2012-09-09

Parę uwag wokół "pojednania" (i nie tylko)



Mające miejsce 17 sierpnia 2012 roku zblatowanie się czekistowskiego patriarchatu sowieckiego z Kościołem Rzymskokatolickim było finalizacją pewnych, trwających już od dłuższego tendencji. Nie chodzi jedynie o sekwencję wydarzeń na poziomie kontaktów międzywyznaniowych (faktycznie po stronie „prawosławnej” mamy do czynienia z „duchowym” Zarządem Głównym KGB-FSB) o której bardzo wyczerpująco pisał w swoim cyklu Aleksander Ścios, ale o pewne tendencje ideologiczne czy też metapolityczne. Dobrą ilustracją są poglądy Lecha Jęczmyka – znanego (także mnie) nie tylko z bogatej publicystyki, ale i z tłumaczeń pisarstwa SF – zawarte w książce „Dlaczego toniemy, czyli jeszcze nowsze Średniowiecze”. Przytoczmy najważniejsze z nich.

Sowrosja jako „obrończyni chrześcijaństwa”

W rozdziale „Nowa Rosja” Jęczmyk pisze, że komunizm sowiecki i ZSRS uległy pokojowemu samorozwiązaniu i przekształceniu w nacjonalistyczne i autorytarne państwo rosyjskie. Federacja Rosyjska ma być spadkobierczynią i kontynuatorką białej, przedkomunistycznej Rosji. Ba – niejako w konfrontacji z ogarniętym przez lewactwo, polityczną poprawność i rozpad cywilizacji Zachodem – jedyną ostoją Starego Ładu! „[…] Rosja jest dziś jedynym (oprócz Ugandy) państwem chrześcijańskim na świecie. Państwem, nie społeczeństwem, nie należy tych spraw mylić. W Polsce jest znacznie większy procent praktykujących chrześcijan niż w Rosji, ale polskie państwo jest „neutralne światopoglądowo, co znaczy, że wolno się modlić, ale wolno też wystawiać genitalia przybite do krzyża. Jak wytłumaczyć to przejście z okrutnego państwa, w którym obowiązującą religią był ateizm, do chrześcijaństwa i to bez przelania choćby jednej kropli krwi? Chrześcijanie mają swoje proste wyjaśnienie: to cud fatimski, skutek wieloletnich modłów Jana Pawła II i tysięcy mnichów i mniszek zamkniętych w klasztorach. Ale ponowny chrzest Rosji to nie koniec sekwencji wydarzeń, to stało się po coś. W czasach coraz brutalniejszych ataków na chrześcijaństwo Rosja staje przed wielkim wyzwaniem, przed możliwością objęcia roli obrończyni Wiary, całego Kościoła, prawosławnego i rzymskiego.”

Dalej, w tym samym rozdziale czytamy: „Jeśli Rosja przyjmie zaofiarowaną jej przez Boga i historię misję, to zyska „wielką ideę”, bez której Rosja żyć nie może, a wielka idea zyska w państwie rosyjskim potężnego obrońcę. W tym historycznym momencie prawdy Polska też dostała swoją szansę. Ta wyludniająca się, pozbawiona przemysłu, wysysana przez banki i sprowadzona do roli półkolonialnego państwa-niepaństwa Polska ma szansę stać się łącznikiem między prawosławiem a Rzymem w wielkim dziele zakończenia hańbiącej schizmy. Czy biskup Budzik znajdzie w sobie dość męstwa, żeby na czele swojej komisji wkroczyć na karty historii? Wówczas Katyń, miejsce pierwszego spotkania kościoła i cerkwi, stałby się znakiem nie tylko śmierci, ale i odrodzenia. Bo przyszło nam żyć w czasie, kiedy dokonują się potężne zmiany w historii, lecz także ponad naszymi głowami na górnym piętrze metahistorii i metapolityki.” („Nowa Rosja”, s. 116) Polska, w sojuszu z „białą Rosją” rządzoną przez oficerów czerwonej bezpieki byłaby częścią nie tylko antyglobalistycznego i antylewicowego bastionu, ale rzekomo zyskałaby też  ochronę przed prowadzącymi od wieków stałą, długofalową, imperialną i destrukcyjną dla nas politykę Niemcami, które w optyce Lecha Jęczmyka stanowią dla nas największe zagrożenie, a w każdym razie większe niż bratnia nam Rosja (czy jeszcze bardziej nam bratnie Sowiety i Neosowiety). 

„Cudowna” transformację ZSRS w „białą” Federację Rosyjską jest – według Jęczmyka – zasługą długofalowej strategii komunistycznych struktur władzy: Politbiura KC KPZS i KGB, które – rzekomo z inspiracji pisarstwa Aleksandra Sołżenicyna i Isaaca Asimova – stali się autentycznymi konserwatystami, antykomunistami i reakcjonistami.

