2011-07-01

Wokół debaty w The Inter-American Institute (1)


Pomiędzy 7 III a 9 V 2011 na łamach The Inter-American Institute odbyła się debata pomiędzy Dyrektorem tego instytutu – profesorem Olavo de Carvalho a znanym geostrategiem i jednym z ważniejszych „technologów politycznych” Kremla – Aleksandrem Duginem. Tematem była rola Stanów Zjednoczonych w tak zwanym „Nowym Porządku Światowym”.

Pierwsze pytanie, jakie nasuwa się po przeczytaniu powyższego akapitu, brzmi i brzmieć powinno: po co dyskutować z kimś takim jak Dugin? Równie dobrze możnaby wyciągnąć z formaliny i zgalwanizować truchło Lenina i dyskutować z nim. Józef Mackiewicz twierdził nie bez racji, że do bolszewików (a Aleksander Heliowicz to bolszewik par excellance) się strzela, nie podejmując z nimi dyskusji. Po pierwsze dlatego, że dyskusja z nimi legitymizuje kłamstwo, jakim się zwyczajnie posługują, po drugie dlatego, że na polu wojny informacyjnej praktycznie zawsze mają przewagę nad niebolszewikami. Wydaje się, że zamiarem profesora de Carvalho było lepsze ukazanie własnych poglądów oraz wykazanie absurdów, zakłamania i dokładnych mechanizmów neo-sowieckiej propagandy i dezinformacji, a tym samym – ostrzeżenie przed nią, głównie odbiorcy amerykańskiego i latynoamerykańskiego, wśród których sowieciarskie i lewackie kłamstwa są niestety bardzo popularne.

Debata – o czym na wstępie pisze de Carvalho – możliwa jest jedynie pomiędzy ludźmi podobnego statusu w danej dziedzinie, podobnej wiedzy i kompetencj, wreszcie – o podobnych celach. Co z początku zaskakuje czytelnika, prof. de Carvalho te podobieństwa znajduje: […] czy wierzy [Dugin – przyp. J.] w Boga? Ja również. Czy dopuszcza możliwość metafizycznego absolutu? Ja również. Czy wierzy, że życie ma znaczenie? Ja również. Czy uważa on, że tradycja, ojczyzna i rodzina są wartościami, które trzeba przedkładać ponad możliwe wygody ekonomiczne i administracyjne? Ja również. Czy spogląda on ze strachem na globalistyczny projekt Rockefellerów i Sorosa? Ja również. […] Na tym jednak podobieństwa pomiędzy uczestnikami debaty się kończą. A w miarę lektury okazuje się, że wyżej wymienione pojęcia dla obu dyskutantów mają diametralnie różne znaczenie.

Olavo de Carvalho – z wielką rezerwą i ogromną dozą autoironii – przedstawia się jako filozof, publicysta, pisarz i wykładowca akademicki, nie należący do jakiejkolwiek partii politycznej ani do establishmentu politycznego; co więcej – zarówno w ojczystej Brazylii, jak i w Stanach Zjednoczonych, w kraju osiedlenia, traktowany jako oszołom.

Jego interlokutor, Dugin natomiast, to […] syn oficera KGB [faktycznie syn oficera GRU – przyp. J.] i polityczny mentor człowieka będącego uosobieniem KGB, twórca i przywódca jednego z największych i najbardziej ambitnych planów geopolitycznych wszechczasów – planu przyjętego i wdrażanego tak dokładnie, jak to możliwe przez państwo posiadające największą armię świata, najskuteczniejsze i najbardziej zuchwałe służby specjalne oraz sieć sojuszy, która rozpościera się poprzez cztery kontynenty. Stwierdzenie, że profesor Dugin znajduje się w centrum szczytu władzy jest po prostu faktem. By wcielić w życie swoje plany ma do dyspozycji siłę Władimira Putina, armie Rosji, Chin i wszystkie organizacje terrorystyczne Bliskiego Wschodu, by nie wspomnieć o praktycznie każdym ruchu lewicowym, faszystowskim i neonazistowskim, operującymi obecnie pod sztandarem „projektu Eurazjatyckiego”.

