh w Federacji Rosyjskiej. Xi Jinping spotkał się z prezydentem Władimirem Putinem, premierem Dmitrijem Miedwiediewem, ministrem obrony i generałem armii (możliwym sukcesorem Putina) Siergiejem Szojgu oraz przewodniczącym Dumy, Siergiejem Naryszkinem (generałem KGB i FSB). Wygłosił także wykład w moskiewskiej MGIMO. Po wizycie w Moskwie, chrlowski gensek udał się do Afryki, by odwiedzić Tanzanię, Kongo (Kinszasa) i RPA, następnym punktem jest spotkanie przywódców państw grupy BRICS. 

Podczas wizyty, Xi i Putin (a także wyżej wymienieni, pozostali członkowie kolektywnego sowieckiego kierownictwa) omawiali kwestie dotyczące wzajemnych stosunków obu państw. 22 marca Xi i Putin podpisali „wspólne oświadczenie o współpracy opartej na wzajemnych korzyściach i pogłębianiu wszechstronnego strategicznego partnerstwa”, tym samym potwierdzając wolę wzmacniania sojuszu strategicznego Moskwa-Pekin, wspólne stanowisko w wielu strategicznych dla polityki dwustronnej i zewnętrznej kwestiach, a także chęć wspólnego rozwiązywania problemów międzynarodowych. Jak podaje Chinese Radio International, „[…] obie strony uważają, iż stosunki chińsko-rosyjskie osiągnęły niespotykanie wysoki poziom i mogą być przykładem harmonijnego współistnienia pomiędzy dużymi państwami jak i gwarantem stabiliności i bezpieczeństwa regionalnego i światowego. W oświadczeniu zwrócono się też z apelem do wszystkich krajów, by przyczyniły się do budowania pokoju i stabilizacji, która pobudzi świat do rozwoju i rozkwitu na bazie równości i wzajemnego zaufania oraz wspólnych korzyści wynikających z wzajemnej współpracy. Pozwoli to stworzyć lepszy, sprawiedliwszy i bardziej demokratyczny świat. [sic!!!]”

Podczas spotkania z Szojgu również zapewniono o sojuszu pomiędzy obydwoma państwami, a także podkreślono wolę dalszej współpracy wojskowej i wojskowo-technicznej pomiędzy czerwonymi Chinami a Rosją Sowiecką. Ostatniego dnia wizyty doszło także do rozmowy Szojgu z nowym ministrem obrony ChRL, gen. Changiem Wanquanem.

Xi i Putin podpisali także umowę naftowo-gazową (nie dogadano się jedynie w kwestii cen) oraz porozumienia dotyczące energetyki i inwestycji; ChRL chce, by obroty handlowe z Rosją Sowiecką wzrosły do 100 mld dolarów w roku 2015. Jeszcze przed wizytą Xi w Moskwie analitycy pisali, że wizyta ta będzie zwieńczeniem i „przyklepaniem” dotychczasowego kursu polityki energetycznej (i ogółem, gospodarczej) Pekinu i Moskwy. W ostatnich miesiącach sowieciarze (w osobie Igora Sieczina – generała KGB) zaprosili chińskie koncerny (CNPC, Sinopec, CNOOC) zajmujące się wydobyciem ropy naftowej i gazu do rozwinięcia działalności na Dalekim Wschodzie oraz na obszarze Oceanu Arktycznego. W ramach tegoż rozwijany jest także projekt „Błękitnego Szlaku” – przesyłu wydobytego gazu ziemnego wzdłuż arktycznych wybrzeży Eurazji, z obszaru basenu Oceanu Arktycznego do ChRL (i innych krajów azjatyckich). Kolejny projekt to zwiększenie dostaw ropy do ChRL poprzez rurociąg Skoworodino (Wschodnia Syberia – Ocean Spokojny) oraz Kazachstan (rurociąg Atysau – Ałaszankou).

Co jest najważniejsze w pierwszej wizycie nowego przewodniczącego ChRL w Moskwie?

Po pierwsze: Rosja Sowiecka to najważniejszy sojusznik komunistycznych Chin (i vice versa – ChRL to najważniejszy sojusznik Moskwy).