„Związek Radziecki nie „upadł”, jak nam usiłują wmówić kiepscy żurnaliści i publicyści. Związek Radziecki sam się rozwiązał, realizując zalecenia Sołżenicyna i dodatkowo wspierając się pomysłami Asimova ogromnie popularnego wśród młodych oficerów. […] Przeprowadzić to mógł jedynie spisek w obrębie już istniejącej struktury władzy i był to spisek młodych, świetnie wykształconych, obytych w świecie zachodnim i jednocześnie bezwzględnie patriotycznych oficerów KGB. Ludzi typu Putina. Nawet w czasie jelcynowskiej anarchii puszczone w ruch mechanizmy działały, przede wszystkim przestawienie się z działań militarnych na finansowe. Wywieziono na Zachód ogromne pieniądze, a raczej pozostawiono tam te ze sprzedaży ropy i gazu. Na światowych listach miliarderów pojawiły się nagle nazwiska rosyjskich emigrantów, okazało się, że w Moskwie mieszka więcej miliarderów niż w Nowym Jorku, mimo że niektórzy miliarderzy rosyjscy mieszkają w Nowym Jorku, a w Moskwie nie ma miliarderów amerykańskich. To jest Asimovowski pomysł na rozproszenie i ukrycie części słabnącego giganta. […]”

„Jeżeli młodzi kagiebiści studiowali „Fundację” (a wiem, że tak), to uczyli się przewidywania przyszłych kryzysów, reakcji innych „królestw” i odpowiadania na nie. Przede wszystkim musiała się im spodobać gra, coś, co zawsze było chlebem powszednim służb specjalnych, stale obecne w powieści przekonanie, że rozwiązaniem jest zawsze gra. Nie to ważne, co się mówi, ale po co się to mówi. Jak spowodować pożądane reakcje drugiego gracza. Jak osiągnąć jego rękami własny cel.” („Trzej fantaści: Sołżenicyn, Asimov i Putin”, s. 125 - 126)

W innych rozdziałach omówionej tu pokrótce książki czytamy też o dziejącym się właśnie przebiegunowanie geopolitycznym współczesnego, „post-” zimnowojennego świata, będącego areną gry przede wszystkim pomiędzy USA a ChRL, ale także Rosją i podnoszącymi się z postkolonialnych zależności krajami tzw. „trzeciego świata”: Indiami, krajami islamskimi, krajami latynoamerykańskimi (Brazylia aspirująca do roli jednego z mocarstw, Meksyk mogący w nieodległej przyszłości odzyskać utracone w XIX w. ziemie północne) czy afrykańskimi. Co jest znamienne, to USA, rządzone przez lewaków, globalistów i członków tajnych stowarzyszeń (na czele z Bushem jrem) oskarżane są przez Jęczmyka o nastawanie na suwerenność tych krajów, podczas, gdy z pomiędzy wierszy przebija się obraz Rosji, Chin (rzekomo już niekomunistycznych), ich islamskich czy latynoamerykańskich sojuszników jako bastionów walki z amerykańskimi globalistami i upadłym zachodem o suwerenność…  Brakuje tylko jednego – określenie George’a W. Busha mianem „faszysty”.

Oprócz powyższego jednak, w książce Jęczmyka zawartych jest wiele zgodnych z faktami i słusznych spostrzeżeń. Na przykład to, że muzułmanie, Rosjanie (nawet pomimo strasznego kryzysu cywilizacyjnego, którego demografia jest jedynie efektem), Chińczycy czy Hindusi chcą i są w stanie walczyć (i ginąć) za to, w co wierzą. Z kolei młodzi Amerykanie, nie mówiąc o mieszkańcach tzw. „starej Europy”, to wyzuta z tradycji, wyzuta z autoidentyfikacji kulturowej, cywilizacyjnej czy narodowej zbieranina sybarytów i geszefciarzy, która traci jakiekolwiek naturalne instynkty samozachowawcze (w tym – do poszerzania domen cywilizacji zachodniej), o ile już dawno ich nie utraciła. A poza tym, na skutek naturalnego ocieplenia klimatu na Ziemi możliwe jest stopienie Lądolodu Arktycznego na tyle, by drożne było Przejście Północne, co może zmienić światową geopolitykę. Zamieszkujący m.in. Grenlandię i północ Kanady Eskimosi zaczynają organizować się politycznie. Powstają całkowicie nowe gatunki zwierząt – Jęczmyk we wstępie pisze o krzyżówce kojota i psa domowego…

Komunizm, czyli „Coś”

Wrócę jednak do meritum, bo chyba za bardzo zapędziłem się w pisanie recenzji książki niezwykle ciekawej i niebywale wciągającej. Mimo zawartych w niej tez i konkluzji wielokroć błędnych, a wręcz wysoce szkodliwych. Czy Lech Jęczmyk jest neosowieckim agentem wpływu na prawicy? Nie sądzę. To, co pisze Jęczmyk, a czym zajmuję się w niniejszym tekście jest efektem pewnych błędów w postrzeganiu i interpretowaniu historii oraz współczesności. Należy się niewątpliwie zgodzić, ze stwierdzeniem, że „Związek Radziecki nie upadł, a dokonał samorozwiązania”, ale jeśli przyjrzymy się temu choćby, kto i jak rządzi Federacją Rosyjską czy też większością byłych republik sowieckich i byłych demoludów. Czy aby na pewno byłych? Związek Sowiecki formalnie się rozpadł, ale substancjalnie Federacja Rosyjska jest jego kontynuacją, a w „bywszym” imperium wewnętrznym i zewnętrznym rządzą nadal komunistyczne struktury, powiązane z moskiewską centralą. Komunizm nie tyle więc „został zdemontowany”, co… wyremontowany.