Dodatkową ilustracją różnic pomiędzy Olavo de Carvalho a Aleksandrem Duginem są zdjęcia, opatrzone bardzo ironicznym komentarzem de Carvalho, który to komentarz Dugin wziął sobie za… atak na swoją osobę, za „atak na Rosję” i „atak na Prawosławie”! Profesor de Carvalho ma na swoją obronę dwa psy i śrutówkę, Dugin ukazany jest z AK-74, na tle BWP (z osetyjskim oznakowaniem), z bronią, której używa w walce o cele stawiane przez neosowiecki ekspansjonizm.

Rewizja geopolityki

By nie odbierać Czytelnikom niekłamanej przyjemności z lektury debaty (a raczej – wymiany zdań), nie będę poniżej streszczał dokładnego jej przebiegu. Ograniczę się jedynie do wypisania punktów, które ze względu na uniwersalność i wagę zasługują na przedstawienie polskiemu czytelnikowi. Jedną z ważniejszych kwestii poruszanych przez prof. de Carvalho (nie tylko w omawianej debacie, ale i w innych artykułach) jest to, iż współczesne nauki polityczne i społeczne, także i te nieskażone szeroko rozumianą polityczną poprawnością posługują się przestarzałym aparatem pojęciowym, który w bardzo małym stopniu, jeśli w ogóle, jest w stanie rzeczywistość polityczną opisać. Kolejna sprawa to konkluzje, jakie z powyższego wynikają i wreszcie – sposób, w jaki Olavo de Carvalho obnaża nędzę „duginizmu”, która niesie ze sobą niebezpieczeństwo, bowiem poglądy artykułowane bezpośrednio przez Dugina, bądź do „eurazjatyckich” podobne stopniowo zyskują coraz większą popularność, także poza kręgami kierowniczymi Kremla i Łubianki.

Jednym z takich przestarzałych aksjomatów, którego kurczowo trzymają się politolodzy jest geopolityka, a właściwie jej absolutyzacja w pewnych, dość skądinąd znaczących, kręgach. Geopolityka – o ile może trafnie opisywać aktualny stan rzeczy – popada w prowadzący na manowce pseudonaukowości błąd, polegający na nadawaniu bytom stricte geograficznym – państwom, narodom, imperiom itp. – podmiotowości politycznej, czy wręcz statusu ontycznego. Jest to podejście – zdaniem brazylijskiego profesora – całkowicie błędne. Ani państwa, ani narody, ani imperia, ani tym bardziej klasy społeczne nie są podmiotami polityki. Polityka międzynarodowa czy realna geopolityka jest efektem działania struktur o wiele trwalszych aniżeli struktury o charakterze prawnomiędzynarodowym czy geograficznym.

Najważniejszy jest oczywiście czynnik ludzki, czyli kto konkretnie na danym terenie sprawuje władzę. Stąd, warunkami niezbędnymi dla uznania danej organizacji politycznej czy grupy interesu za podmiot historii i podmiot polityki są: posiadanie długofalowych bądź stałych celów politycznych, zdolność realizacji celów politycznych, która przekracza czas biologicznego życia swoich indywidualnych uczestników, umiejętność dostosowania strategii politycznej do zmiennych warunków otoczenia i wreszcie – zdolność do zapewnienia ciągłości kadrowej, do reprodukcji własnych struktur organizacyjnych. Powyższe warunki spełniają tylko: religie uniwersalne, organizacje inicjacyjne i ezoteryczne (loże masońskie itp.), dynastie królewskie i arystokratyczne, ruchy i partie o charakterze ideologiczno-rewolucyjnym. I last, but not least, byty duchowe Bóg, anioły i demony.

Zdaniem prof. de Carvalho, twory o charakterze stricte geopolitycznym: państwa, narody, imperia, bloki itp. są jedynie efektem działania tych właśnie sił, które jako jedyne posiadają podmiotowość polityczną i decydują wręcz o istnieniu bądź niebycie, o powstaniu, rozwiązaniu czy destrukcji bytów, które „konwencjonalne” teorie stosunków międzynarodowych i teorie polityki traktują jako graczy politycznych, zdolnych do autonomicznego działania. Stąd też błędne jest postrzeganie współczesnej światowej sytuacji geopolitycznej przez pryzmat paradygmatu westfalskiego, wedle którego podstawowym podmiotem polityki światowej jest „państwo narodowe”.