Oś Moskwa-Pekin to strategiczna symbioza, czyli układ korzystny i konieczny dla obydwu stron. Przede wszystkim, sojusz jest strukturą niezbędną dla realizacji mocarstwowych i globalistycznych ambicji Pekinu i Moskwy: ani kremlowscy czekiści, ani aparatczycy z KPCh nie są w stanie realizować swoich regionalnych ani światowych interesów samodzielnie. Pozostałe struktury skupione wokół sino-sowieckiego tandemu to BRICS (na której szczyt udał się po wizycie w Moskwie Xi), która z układu gospodarczego ewoluuje w stronę sojuszu politycznego oraz Szanghajska Organizacja Współpracy. ChRL i Rosja Sowiecka dążą w ten sposób do zmiany globalnego układu sił, tworząc przeciwwagę dla zachodu, osiągnięcia „strategicznego oblężenia” USA, a w perspektywie – światowej dominacji, docelowo zapewne z ChRL jako hegemonem i FR w roli pekińskiego „nadzorcy”. Tak właśnie należy interpretować deklaracje wierchuszki ChRL (sowieckiej też) np. o „lepszym, sprawiedliwszym i bardziej demokratycznym świecie”. Sprawy zewnętrzne (włącznie z globalnymi) są ściśle związane ze sprawami wewnętrznymi tandemu. Pomiędzy ChRL a Rosją Sowiecką istnieją dysproporcje potencjałów strategicznych, m.in. stąd bierze się „podział ról” w tym układzie. Rosja Sowiecka staje się „głębokim zapleczem strategicznym” ChRL (zarówno w wymiarze politycznym, jak i gospodarczym): dostarczycielem surowców naturalnych, bezpieczną drogą tranzytu, zapleczem inwestycyjnym, nośnikiem interesów światowych Pekinu (w pewnym zakresie) oraz strefą łącznikową z „przylądkiem europejskim”. Z kolei władcy Kremla czerpią z tego układu wymierne korzyści materialne i polityczne: ChRL jest dostarczycielem pieniędzy i nowych technologii, oraz adwokatem interesów Moskwy.

W książce „Nowe kłamstwa w miejsce starych” Anatolij Golicyn opisał dezinformację, polegającą na eksponowaniu sfingowanego konfliktu sino-sowieckiego, gdy faktycznie miała miejsce współpraca. Obecnie Moskwa i Pekin – jak prognozował Golicyn – postępują odwrotnie, wdrażając i nagłaśniając współpracę. Wieszczenie wojny o Daleki Wschód czy „Chin aż po Ural” zostawiono „kremlinologom” i „sinologom”, aczkolwiek dezinformację (bazującą na pewnych autentycznych nastrojach) rozpowszechnia się źródłami nieoficjalnymi. Hanna Shen w tekście dotyczącym omawianej sprawy pisze, że w dniu wizyty Xi, ambasadę FR w Pekinie zasypały „żądania internautów”: zwrotu Chinom terenów przyznanych Rosji na mocy traktatu ajguńskiego i „wzięcia z powrotem do Rosji komunizmu”, to samo pojawiło się na chrlowskich portalach społecznościowych. Zapewne należy widzieć „żądania internautów” właśnie w kontekście dezinformacji. Poza tym możliwe, że w ChRL szykuje się „odwilż”, np. poluzowanie cenzury Internetu.

Po drugie: sojusz Moskwa-Pekin umacnia się. Wizytę Xi Jinpinga w Moskwie należy widzieć właśnie w kontekście wzmacniania się osi Moskwa-Pekin (i systemu sojuszy, którego ta oś jest centrum).

Za punkt zwrotny można tu uznać traktat o sojuszu z 2001 r., powołanie do życia SCO, a za początek dynamizacji – wizytę Putina w Pekinie w 2009 roku. Wtedy zdecydowano m.in. o wzajemnym informowaniu się o ruchach wojsk na Dalekim Wschodzie oraz zawarto porozumienia, na mocy których Rosja Sowiecka będzie dostarczać ChRL ropę i gaz, a w zamian Chińczycy zainwestują w technologię wydobywczą i przesyłową. Po wygranych „wyborach” prezydenckich w neosowietach, pierwszą podróżą zagraniczną Putina była podróż do Pekinu, gdzie miał miejsce szczyt SCO. Moskwa i Pekin zobowiązały się wówczas do zacieśniania wzajemnej kooperacji w ramach SCO, BRIC, ONZ, grupy G20. Pod koniec 2012 roku Pekin odwiedził nowy minister obrony Szojgu, by wziąć udział w 17. Rosyjsko-Chińskiej Międzyrządowej Komisji ds. Współpracy Wojskowo-Technicznej. 9 stycznia 2013 roku w Pekinie odbyła się 8 runda negocjacji dotyczących wspólnej polityki bezpieczeństwa strategicznego. Delegacji sowieckiej przewodniczył Nikołaj Patruszew – sekretarz Rady Bezpieczeństwa FR (oficer KGB/FSB, b. szef FSB). Zapowiedziano wówczas utworzenie wspólnego systemu obrony antyrakietowej. Na konferencji tej Patruszew zwrócił także uwagę na konieczność wypracowania wspólnego stanowiska Moskwy i Pekinu w ramach SCO, BRIC, ONZ i G20. Omawiano również sytuację w basenie Pacyfiku Zachodniego, świecie arabskim po „arabskiej wiośnie”, w Azji Środkowej oraz Afganistanie. W lutym 2013 roku spotkali się ministrowie spraw zagranicznych ChRL i FR – Yang Jiechi i Siergiej Ławrow. Nasilona w ostatnim czasie współpraca ekonomiczna oraz w polityce energetycznej również wpisuje się w omawiany tutaj kurs polityki Moskwy i Pekinu.  