Lech Jęczmyk od lat twierdzi, że tym, co pomaga zrozumieć mechanizmy rządzące historią i polityką jest… literatura science fiction. I słusznie; dodam, że nie tylko jako gatunek literacki, ale i filmowy. W filmie „Coś” („The Thing”) Johna Carpentera z 1982 r. (i w prequelu z 2011 w reż. Matthijsa van Heijningena jra), polarnicy norwescy i amerykańscy badający Antarktydę odkrywają zamarznięte, zahibernowane od tysiącleci ciało pozaziemskiej istoty. Po rozbudzeniu z hibernacji (na skutek w gruncie rzeczy niezdrowej i zgubnej naukowej ciekawości!), na poły drapieżna, na poły pasożytnicza istota rozpoczyna, a właściwie wraca do realizacji swojego życiowego, zdeterminowanego przez biologię przeznaczenia i celu – ekspansji i dążenia do zdobycia jak najwyższej pozycji w ziemskim łańcuchu troficznym. Bezwzględnie dąży do podbicia nowego, obcego jej środowiska. Metodą ekspansji pozaziemskiej formy życia jest przybranie, czasowe przybranie zewnętrznych form typowych dla gatunków zamieszkujących Ziemię, a jednocześnie ich rekombinacja genetyczna. Pies zainfekowany obcym DNA po godzinie staje się pozaziemskim drapieżcą o fenotypie psa. Podobnie człowiek, po infekcji materiałem genetycznym kosmity przestaje być człowiekiem, potrafiąc jednak zachować ludzką formę zewnętrzną. Inwazyjny, pozaziemski gatunek, w celu zdobycia przestrzeni życiowej (nowych ofiar-żywicieli) posługuje się skutecznie niezwykle zaawansowaną mimikrą, dezinformacją; potrafi przybrać dowolną formę, by zaatakować daną, konkretną, docelową ofiarę. Potrafi przystosować się praktycznie do każdych warunków środowiskowych i uniknąć każdej metody, która miałaby na celu jego wykrycie. Jak ta „naturalna” dezinformacja oddziałuje na załogę zaatakowanych, a właściwie zinfiltrowanych i spenetrowanych stacji polarnych, nie trzeba dopisywać…

Nie wiem, czy sam Carpenter był tego świadom, ale film „The Thing” (a zwłaszcza postać kolektywnego, kolonijnego, przypominającego rój termitów obcego gatunku) jest doskonałą metaforą, ba, opisem komunizmu: jego istoty i zdolności adaptacyjnych. Komunizm to system, którego istotą jest totalitarna władza oraz sowietyzacja – hodowla nowego gatunku człowieka. Zarówno w teorii, jak i w praktyce komunizmu wszystko jest podporządkowane jednemu celowi – zdobyciu, sprawowaniu, utrzymaniu i ekspansji władzy przez wąską kastę rządzącą, wszystko inne jest formą, zależną od bieżących interesów i „mądrości etapu” – czy to ideologia, czy to forma organizacyjna struktur władzy. Cechą charakterystyczną i wynikającą z istoty komunizmu jest niebywała zdolność adaptacji do zmieniających się warunków: stałość celów strategicznych, przy dowolności taktyki działania. Jak pisał Włodzimierz Ilicz Lenin – komunizm to władza rad. Obojętnie, czy te rady kryją się pod nazwą WKP(b), KPZS czy Jedinaja Rossija, PPR, PZPR czy PO, KGB, FSB, WSI czy też może „Stowarzyszenia SOWA” – wszystko jedno! Czy raj krat zwie się ZSRS, czy Federacja Rosyjska – jak wyżej! 

Jęczmyk popełnia – dość powszechny na prawicy zresztą – błąd postrzegania komunizmu jako wyłącznie skrajnie antyreligijnej i zbrodniczej, posługującej się okrutną przemocą ideokracji. Toteż fakty przyznania pewnego marginesu swobód obywatelskich, przyznania koncesji Cerkwi (z kręgosłupem przetrąconym przez okrutne represje), powrót do kraju prześladowanych przez komunę  rosyjskich arystokratów, czy odwoływania się do dziedzictwa Rosji carskiej, Jęczmyk bierze za symptomy końca komunizmu. Tymczasem – mamy do czynienia z wdrażaniem przez czekistowski reżym koncepcji „państwa całego narodu” w miejsce dotychczasowej „dyktatury proletariatu”, który to proces trafnie opisał i przewidział Anatolij Golicyn. Christopher Story, zmarły w czerwcu 2010 roku brytyjski analityk komunizmu, trafnie określał system panujący w Rosji po pieriestrojce jako „komunizm ukryty”. Jęczmyk nie zauważa, a w każdym razie nie zwraca uwagi na jeszcze jeden aspekt komunistycznej dezinformacji: mianowicie na to, że sprytni czekiści mówią każdej „grupie targetowej” to, co chce usłyszeć.