Trzy projekty globalistyczne

Współczesny, XX i XXI wieczny świat jest areną naprzemiennej rywalizacji i współpracy pomiędzy trzema, ponadnarodowymi projektami dominacji światowej, które profesor roboczo określa jako: Rosyjsko-Chiński, Zachodni i Muzułmański. „Zachodni” projekt globalistyczny nie jest tożsamy z polityką zewnętrzną państw anglosaskich: USA i Wielkiej Brytanii, choć jest mylnie określany jako „anglo-amerykański”. Struktury polityczne realizujące te projekty to odpowiednio: 

  1. „Elita rządząca Rosji i Chin, w szczególności służby specjalne obydwu krajów.
  2. Zachodnia elita finansowa, w szczególności reprezentowana w Klubie Bilderberg, Radzie ds. Stosunków Międzynarodowych i Komisji Trójstronnej.
  3. Bractwo Muzułmańskie, przywódcy religijni kilku krajów islamskich i rządy niektórych państw islamskich.”
Każda z tych grup ma – pomimo globalnych aspiracji – różne interesy i różne cele polityczne, mogą jednak – dążąc do ich realizacji – używać podobnych metod. Przykładem: zarówno zachodnia finansjera (którą Olavo de Carvalho nazywa później „Syndykatem”) jak i elita sino-rosyjska (bardziej adekwatnym określeniem byłoby: sino-sowiecka) używają jednocześnie środków i ekonomicznych, i militarnych. Relacje pomiędzy tymi trzema podmiotami są bardzo złożone, wielowymiarowe, wielopoziomowe i zmienne. Od antagonistycznych i objawiających się konfliktami zbrojnymi, po współpracę, a nawet fuzję; różne rodzaje relacji mogą występować jednocześnie na różnych poziomach. Złożony charakter stosunków pomiędzy trzema projektami globalistycznymi powoduje dysonans i dezorientację obserwatorów, efektem czego są m.in. „[…] fantasmagoryczne interpretacje, niektóre w formie „teorii spiskowych”, inne w formie samozwańczych „realistycznych” i „naukowych” zaprzeczeń tych teorii”. Jako przykład może służyć tutaj dość popularny Alex Jones, który utożsamia siły stojące za „Nowym Porządkiem Świata” z administracją amerykańską; który mówi bardzo wiele o Illuminatach i wolnomularstwie, ale bardzo niewiele o sowietach i ich długofalowej strategii podboju świata, a co znamienne – często można zobaczyć go w roli komentatora „Russia Today”…

Podstawowe różnice pomiędzy wyżej wymienionych organizacji globalistycznych wynikają przede wszystkim z innej genezy i charakteru socjologicznego, socjopolitycznego każdej z omawianych grup; profesor używa wręcz określenia, iż grupy te należą do „różnych gatunków”. Każda z nich ma zatem inną modalność, czyli sposób istnienia w świecie i metody sprawowania władzy. Trzymając się odniesień do nauk przyrodniczych można powiedzieć, że każda z nich zajmuje bądź dąży do zajęcia innej niszy.

Sino-sowiecka klasa rządząca to przetransformowana nomenklatura komunistyczna, składająca się przede wszystkim z biurokratów i oficerów bezpiek i wojska, której modalnością jest władza o charakterze „polityczno-wojskowym” [politico-military], która to – dodajmy – jest władzą par excellance w klasycznym, schmittiańskim znaczeniu. Zdaniem de Carvalho, jedynie sino-sowiecki projekt globalistyczny można rozpatrywać w kategoriach stricte geopolitycznych: przetransformowane struktury komunistyczne po prostu stanowią kierownictwo odpowiednio: Federacji Rosyjskiej i ChRL. Zachodnia finansjera jest z kolei siecią sitw finansistów i bankierów, skupiającą się głównie na władzy ekonomicznej. Celem projektu muzułmańskiego jest ustanowienie „Kalifatu Światowego”, który byłby globalną ideokracją islamu, który jest religią oddziałującą na każdą sferę aktywności ludzkiej. Cel ten dominuje nad partykularnymi interesami narodowymi poszczególnych państw islamskich a także nad podziałem na sunnitów i szyitów, czy nad saudyjsko-irańską „zimną wojną”.