Polityka umacniania sojuszu to wypadkowa zarówno długofalowej, moskiewsko-pekińskiej geostrategii, jak i reakcji na dynamikę wydarzeń w światowej polityce.  Jest to – zwłaszcza na poziomie współpracy gospodarczej i surowcowej – reakcja na pogłębiający się od 2008 roku kryzys ekonomiczny, a trzeba pamiętać, że popieriestrojkowy neokomunizm w Rosji i Chinach istnieje na dobrą sprawę dzięki „podłączeniu się” do międzynarodowego podziału pracy i globalnego kapitalizmu. Ponadto, dodatkowym impulsem może być tutaj tzw. rewolucja łupkowa. Kagiebowska wierchuszka Kremla obawia się utraty bądź zmniejszenia znaczenia europejskich rynków zbytu gazu i ropy oraz tym samym osłabienia możliwości wpływania na politykę państw zachodnich, stąd częściowo przekierowuje się na chłonny rynek chiński i wschodnioazjatycki. Korzyści są obopólne – czekiści mają zapewniony dopływ kasy i nowych technologii wydobycia i przesyłu, wierchuszka KPCh – zaspokojenie rosnących potrzeb surowcowych ChRL. Nie można tutaj też zapomnieć o współpracy wojskowo-technicznej pomiędzy Moskwą a Pekinem, sprzedaży do ChRL sowieckiej broni i sprzętu (zarówno starego, jak i nowego, np. systemu antyrakietowego S-400, bombowców Tu-22M3 czy samolotów wielozadaniowych Su-35) oraz o koordynacji w kontekście amerykańskiego „resetu” i reorientacji na Pacyfik Zachodni.   

Przechodzimy do trzeciej kwestii. Po odwiedzeniu towarzyszy zza Amuru, nowy chiński gensek udał się do Afryki i na szczyt przywódców państw BRICS.

O ile Rosja Sowiecka jest strategicznym sojusznikiem ChRL, o tyle kontynent afrykański stanowi strategiczny obszar ekspansji kolonialnej czerwonych Chin, swego rodzaju chrlowskim protektoratem zamorskim. Afryka jest z perspektywy Pekinu rezerwuarem surowców – od ropy naftowej i gazu ziemnego, poprzez surowce mineralne i kamienie szlachetne, rudy metali, na produktach rolnych i… kości słoniowej czy płetwach rekinów skończywszy, potężnym i chłonnym rynkiem zbytu dla wytworów chińskiego przemysłu, obszarem inwestycji infrastrukturalnych, a w przyszłości możliwe, że obszarem kolonizacyjnym, mogącym posłużyć do rozładowania przeludnienia i przegęszczenia w samej metropolii. Z perspektywy rządzących krajami afrykańskimi satrapów, ChRL jest hojnym kredytodawcą, inwestorem i protektorem, nie tylko zaangażowanym w projekty gospodarcze utrzymujące czarne (i arabskie) reżimy przy życiu, ale będącym także „obrońcą” ich „suwerenności” przeciw zakusom „neokolonialnego” Zachodu oraz zapleczem szkoleniowym. Nie jest przypadkiem, że głównymi wasalami ChRL na Czarnym Lądzie są państwa, w których rządzą komuniści albo murzyńscy nacjonal-socjaliści (sojusznicy ZSRS i/lub ChRL przed „upadkiem” komunizmu), na przykład w rodzaju dyktatora Zimbabwe, Roberta Mugabe. Ten przykład jest symptomatyczny – w ministerstwach tego kraju, a nawet w bezpiece i policji powołano osobne departamenty chińskie. A w celu zapewnienia „praworządności” i „uczciwości” tamtejszych wyborów, lokalne bezpieczeństwo wspierają żołnierze ChALW.