Realne interesy

Być ten błąd Lecha Jęczmyka wynika z przyjęcia typowej dla większości konserwatywnych autorów, chrześcijańskiej wersji socjalizmu etycznego, którego sztandarowym zabobonem jest twierdzenie: „idee mają konsekwencje” i optymistyczne, magiczno-życzeniowe widzenie świata, w którym „dobro” w końcu zwycięża „zło”. Tymczasem ideologie to nic innego, jak legitymizacja władzy, zwłaszcza w takich czasach, jak obecne. A optymizm, jak nauczał Oswald Spengler – jest tchórzostwem, często nieuświadomionym brakiem odwagi zmierzenia się z otchłanią…

Jak ma się powyższe do tzw. „pojednania polsko-rosyjskiego”? Marks, Engels i Lenin twierdzili, że „religia to opium dla ludu”. Komunizm jest zatem z definicji antyreligijny, gdyż zwalczanie tradycyjnych dla danej zbiorowości religii służy po prostu bolszewickiej socjotechnice. Ale równie dobrze można – po eliminacji elementów opornych – daną religię dla tych celów przejąć. Tak uczyniono z RPC, przekształcając ją w „Żywą Cerkiew”, której cerkiew sowiecka po dziś dzień jest kontynuatorką; z kolei jednym z zamiarów tow. Andropowa było ustanowienie jako religii państwowej w ZSRS… islamu. 

Treść orędzia to, mówiąc dosadnie, propagandowy bełkot, więc zamiast ją analizować, zastanówmy się nad jego celami. Akt 17 sierpnia, powtórzony przez PRL-owski kler 9 września należy widzieć właśnie jako formalny akt nadania sowieckiej władzy legitymizacji religijnej, mający wzmocnić „pakiet kontrolny” Rosji Sowieckiej nad Polską. Z tej pozycji będzie zwalczany odtąd antykomunizm, który i tak jest nader wątły i nie ma żadnego realnego znaczenia politycznego, ale który sowieciarze – zarówno z Moskwy, jak i jej nadwiślańskich ekspozytur – muszą dusić w zarodku. Odtąd ci którzy wskazują na fakty – że Federacja Rosyjska to inkarnacja Sowietów, że współczesna „III RP” to w istocie podporządkowany Rosji Sowieckiej neopeerel – występują przeciw „chrześcijańskiemu pojednaniu Polaków z Rosjanami” i „katolików z prawosławnymi”. Antykomunista, ktoś, kto sowieciarzy umieszcza w kręgu podejrzanych o tragedię smoleńską czy choćby krytyk działań Kremla to od teraz „rusofob”, „nacjonalista” czy wręcz „rasista”, albo „wróg kościoła”. Wedle kłamliwej, propagandowo-dezinformacyjnej narracji, komunistycznym zbrodniarzom (komunizm traktuje się tu jako zjawisko historyczne, co też nie jest przypadkowe) należy pokornie i po chrześcijańsku (a jakże by inaczej!) „wybaczyć i prosić o wybaczenie”.

Co warto odnotować, „Operacja pojednanie” jest skrojona dla bardzo różnych grup docelowych – zarówno konserwatystów, dla których instytucjonalny kościół z zasady wymyka się wszelkim ocenom politycznym i moralnym oraz dla modernistów, których usta przepełnione są oświeceniowym bełkotem, a których marzeniem jest albo laickie (czy zgoła antyreligijne) demoliberalne państwo, albo synkretyczna religia w rodzaju New Age. Obserwując enuncjacje choćby Tomasza Terlikowskiego należy niestety przyznać rację brazylijskiemu analitykowi Olavo de Carvalho, który stwierdził niedawno (pisząc o tzw. „arabskiej wiośnie), że „[…] wielu tradycjonalistów katolickich, prawosławnych i muzułmańskich, skuszonych obietnicą zniszczenia „nowoczesnego świata” prawdopodobnie skończy jako najlepsi użyteczni idioci, jakich KGB kiedykolwiek miał do swojej dyspozycji.”

Tu przechodzimy do innego kontekstu operacji „pojednanie”: komunizm najprawdopodobniej przechodzi stopniowo z fazy stosunkowo, nomen omen aksamitnego „pieriestrojkizmu” do formy bardziej zjadliwej i jednocześnie bardziej podstępnej (biorąc pod uwagę zwłaszcza powszechne przekonanie o jego upadku i nieistnieniu), którą kiedyś roboczo określiłem jako „prawicowy NEP”. A przynajmniej stara się wdrożyć pewne jego elementy. Kolejna „pieriestrojka” jest warunkowana bliskim i niechybnym upadkiem realnego demoliberalizmu, w ramach którego neobolszewizm funkcjonował przez ponad dwie dekady; bliska jest także perspektywa kolejnej odsłony „Zimnej Wojny” z USA. Bolszewiccy i lewaccy inżynierowie dusz zdali sobie sprawę, że warunkiem dalszego sprawowania przez nich władzy jest zaadaptowanie pewnych elementów typowych dla prawicowego, czy też konserwatywnego ładu: m.in. religii, koncepcji hierarchicznego społeczeństwa czy konserwatyzmu obyczajowego. Putin i gang czekistów stawiają się w roli „obrońcy” „prawosławia” i „Świętej Rusi” przed feministkami z Pussy Riot i FEMEN-u profanującymi cerkwie i kościoły, z kolei zachodnie feministki zaczynają uznawać pornografię za „instrument ucisku ze strony patriarchatu” (bynajmniej nie sowieckiego), a za pornografię – wszystko, co z pornografią może się kojarzyć (i jako takie podlegać penalizacji).