Heterogeniczność, odmienny charakter, różne interesy i asymetria pomiędzy tymi trzema blokami warunkują także odmienne sposoby postrzegania przez nie rzeczywistości – zwłaszcza siebie nawzajem – co przekłada się na propagandę i obarczone jest licznymi błędami poznawczymi. Dla „bloku sino-sowieckiego” świat jest areną starcia „zgniłego”, przeżartego liberalizmem „zachodu”, którego uosobieniem są Stany Zjednoczone, Wielka Brytania, czasami inne demokracje zachodnie, z „tradycyjną i konserwatywną” Rosją i Chinami. Dla „Syndykatu” wrogiem numer jeden jest „terroryzm”. I choć jest to terroryzm islamski, jest on charakteryzowany bezosobowo, ze względu na ideologię polityczną „syndykatu”, jaką jest polityczna poprawność i „tolerancja”. Sojusznikiem „Zachodu” w „wojnie z terrorem” są Rosja Sowiecka i Chiny – i to pomimo faktu, że to sowieciarze wspierają ekstremizm islamski czy szerzej – projekt muzułmański – praktycznie od samego początku swego istnienia. Rosja Sowiecka czy ChRL w najlepszym wypadku postrzegane są przez globalistyczne elity zachodnie co najwyżej jako konkurent na poziomie gospodarczym. Elity muzułmańskie utożsamiają „świat zachodni” raz to z „Krzyżowcami”, „Żydostwem”, „Syjonistami”, innym razem z oświeceniowym, programowym „pogaństwem” czy „bezbożnictwem”. Co ciekawe i znamienne, muzułmanie nie określają mianem „kafirów” ani sowieciarzy moskiewskich, ani pekińskich. Fakt ten nie powinien dziwić w kontekście tego, iż architektem i mecenasem nowoczesnego ekstremizmu islamskiego, w tym i Bractwa Muzułmańskiego są właśnie bolszewicy.

Projekcyjne wizje sowieciarzy

Każdy z wyżej opisanych „bloków” globalistyczny wytwarza też – celem propagandy i dezinformacji – fałszywy obraz własny. Jest on efektem zarówno celowych działań dezinformacyjnych swoich decydentów, ale także czegoś, co można nazwać wtórną dezinformacją; grupa interesu, która stoi za daną akcją dezinformacyjną po prostu zaczyna wierzyć w swoją propagandę i dezinformację. Władcy Rosji Sowieckiej i ChRL dokonują też rzeczy typowej dla osobowości przestępcy, mianowicie – projekcji własnych cech i zamiarów na otoczenie.

„Blok Eurazjatycki” jako całość, i osobno jako Rosja Sowiecka i ChRL lansuje się na jedynego wiernego i najważniejszego sojusznika „Zachodu” (zwłaszcza Stanów Zjednoczonych) w walce z międzynarodowym terroryzmem i międzynarodową przestępczością zorganizowaną. Czekistowska Rosja stawia się w roli „ofiary polityki Zachodu” i udziela się to zarówno jej elitom, jak i tzw. „zwykłym” Rosjanom. „Reformy” ekipy Borysa Jelcyna na przestrzeni lat 90. XX w., które doprowadziły do zapaści kraju i grabieży majątku narodowego przez oligarchów i mafię rzekomo były wzorowane na liberalnych rozwiązaniach zachodnich i wprost inspirowane przez „Amerykę”. Tyle, że ci, którzy takie tezy głoszą, często zapominają (a bardziej prawdopodobne, że z dość oczywistych względów nie chcą mówić) o tym, że Związek Sowiecki przez cały czas swojego (formalnego) istnienia utrzymywał się głównie z okradania bardziej rozwiniętego technologicznie Zachodu.

Z kolei proces pieriestrojki, którego elementem była grabież na majątku narodowym, został przeprowadzony przez struktury komunistyczne; współczesna Federacja Rosyjska pod względem substancjalnym jest więc kontynuacją ZSRS, a „transformacja ustrojowa” była jedynie metamorfozą sowieckiego systemu władzy: […] gdy jego [ZSRS – przyp. J.] zasoby zostały rozdane po oficjalnym rozpadzie reżimu, beneficjentami stali się członkowie nomenklatury, którzy nagle stali się miliarderami, nie zrywając więzi łączącej ich ze starym aparatem państwowym, zwłaszcza z KGB (sam Władimir Putin przyznał, że „nie ma czegoś takiego, jak byłe KGB) […]. Ponadto, krótko po oficjalnym „rozpadzie” ZSRS, agenci wpływu w Europie i Stanach Zjednoczonych przeprowadzili zakończoną sukcesem operację zablokowania jakichkolwiek dochodzeń w sprawie sowieckich zbrodni. Nikt nigdy nie został ukarany za wymordowanie dziesiątek milionów cywilów ani za stworzenie najskuteczniejszej znanej ludzkości machiny terroru państwowego […] chaos i korupcja, jakie nastąpiły po rozpadzie państwa sowieckiego nie zostały spowodowane przez nowy system wolnej konkurencji a przez to, że pierwszymi beneficjentami byli władcy starego porządku – horda złodziei i morderców, jakich nie widział przedtem żaden cywilizowany kraj.