ChRL i Rosja Sowiecka współpracują ze sobą na terenie Afryki, jednak to Pekin jest główną metropolią, natomiast Moskwa jest udziałowcem, m.in. dostarczycielem broni i wsparciem. Kolejną „prowincją” chrlowskiej Afryki jest Sudan, gdzie chińskie i sow-rosyjskie wojska uczestniczyły w pacyfikacji Darfuru i zbuntowanego Południa. Prócz tego, reżimy, partyzantki i bandy afrykańskie były głównym klientem Wiktora Buta. Inny przykład to RPA – gospodarz odbywającego w dn. 26-27.03.2013 szczytu szefów państw BRICS. Po obaleniu władzy Burów rządzi tam AKN – organizacja będąca de facto przykrywką dla propekińskiej Komunistycznej Partii Afryki Południowej. Sama zaś organizacja BRICS jest gospodarczym, ewoluującym w stronę formacji stricte politycznej, elementem światowej strategii politycznej Pekinu i Moskwy. 



 Źródła:
China Radio International, Wizyta Xi Jinpinga w Rosji, Tanzanii, RPA, Kongo: http://polish.cri.cn/501/2013/03/21/Zt21s115615.htm
Hanna Shen, „Prezydent ChRL spotkał się z Putinem”: http://haniashen.blogspot.com/2013/03/prezydent-chrl-spotka-sie-zputinem.html
Piotr Maciążek, „Pokój i rozwój – kilka słów o relacjach rosyjsko-chińskich”: http://www.defence24.pl/pokoj-rozwoj/



2013-03-21

W oparach absurdu i w opresji, czyli PRL-bis. Marcinowi Hermanowi w uzupełnieniu



Na portalu „Rebelya.pl” znajdujemy analizę „naszej” absurdalnej i opresyjnej rzeczywistości autorstwa Marcina Hermana[1]. Ze względu na to, iż tak naprawdę niezmiernie rzadko można w Internecie, ba – w publicystyce współczesnej odnaleźć tak treściwą, przenikliwą, a jednocześnie zwięzłą diagnozę sytuacji, pozwolę sobie poniżej zacytować spore kawałki tekstu Hermana. 

I

Autor pisze m.in.:

Już właściwie każdy dzień przynosi informacje o szokujących przykładach arbitralności urzędników i innych funkcjonariuszy państwa wobec obywateli. Szokujących i napawających grozą. Najgorsze jest to, że trudno sobie dziś wyobrazić wprowadzenie w Polsce normalności.

Tylko w ostatnich dniach mieliśmy takie sprawy, jak chore interpretacje podatkowe nakazujące np. płacenie podatków od utrzymania odebranego dziecka przy rodzinie zastępczej lub domu dziecka, śmierć dzieci, którym odmówiono szybkiej pomocy z powodu biurokratycznego wymogu i zaplanowanego na zysk systemu ochrony zdrowia, no a dzisiaj potajemne i pokątne odebranie dzieci rodzicom z Krakowa. Oprócz tego mamy też będące ewenementem na skalę tzw. wolnego świata "areszty wydobywcze", że nie wspomnę o rekordach europejskich w inwigilacji obywateli przez różne służby, czy niszczeniu małej i średniej przedsiębiorczości. A to tylko kilka najbardziej głośnych przykładów. A wszystko to przy jednoczesnej bezradności organów państwa wobec największych przestępstw i przykładów ogromnej niegospodarności i nieudolności urzędników i polityków.

Dalej, Marcin Herman przechodzi do bardziej ogólnego kontekstu, stopniowo zmierzając do konkluzji:
Żeby coś zmienić w Polsce systemowo na lepsze, nawet najdrobniejsze sprawy, trzeba przełamać opór, a w zasadzie wypowiedzieć wojnę, na wielu frontach. Począwszy od własnych urzędników, podwładnych, którzy wolą się nie wychylać, potem dochodzą żmudne i na ogół zakończone klęską "reformatora" uzgodnienia międzyresortowe, już wtedy często włącza się polityka, układy w rządzie, partii rządzącej, koalicji. Potem parlament, tam znowu mała, doraźna polityka. Na końcu tej drogi jest najczęście potworek prawny, nadający się do skierowania do Trybunału Konstytycyjnego.

I tak ze wszystkim, chyba że jest potężny nacisk jakichś silnych grup interesów albo nacisk z zewnątrz - z Unii czy innego podmiotu, któremu bardzo zależy na przeforsowaniu pewnych rzeczy […].