W PRL-bis, „Operacja pojednanie” jest elementem tworzenia kontrolowanej opozycji, która docelowo może nawet zastąpić Platformę Obywatelską (i szeroko rozumiany „czerwony salon”) w roli „Partii Zewnętrznej”. Od ponad roku trwa hodowanie kontrolowanej neoendecji (właściwie - neoendekomuny) za pomocą kompleksowej kampanii dezinformacyjnej i propagandowej, w której Schwartzcharakterem są: USA, Żydzi („USrael”), wolnomularstwo, globaliści, Niemcy, a w której Rosja Sowiecka (i ChRL w tle) albo są w ogóle niewidoczne i co za tym idzie nie widziane jako zagrożenie, albo są przedstawiane jako zbyt słabe, by zagrożenie stanowić. W wersji skrajnej, miłujące pokój, tradycjonalistyczne i konserwatywne kraje takie jak Rosja Sowiecka, czerwone Chiny, Iran  czy Korea Płn. są przedstawione jako „ostatnie bastiony przeciwko macdonaldyzacji, coca-colocaustowi i demoliberalnej zgniliźnie”. Ta coraz głośniejsza propaganda trafia niestety na bardzo podatny grunt na polskiej prawicy. Ci, którzy – tak jak Pan Lech Jęczmyk – ją powielają, nie muszą być wcale zadaniowanymi agentami wpływu, co operacji nadaje jeszcze większą skuteczność i wiarygodność. 



Lech Jęczmyk, „Dlaczego toniemy, czyli jeszcze nowsze średniowiecze”, wyd. Zysk i S-ka, Warszawa 2011.

18 komentarzy:

  1. Drogi Panie Jaszczurze,

    Jęczmyk i science fiction to wszystko pięknie, ale dla zrozumienia bolszewzimu nie trzeba chyba sięgać po bolszewików, mówiących pół-prawdy, jak Jęczmyk, ani po daleko posunięte metafory, jakkolwiek metafora The Thing jest z pewnością częściowo trafna.

    Jęczmykowe dictum, że „sowiety nie upadły, tylko same się rozwiązały” jest genialnie śmiesznym pociągnięciem, bo jedną ręką krytykuje fikcję, gdy drugą ją podtrzymuje. Sowiety nie upadły, tylko istnieją nadal. Sowiety nie były nigdy normalnym państwem i używały zawsze rozmaitych fikcji państwowo-podobnych. Tak więc np. białoruska i ukraińska ssr należały do oenzetu, choć były częścią sowietów, a Mongolia była bliższa stanu sowieckiej respubliki niż np. Gruzja, choć ta pierwsza była „niezależnym państwem” a ta druga nie. Poziom życia w Warszawie, w czasach najgorszej biedy był nadal wyższy niż w „imperialnych metropoliach” Leningradu i Moskwy. Sowiety istnieją – tylko w nowej, przepoczwarzonej formie. A zatem zgadzamy się w tym punkcie.

    Problem natomiast z filmami sci-fi jest taki, że są one tak dalece oddalone od rzeczywistości, że przekonują – mam na myśli przekonanie do Pańskiej tezy, tj. „coś” jako metafora bolszewizmu – tylko już przekonanych. Inaczej mówiąc, to tylko my widzimy związek. Można przecież powiedzieć np.: „Obcy, ósmy pasażer Nostromo”, to metafora na bolszewizację. Jedni próbują walki, inni są sparaliżowani strachem, ale obcy jest obojętny na reakce i potrzebuje ich tylko jako organizmów dla własnego przeżycia. Piękna przenośnia, ale ludzie wychodzą z kina i widzą horro w kosmosie, a nie metaforę. To nie przenośni nam brak, ale nazywania rzeczy po imieniu.

    Jak zwykle jednak, ważne jest to, gdzie się nie zgadzamy. Otóż Jęczmyk nie popełnia błędu (moim zdaniem) „postrzegania komunizmu jako wyłącznie skrajnie antyreligijnej i zbrodniczej, posługującej się okrutną przemocą ideokracji”. Bolszewizm jest bez żadnych wątpliwości wrogiem prawdziwej wiary. Bolszewicy nie mieli jednak nigdy nic przeciwko używaniu religii dla swoich celów, jak Pan słusznie sam zauważa. Józef Mackiewicz pisał już w latach 40. o infiltracji zarówno Cerkwi jak Kościoła katolickiego, jeszcze za życia Stalina. Pisał, że bolszewicy są przeciwni oddzieleniu kościoła od państwa; jest odwrotnie, pragną jak najściślejszego podporządkowania kościoła państwu. Używają Cerkwi jako narzędzia zarówno wewnątrz (rzadko, choć zapewne częściej dziś niż za Stalina), ale przede wszystkim jako narzędzia w polityce zagranicznej. Nie jest to doprawdy ani nowością, ani żadną zmianą kursu. W końcu marksizm-leninizm jest „doktryną polityki zagranicznej”, tj. aż do czasu ostatecznego zwycięstwa, wszystko jest podporządkowane zewnętrznym celom. Pan to dostrzega, dlaczego więc twierdzi Pan, że określenie antyreligijnego ostrza bolszewizmu jest błędem?
    Być może źle Pana zrozumiałem także w innym miejscu, bo nie rozumiem, dlaczego mówi Pan, że „sztandarowym zabobonem socjalizmu jest twierdzenie: ‘idee mają konsekwencje’”? A nie mają? Czyżbym łączył się w błędzie z lewakami? Idee mają konsekwencje w rzeczywistości, dlatego właśnie spory o idee mają znaczenie poza akademią, nie są tylko sporem o prawdę, która w końcu nikogo nie nakarmi, ani napoi. Wie Pan sam, kto zapytał „co to jest prawda?”