A i bez tego sama biurokracja (do której zaliczam też policję, przedsiębiorstwa państwowe, samorządy i ich instytucje, wymiar sprawiedliwości itd.) jest coraz bardziej niesterowna i podzielona na mniejsze i większe udzielne księstwa, czy kliki, każdego dnia toczą się różne gry, dochodzą do głosu ambicje lub ich brak, nieformalne naciski, mała i wielka polityka, ogólny klimat społeczny i sprzeczne (nierzadko bzdurne) sygnały płynące dla urzędników ze strony polityków i mediów,lub odwrotnie, kompletne bezhołowie, bezwład, korupcja i entropia. Prawo? Prawo jest, ale stosowane bardzo często arbitralnie. Tu nie ma logiki, może nawet jakaś instytucja działa jak trzeba, ale to tylko wynika z dobrej woli i kompetencji pracujących tam ludzi, a to też pewna arbitralność. W teorii instytucje powinny działać na tych samych podstawowych zasadach (zapisanych w konstytucji i innych kartach praw).

Do czego zmierzam? Wyobraźmy sobie zmianę polityczną w Polsce, i to sporą. Czy naprawdę dzisiejsza opozycja zmieniłaby, byłaby w stanie zmienić całą logikę (czy raczej - brak logiki), na jakiej to wszystko działa? Do tego trzeba by gigantycznego wysiłku, przy którym walka z korupcją i przestępczością (też ważna i trudna) wydaje się łatwizną. Trzeba by zmienić niezliczoną liczbę ustaw, rozporządzeń, innych aktów prawa, łącznie z przepisami wewnętrznymi, a może nawet umowami międzynarodowymi. Trzeba by zmienić bardzo wielu ludzi (dla mnie nie do wyobrażenia choćby przy tym prawie pracy), bez gwarancji, że ci co przyjdą będą działać na innych zasadach. 

II

Konkluzja Hermana nie jest zatem optymistyczna, i to delikatnie rzecz ujmując. Pewnie niejeden czytający tekst Marcina Hermana uzna tenże za pesymistyczny czy nawet defetystyczny. Ale to dobrze, że tekst nie jest jakimś (typowym zresztą dla prawicowej strony infosfery) jednakowoż optymistycznym, co tromtadrackim pleasingiem. Piszący niniejszą glosę, a po troszę i polemikę uważa za Oswaldem Spenglerem, wybitnym niemieckim historiozofem, że „[…] optymizm jest tchórzostwem”, a za Józefem Mackiewiczem, najwybitniejszym polskim publicystą ostatniego stulecia, że „optymizm nie zastąpi nam Polski”. Optymizm jest tchórzostwem, gdyż oznacza on nic innego, poza brakiem odwagi stanięcia w prawdzie i braku zrozumienia mechanizmów rządzących realnym światem, w tym – światem polityki. Pesymizm zaś jest, na tym tle, po prostu dojrzałą postacią realizmu. Realizmu, który sprowadza się do widzenia rzeczy takimi, jakimi one faktycznie są.

Przejdźmy teraz do właściwej części tekstu, czyli do uzupełnienia. Marcin Herman kończy swoją diagnozę słowami: […] ostatnie 20 lat, najdłużej u władzy w Polsce trzymają się ci, którzy nie robią z tym wszystkim nic. Być może, a nawet zapewne, Autor ma na myśli to, o czym napiszę poniżej, o czym zresztą powtarzam co jakiś wpis i uważam, że jest to jak najbardziej warte powtórzeń. Kto trzyma władzę w Polsce? Wróć! Używanie nazwy „Polska” czy nawet „III RP” w odniesieniu do neo-PRL, w odniesieniu do bękarta pieriestrojki i okrągłego stołu jest po prostu świętokradztwem, mniej lub bardziej świadomym albo zgoła nieświadomym. 

Kto zatem trzyma władzę na terytorium rozciągającym się od Odry aż po Bug, od Bałtyku aż po Tatry? Zatrzymajmy się wpierw nad samym pojęciem władzy oraz suwerenności. Carl Schmitt rozpoczął jedno ze swoich dzieł, „Teologię polityczną”, słowami „ten, kto decyduje o stanie wyjątkowym, jest suwerenny”. Oznacza to, że władza jest zdolnością do ustalania i narzucania reguł organizacji danego systemu. Stąd, grupa trzymająca władzę nie musi piastować oficjalnie najwyższych funkcji w państwie (prezydenta, premiera, ministrów, posłów), między bajki należy też włożyć teorie o „suwerenności ludu” czy „suwerenności narodu”.