    Ponieważ idee mają konsekwencje, warto się o nie spierać. Nie warto pisać komentarzy w rodzaju: „dobre, pozdro”, a warto szukać dziury w całym. Mam nadzieję, że przyjmie Pan niniejszy komentarz w tym duchu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Drogi Panie Michale!

      Przepraszam za tak długą "ciszę", ostatnio jestem cały czas na "wylocie" i jakoś trudno mi nawet zebrać myśli, by sformułować jakąkolwiek sensowną odpowiedź.

      Literatura i filmy sci-fi są, owszem, odległe od rzeczywistości, jednak jest to gatunek, który we współczesnych nam czasach pełni tę samą rolę, co kiedyś baśnie czy bajki.

      Nie zgodzę się jednak z Panem, że odwoływanie się do tego gatunku byłoby przekonywaniem przekonanych. Jedyną słabością byłoby to, że mało osób lubi fantastykę i skupia się jedynie na akcji (oraz na efektach specjalnych - tu ma Pan rację). Seria o "Obcym"? Może być, ba, nigdy jakoś nie przychodziło mi do głowy, żeby "ósmego pasażera Nostromo" i jego potomstwo traktować jako metafory bolszewizmu! O wiele lepszą jest jednak "The body snatchers", a zwłaszcza najnowszy sequel z 2009 roku, z Nicole Kidman w jednej z ról głównych. Albo "28 days later" D. Boyle'a... ale w tym przypadku wielu widzów nie zrozumiało nawet podstawowych elementów fabuły, choćby tego, że film nie jest o żadnych "zombie" tylko o pandemii zjadliwego wirusa wścieklizny.

      Odnośnie antyreligijności komunizmu , to albo źle mnie Pan zrozumiał, albo (co bardzo prawdopodobne) ja wyraziłem się niejasno, więc teraz postaram się poprawić: nie twierdzę, że "określenie antyreligijnego ostrza bolszewizmu jest błędem", tylko redukowanie istoty bolszewizmu do jego antyreligijności.

      Jeśli "ideę" zdefiniujemy po prostu jako wytwór kory mózgowej, to oczywiście należy potwierdzić, że mają one konsekwencje. Jednak zarówno Weaver, jak i wielu konserwatywnych myślicieli i publicystów powtarzających to dictum (i mniej lub bardziej przetworzone tezy tej książki) popełnia - w odniesieniu do komunizmu - błąd przypisywania mu programu pozytywnego: dążenia do "równości", "społeczeństwa bezklasowego" itp., z czym zresztą próbowałem się rozprawić w jednym z onegdajszych wpisów, a w czym Pan ma ogromne zasługi.

      Usuń
    2. "Anonim" z 21:19 to ja, dopiero teraz się zalogowałem.

      Usuń
  2. Wszystko już było...

    Czy drodzy koledzy dyskutanci znają ten fragment ze "Stalin'a" Rodzińskiego?

    "[...]Metropolita Libanu Ilja zamknął się w kamiennym podziemiu, bez snu i jedzenia, modlił się do Matki Boskiej za Rosję.Miał cudowne widzenie (o którym napisał do hierarchów Kościoła rosyjskiego); trzeciego dnia odosobnienia ukazała mu się Matka Boska. Przekazała mu wolę Bożą: "W całym kraju muszą zostać otwarte świątynie i klasztory. Duchowni muszą wyjść z więzień. Nie wolno poddawać Petersburga. Trzeba obnieść wokół miasta świętą ikonę Matki Boskiej Kazańskiej. Następnie przewieźć obraz do Moskwy i odprawić tam nabożeństwo, a potem wysłać go do Carycyna."
    Co musiał czuć (...) brzmiących niczym echo zapomnianego dzieciństwa? On , który ogłosiłniedawno "pięciolatkę antyreligijną"; w 1943 roku miał zniknąć z powierzchni Rosji ostatni pop i ostatnia cerkwia.
    Ale Gospodarz postanowił urzeczywistnić widzenie Iliii.(...) I zaczyna się coś, o czym nigdy nie pisali jego historycy. Na rozkaz Stalina z łagrów wypuszczono duchownych. W konającym Leningradzie, ku zdumieniu i wzruszenu mieszkańców, kapłani wynieśli cudowną ikonę Matki Boskiej Kazańskiej. Procesja okrążyła miasto. Z Leningradu ikona przybyła do Moskwy, a później do Stalingradu.(...)
    Otwarto dwadzieścia tysięcy cerkwii(...) Przed każdą ważną bitwą on i jego sztabowcy kończyli rozkaz błogosławieństwem: "Z Bogiem" (...)
    Podczas spotkania z metropolitą Siergiejem Stalin "ze zrozumieniem odniósł się do propozycji wyboru patriarchy i zapewnił, że nie będzie żadnych przeszkód ze strony rządu."[...]"