Kwestia kluczowa dla naszych rozważań to fenomen tzw. transformacji ustrojowej, powszechnie utożsamianej z tzw. upadkiem komunizmu oraz jej długofalowych konsekwencji. Zatrzymajmy się na moment nad faktycznym znaczeniem słowa „transformacja”: oznacza ona ni mniej, ni więcej, tylko zmianę formy. Transformacja ustrojowa lat 1989 – 91 była zatem transformacją komunizmu w neokomunizm, wg zmarłego w czerwcu 2010 roku analityka Christophera Story – przejściem od komunizmu jawnego do komunizmu ukrytego. „Transformacja ustrojowa” sprowadzała się do zamiany przez komunę „władzy bezpośredniej” na „władzę pośrednią”, że ponownie pojadę Schmittem.  PRL zmieniła formę na PRL-bis występującą pod przykryciem „III RP”. Realną władzę w neopeerelu (czyli podejmowanie i egzekwowanie najważniejszych decyzji) trzyma przetransformowana oligarchia komunistyczna – środowiska komunistycznej bezpieki wojskowej i cywilnej oraz najważniejszych segmentów kompartii. Najważniejsze elementy systemu politycznego są kontrolowane przez te środowiska albo zdalnie i zakulisowo, albo poprzez bezpośrednią infiltrację i penetrację. Tyle, jeśli idzie o poziom wewnętrzny, to samo z grubsza ma miejsce na poziomie międzynarodowym: „III RP” to inkarnacja PRL, zaś „Federacja Rosyjska” to inkarnacja ZSRS. Powiązania łączące (neo)peerelowskie peryferie z (neo)sowiecką centralą zostały zachowane i nigdy nie udało się ich zerwać.

Do czego zmierzam, pisząc niniejszy tekst? To, co opisuje Marcin Herman jest „zaledwie” elementem systemu neokomunistycznego, demobolszewickiego – komunizmu w demoliberalnej formie. „Grupa Trzymająca Władzę” – czyli grupy formalne i nieformalne, legalne i nielegalne, których rdzeniem są przetransformowane struktury komunistyczne i agentura sowiecka – stanowi „Partię Wewnętrzną”. Podmioty, o których pisze Herman: biurokracja, oficjalny system partyjny, media, samorządy, policja, sądownictwo, państwowe (ale i prywatne!) przedsiębiorstwa, a także hierarchia Kościoła Katolickiego (niestety, takie są twarde fakty) czy też rozmaite nieformalne grupy interesów i lobbies stanowią „Partię Zewnętrzną”. Oba te elementy systemu są ze sobą ściśle sprzężone, można powiedzieć, że żyją w ścisłej symbiozie, przy czym z wyżej podanych powodów „Partia Zewnętrzna” podlega „Partii Wewnętrznej”. Powinniśmy zatem mówić i pisać nie o „oparach polskiego absurdu”, ale o „oparach peerelowskiego absurdu”.

Co jeszcze należy dodać, system ten może teoretycznie trwać w nieskończoność. Jest tak przede wszystkim dlatego, że neokomunizm jest z definicji i z natury nastawiony na władzę: ekspansję i reprodukcję poprzez kooptację, mianowanie i – co pokazała (w sumie błaha, jak na standardy neopeerelu) sprawa sędziego Tuleyi – poprzez dziedziczenie pozycji i wpływów. Naiwne jest zatem twierdzenie, że minie, „gdy wyzdychają stare komuchy” i wraz z nadejściem „młodego pokolenia”. Ponadto, neokomunizm posiada doskonałe zdolności adaptacji do zmiennych warunków otoczenia oraz strategicznego kamuflażu.

Kolejna sprawa, o której trzeba w tym kontekście wspomnieć, to kondycja społeczeństwa, a w zasadzie populacji zamieszkującej neopeerel. Istota komunizmu, w tym i neokomunizmu, sprowadza się do władzy oraz sowietyzacji, czyli inżynierii społecznej mającej za zadanie hodowlę „nowego człowieka”, który byłby zarówno rezerwuarem kadr i niewolników oraz stworzenie społeczeństwa kastowego, rządzonego przez komunistyczne elity. I w ciągu niemal 70 lat komuny (45 lat komunizmu jawnego plus 23 lat komunizmu ukrytego) nad Wisłą udało się sowieciarzom osiągnąć ten stan. Nawiasem, diagnozowany od lat w prawicowej blogosferze, a ostatnio publicystyce „leming” to nic innego, jak właśnie współczesna, nadwiślańska odmiana „Homo sovieticus”. Wręcz kongenialne połączenie sowieckiego (Zinowiewskiego i – jakkolwiek to karkołomnie powiedziane – hellerowskiego) pierwowzoru z zachodnim „człowiekiem masowym”, czy to w typologii Ortegi Y Gasseta, czy Juliusa Evoli, czy krótko, a precyzyjnie opisanemu w scholiach N.G. Davili.

Jakie są główne mechanizmy, główne motory sowietyzacji w neopeerelu? Po pierwsze, wykształciła się – ze szczególną intensywnością w ciągu ostatnich 24 lat – kastowa hierarchia społeczna, w której (jeszcze raz przywołajmy Orwella i jego genialną analizę, „Rok 1984”) „Partią Wewnętrzną” są struktury komunistyczne, „Partią Zewnętrzną” – szeroko pojęty aparat administracyjno-urzędniczy, reszta zaś populacji to „prole” – zarówno niewolnicy systemu, jak i jego baza społeczna. Wszelkie beneficja i prekaria rozdaje „Partia Wewnętrzna”, zaś „Partia Zewnętrzna” i „prole” są pod nią podwieszeni. Po drugie, a być może i najważniejsze – lud zamieszkujący PRL-bis został przyzwyczajony do systemu i uważa go niejako za stan naturalny, za coś tak oczywistego, jak to, że zimą pada śnieg a woda – że zacytuję klasyka – ma to do siebie, że spływa z gór i powoduje powódź. Robotnik budowlany łazi po budowie bez asekuracji i odzieży ochronnej i dostaje pieniądze „pod stołem” po sześciu miesiącach, asfalt topnieje szybciej niż śnieg, urzędnik traktuje petenta (słowa, słowa, słowa! Radzę się też przyjrzeć urzędniczej nowomowie!) jak – za przeproszeniem – psie gówno na ulicy, permanentne dwucyfrowe bezrobocie, bieda, wieczny kryzys – to norma dla ludzi urodzonych (i żyjących) w tym kraju, niegdyś w pełni zasługującego na nazwę „Polska”. Taką samą normą jest to, że „samoloty gdzieś lecą i coś się dzieje” oraz to, że na szczycie ludzkiego łańcucha troficznego znajduje się przetransformowana nomenklatura komunistyczna i bezpieka. To, że rządzący od 1944 roku uważnie wpatrują się w każde skinienie Stalinów, Breżniewych, Barroso, Merkel i Putinów – również jest stanem naturalnym.

Ale o trzech z ostatnich wymienionych spraw lepiej głośno nie mówić, chociaż ma się ich świadomość, lepiej lub gorzej usystematyzowaną. Ujawnia się tu atawizm jeszcze z czasów pierwotnych – lepiej nie używać nazwy potwora/demona/krwawego bóstwa, by nie sprowokować jego (skądinąd całkiem realnego) gniewu. Tym bardziej nie wypada buntować się przeciwko czerwonej „nędzy egzystencji” (opisanej przez Jana Stachniuka). Stąd też zsowietyzowane społeczeństwo ze wściekłością i nienawiścią reaguje czy to na opozycję polityczną, czy to na współobywateli – dysydentów. W końcu jest to – patrząc z poziomu czystej socjobiologii i czystych faktów – jak najbardziej zrozumiałe, bo jeśli dojdą tacy do głosu, to „pan szef” wywali z roboty, władza znów pośle na ulicę czołgi, SKOT-y i koksowniki, w niemieckiej prasie napiszą o „polskich neonazistach”, a Putin strąci kolejny samolot. Zsowietyzowane społeczeństwo ponarzeka na wysokie koszta wszystkiego, na opresyjny aparat urzędniczy, na złodziei, na „komuchów” (a o wiele częściej na „kler”, „faszystów”, „PiS”, „prawicę”, ewentualnie na „Żydów” i „masonów” itd.) – ale na tym się skończy. W końcu o wiele bardziej woli tkwić w neokomunistycznym bardaku, który przynajmniej jest stanem naturalnym i znanym, aniżeli ryzykować zmiany na lepsze, które – co pokazały lata 1992 i 2005-07 – są stanem krótkotrwałym, po którym wszystko wraca do komunistycznej normy. A poza tym istnieje jeszcze wentyl bezpieczeństwa w postaci emigracji czy kooptacji.

O wpływie manipulacji poprzez edukację (od przedszkoli po uczelnie wyższe) i media napisano już tyle, że nie ma co o tym tutaj mówić.

III

Dochodzimy tu do punktów zwrotnych i „kamieni milowych” w procesie sowietyzacji społeczeństwa polskiego. Jedni upatrują „mordu założycielskiego” PRL-bis w gay-party Kiszczaków i Michników w Magdalence, okrągłym stole czy w planie Balcerowicza, inni – w brutalnym morderstwie popełnionym przez bezpiekę na księdzu Jerzym, jeszcze inni – w stanie wojennym. Wszystkie z wyżej wymienionych stanowisk wyjaśniają przyczyny stanu faktycznego, o ile uzna się fakt, że były one częścią nadwiślańskiego odcinka „operacji pieriestrojka”. To właśnie w wyniku działań podejmowanych przez komunistów w latach 1980 – 1981, w wyniku stanu wojennego, „stanu powojennego” i samego tylko momentu transformacji, neopeerel istnieje w takiej formie w jakiej istnieje.