    Prawda, że wobec tych słów nawet Adropow w sztach imama wyglądałby dość konwencjonalnie? Jak ludzie słabo znają bolszewików! "Jeżeli nie można pokonać Boga,to może uda się Go przynajmniej zapisać do czeka?"

    Intoksykacja władzą to straszna rzecz...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeżeli nie można pokonać Boga,to może uda się Go przynajmniej zapisać do czeka?

      Tak jest, niestety. "Wszystko już było", także zwłaszcza w tej materii, w której dyskutujemy! A jako fan pewnego myśliciela z Blankenburga, określanego jednym chórem jako "tępy Prusak" stwierdzam, że praktycznie wszystkie religie uczyniono narzędziem komunizmu (ukrytego, ale chyba nie aż tak bardzo?) i neoliberalizmu.

      O ile czytałem kiedyś o Metropolicie Libańskim, to autorem raczej nie był Rodziński (Radziński? Radziański - zapewne...)

      A tu coś jednak o wiele bardziej odpowiadającego (złemu) duchowi czasu i "mądrości etapu":

      http://niniwa2.cba.pl/rosja10.htm
      http://nazbolpolska.blogspot.com/2009/07/metafizyka-narodowego-bolszewizmu.html

      Usuń
  3. Panie Amalryku,

    W życiu o tym nie słyszałem! Czy można ufać temu Rodzińskiemu (Radzińskiemu?)? Czy to dobra biografia? Muszę wyznać, że po lekturze książek Sebaga Montefiore mam chyba Stalina dość na długo, ale jeśli to ciekawe...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Panie Michale!

      Oczywiście ja żadnej gwarancji na rewelacje Radzińskiego nie wystawię! Na rosyjskojęzycznych stronach internetowych owszem, jest ta wersja literalnie powtarzana, ale są też sugestie, iż jest to opowieść "mityczna", zaś sama postać metropolity Ilji (Metropolita Wzgórz Libańskich Eliasz, ur. jako Salim Karam Nasif) wygląda tam też tam mocno podejrzanie.

      Osobiście, gdyby mnie ktoś pytał o zdanie, to wręcz przychylałbym się do wersji o "wiadomym" autorstwie tej wzruszającej opowieści, gdyż idealnie pasuje do czekistowskiego modus operandi...

      Usuń
  4. Panie Amalryku,

    Tak, niestety ma to wszystkie cechy podsuniętej historyjki. Zawsze byli dobrzy w tworzeniu mitów, a odkąd zjeżdżają tam tabuny "historyków", to podsuwają im "dokumenty". Hej, płyniemy!

    OdpowiedzUsuń
  5. Drogi Panie Jaszczurze,

    Redukować niczego nie należy, i na pewno nie należy redukować bolszewizmu do antyreligijności, ale nazwanie go bezbożnym jest trafne, słuszne, adekwatne, godne i sprawiedliwe. Chęć wykorzystania kościołów dla swoich bezbożnych celów jest być może najlepszym tego dowodem.

    Nie wiem, dlaczego pragnie Pan definiować idee jako "wytwory kory mózgowej". NIe jestem zwolennikiem modnej "filozofii mózgu", a to głównie ze względu na jej - tum go czekała! - redukcjonizm... Sprowadzanie idei do elektrycznych impulsów w mózgu, jest równie śmieszne, co sprowadzanie miłości do gry gruczołów.

    Być może powinniśmy niniejszym rozpocząć Wielki Spór o Uniwersalia? Niech mi więc Pan powie: dlaczegóż to "jeśli 'idee' zdefiniujemy po prostu jako wytwór kory mózgowej, to oczywiście należy potwierdzić, że mają one konsekwencje"? A jeśli zdefiniujemy je inaczej, choćby nominalistycznie, to czy wtedy nie mają konsekwencji? Właściwie, coraz bardziej mi się to podoba! Czy mam Pan wyzwać na Wielki Spór? Panie Amalryku! Czy zostanie Pan moim sekundantem?

    OdpowiedzUsuń
  6. Panie Michale,

    W sporze o Uniwersalia chętnie wezmę udział (nawet ze świadomością, że wyjdę na nim jak Adamek po pojedynku z Kliczką), ale niestety dopiero od niedzieli-poniedziałku, bo przez łykęd będę całkowicie odcięty od komputera.

    A na początek - religia i rzekomo redukcjonistyczne nauki przyrodnicze moim zdaniem nie kolidują ze sobą, o ile nie próbują wchodzić nawzajem w swoje kompetencje. Po pierwsze ze względu na różnice celów, po drugie - metodologii opisu rzeczy, którym się posługują. Przykładem - spór, w moim mniemaniu bezcelowy i bezsensowny, pomiędzy kreacjonistami i ewolucjonistami...