Ale trzeba się cofnąć w czasie dalej, niż do „trzynastego grudnia roku pamiętnego”, bowiem zbrodnią założycielską peerelu w ogóle, zbrodnią założycielską komunizmu na terenie Polski było stłumienie antykomunistycznego powstania lat 1945 – 56. Józef Mackiewicz pisał w jednym ze swoich dzieł [2]: Co stanowi o metodzie działania sowieckiego na podbity naród? Tę metodę można porównać do operacji chirurgicznej, polegającej na wyjmowaniu pacjentowi jego mózgu i serca narodowego. Ale wiemy, że pierwszym warunkiem jest, aby pacjent leżał spokojnie. [...] Pod tym względem bolszewicki zabieg chirurgiczny nie tylko nie różni się od normalnego, a raczej bardziej niż każdy inny uzależniony jest od mądrze stosowanej etapowości, a warunkiem jego powodzenia jest właśnie ta straszna, milcząca, zastrachana, sterroryzowana psychicznie bierność społeczeństwa. Jego bezruch. Jego fizyczne poddanie. Społeczeństwo, które strzela, nigdy się nie da zbolszewizować. Bolszewizacja zapanuje dopiero, gdy ostatni żołnierze wychodzą z ukrycia i posłusznie stają w ogonkach. […].

Żołnierze Niezłomni (nie lubię określenia „Wyklęci”, bo jest to określenie wskazujące na nieświadome przyjęcie optyki komunistycznej) byli ostatnimi z kasty polskich Kszatrijów, która z definicji, przez tysiąclecia (ze wskazaniem na krótki okres faktycznej niepodległości w latach 1918 – 1939) stanowiła elitę narodu, kastę przywódczą, ba – stanowiła Wolną Polskę, bowiem suwerenność i niepodległość (zarówno na poziomie narodowym, państwowym jak i indywidualnym) może wywalczyć i utrzymać jedynie elita wojskowa przewodząca organicznemu społeczeństwu, zorganizowanemu na wzór wojska, gdzie obywatel był żołnierzem, a żołnierz - obywatelem. Manewr komunistów polegał nie tylko na „usunięciu pacjentowi mózgu i serca”, ale także na podmianie usuniętych organów zupełnie obcymi tworami. W miejsce polskiej klasy wojowników sowieci wszczepili swoją, stanowiącą „długie ramię Moskwy” i twardy rdzeń elit komunistycznych. To komunistyczna bezpieka wojskowa – jak pisze choćby Cenckiewicz – stłumiła kontrrewolucję, stała za masakrą zbuntowanej Wielkopolski w 1956 roku, masakrą na Wybrzeżu w 1970, stanem wojennym oraz transformacją ustrojową. I także w neopeerelu jest faktycznym ośrodkiem decyzyjnym, nadal pełniąc funkcję (neo)sowieckiego „słupa”.

Po „rozładowaniu lasów”, po „Poznańskim czerwcu” wszystkie tzw. „polskie miesiące” miały charakter buntów niewolników, które nie wykraczały poza granice zakreślone przez komunistyczne władze i których głównym postulatem był „komunizm z ludzką twarzą”; nawet bohaterscy bracia Kowalczykowie nie chcieli zabijać nikogo z czerwonej swołoczy. Przede wszystkim dlatego, że udało się w społeczeństwie zaszczepić pacyfizm połączony ze strategią przetrwania, której jedną z treści jest groźba (mniejsza z tym, czy faktyczna, czy bluff) zbrojnego stłumienia buntu – czy to rękami „rodzimej kanalii”, czy to „bratnią pomocą” sowiecką. Nadzór ze strony bezpieki miał tu rolę niezwykle ważną, choć jedynie „techniczą”. Nurt niepodległościowy i antykomunistyczny w „Solidarności” został zmarginalizowany – jak wspomina choćby Andrzej Gwiazda – jeszcze zanim „Solidarność” zyskała swoją nazwę, a w każdym razie przed I Zjazdem. Z kolei takie ruchy niepodległościowe i antykomunistyczne jak „Solidarność Walcząca”, LDP-N czy nawet stara, antykomunistyczna lewica z PPS-RD nie tylko stanowiły znikomą i niewiele realnie znaczącą mniejszość, ale też, co najważniejsze nie dopuszczały zbrojnego wystąpienia przeciw komunistom.  W takich warunkach można było przeprowadzić operację przetransformowania komunizmu w neokomunizm. Stąd też – parafrazując pewną piosenkę – tutaj, w neopeerelu „jest, jak jest”.