    Co stwierdziwszy nie mogę nie przyznać, że nauka często rości sobie prawo do bycia religią, a naukowcy - kapłanami. Nb. nader często, na służbie bolszewizmu.

    OdpowiedzUsuń
  7. Panie Jaszczurze,

    Nie twierdzę wcale, że redukcjonizm koliduje z religią! Koliduje raczej ze zdrowym rozsądkiem. Religii objawionej jest obojętne to wszystko, co nie przciwstawia się Objawieniu. Teoria ewolucji nie przeciwstawia się wcale Objawieniu, więc nie ma o czym mówić.

    Zostawmy więc religię na boku i zastanówmy się na zdrowy rozum: co to są idee? Elektryczne impulsy w mózgu? Kod w języku komputerowym, tak jak przedstwione w Matrix? Tysiące ludzi czytało na przykład Józefa Mackiewicza, ale we mnie ta lektura wywołała inne elektryczne impulsy w mózgu niż u (tfu, tfu, na psa urok!) Eberhardta (nie przymierzając). Więc gdzie była idea? W mózgu? Ale dalej są jeszcze tej idei konsekwnecje - i co z tym robić?

    Kiedykolwiek będzie Pan gotów. Idee nie uciekną.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Panie Michale,

      Ja tam nie zamierzam się okopywać na szańcu "realizmu", materializmu czy (domorosłej) socjobiologii.

      Twierdzę jedynie, że próba wyjaśnienia mechanizmów funkcjonowania ludzkiego mózgu za pomocą biologii/biochemii i w kontekście ewolucji gatunku ludzkiego nie musi wcale kolidować z tym, co na ten temat ma do powiedzenia religia (uściślając, chodzi nam o Magisterium Kościoła Katolickiego, jeśli taki zwierz jeszcze istnieje, nie zaś o Koran czy Hadisy), co za tym idzie wcale nie musi popadać w redukcjonizm. Inna sprawa, że z reguły tak właśnie jest - przez to, że nauki przyrodnicze i ścisłe (w zwulgaryzowanej postaci) stały się agresywną publicystyką, wykorzystaną jako oręż bolszewickich i liberalnych, ateistycznych inżynierów dusz, nie mówiąc już o całej rzeszy (użytecznych, to pewne) idiotów.

      Ale spójrzmy z drugiej strony. Czy tacy jak Jęczmyk nie popadają aby w taki sam redukcjonizm, tyle że religijny, zakładając, że oto mamy do czynienia z "cudowną", bo zainicjowaną odgórnie dekomunizacją i rechrystianizacją Rosji? A jednocześnie, że komunizm/bolszewizm cechują dążenia inne, aniżeli tylko władza dla samej władzy? To ostatnie twierdzenie jest zresztą bardzo powszechne na prawicy.

      Usuń
  8. A czy szanowni dyskutanci uzgodnili kto okopuje się na szańcach realizmu a kto nominalizmu? (Żeby się nie okazało, iż po drugiej stronie nie ma nikogo...)

    OdpowiedzUsuń
  9. Drogi Panie Amalryku,

    Przede wszystkim, może w ogóle się nie okopiemy, a po drugie, może dojdziemy do zupełnie nowych rozwiązań, z tych, co to się nawet filozofom nie śniły?

    Proponuję, żeby Pan sformułował zasady - nie pozycje - a za punkt wyjścia wziął: "jeśli 'idee' zdefiniujemy po prostu jako wytwór kory mózgowej, to oczywiście należy potwierdzić, że mają one konsekwencje". Czy nie wydaje się Panu, że w tym jest wiele wartego dyskusji? Spór o uniwersalia był tu tylko pewnym wygodnym skrótem. Problem chyba jest taki: w jaki sposób istnieje to, co nie manifestuje się w świecie materialnym; żeby odejść od polityki, np. prawdomówność? Czy kora mózgowa mogła była wytworzyć koncept, który nie może być w żadnym wypadku pomocny ani jednostce (posiadającej tę korę), ani gatunkowi? Jeśli tak, to skąd się wzięła prawdomówność jako wartość i wymaganie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Filozofom nie przyśniło się mnóstwo rzeczy, ale współcześni bez wątpienia są najwyraźniej już wolni nawet od tych przypadłości - spią snem bez snów.

      Elektromagnetyczno-chemiczne procesy (o ile poprawnie się wyrażam) zachodzące w ludzkiej korze mózgowej znajdują się, i najprawdopodobniej tak już pozostanie, całkowicie poza obszarem moich zainteresowań - ale prawdomówność, o to co innego! Tutaj zgłaszam swą pełną gotowość do śledzenia sporu!

      Usuń
    2. Amalryku,

      Jedni śpią snem bez snów, wielu eksperymentuje ze "świadomym śnieniem" i innymi New Age'owskimi "nowinkami". Znak czasu...

      A swoją drogą, skąd to się bierze?

      Usuń
  10. Ech, wykręcasz się Pan, Panie kochany! Miałeś Pan ustalić warunki, a nie śledzić. Śledzą nas i tak, więc niech im będzie, ale warunki trans-cen-den-tal-ne - to co innego. To trzeba ustalić.

    OdpowiedzUsuń