Będące nieuniknioną konsekwencją powyższego strukturalne patologie gnębiące Rosję, takie jak narkomania, rozwiązłość czy zapaść demograficzna to skutki prowadzonej przez Sowiety i ChRL agresji przeciw Zachodowi, w której głównym orężem była (i jest nadal!) szeroko pojęta korupcja, poprzez operacje agenturalne, w które zaangażowani są wysocy szarżą oficerowie komunistycznych specsłużb, poprzez osłabianie tradycyjnego systemu wartości, poprzez infiltrację systemu szkolnictwa i infiltrację ekonomiczną. Na skutek tych działań, społeczeństwo amerykańskie i inne społeczeństwa tzw. Zachodu, zwłaszcza od lat 60. zmieniły się nie do poznania. Elementem tej sowieckiej mega-operacji była i jest operacja „czerwona kokaina” opisywana przez analityka amerykańskiego wywiadu, Josepha Douglassa, orkiestrowana przez sowieckie i chrlowskie specsłużby od lat 50 XX w. Operacje sowieckich specsłużb mające osłabić, a w dalszej konsekwencji zniszczyć Zachód nie zostały przerwane z oficjalnym „upadkiem” Związku Sowieckiego; co więcej, obecnie w Stanach Zjednoczonych działa większa ilość rosyjskich agentów, niż podczas zimnej wojny.

Komunistycznym Chinom udało się wmówić elitom zachodnim, iż komunizm upadł, a kraj ten jest nowoczesnym państwem liberalnym i kapitalistycznym, czego nieuchronnym efektem ma być rzekoma liberalizacja całego systemu politycznego. Efektem tej operacji dezinformacyjnej było ściągnięcie do ChRL zachodnich inwestycji i zachodniego kapitału, czego widocznym efektem jest jedynie umocnienie się tamtejszej wersji neokomunizmu.

Według oficjalnej doktryny eurazjatyckiej, to USA są wcieleniem „liberalnego globalizmu” i „New World Order” itp., czego nieuniknioną konsekwencją ma być konfrontacja „Bloku Eurazji” i bloku globalistów, którego centralą mają być właśnie Stany Zjednoczone. Czołowy ideolog neosowieckiego eurazjatyzmu, Aleksander Dugin powołuje się tutaj na „dzieło” Karla Poppera „Społeczeństwo otwarte i jego wrogowie”. Tymczasem – według de Carvalho – popperyzm, czy szerzej – liberalizm, to idee wrogie szeroko pojętemu Zachodowi; to idee utopijne, których próby wcielenia w życie powodują rozkład zachodniego, a zwłaszcza amerykańskiego systemu wartości, a w dalszej konsekwencji, całości systemu politycznego. Elita zachodnich globalistów dąży do zniszczenia Stanów Zjednoczonych i dążąc do tego celu, sprzymierza się to z sowieciarzami (moskiewskimi i pekińskimi), to z ekstremistami islamskimi. „Popperyzm”, który rzekomo jest ideologią oficjalną państw zachodnich na czele z USA jest w ustach Dugina i reszty kremlowskich „technologów władzy” konstruktem propagandowym. Natomiast opisany wyżej „Eurazjatyzm” [Eurasianism] – realnym projektem geostrategicznym, realnie zagrażającym wolnemu jeszcze światu.

Współczesna Federacja Rosyjska to nie tylko kontynuatorka Związku Sowieckiego. Komunizm z jakichś względów zakorzenił się właśnie na terenie dawnego Imperium Rosyjskiego. Olavo de Carvalho tłumaczy to następująco, powołując się na treść objawienia Najświętszej Maryi Panny w Fatimie: „obecnie, tak jak za czasów Stalina, Rosja jest siedliskiem korupcji i niegodziwości nigdy niewidzianych dotychczas, skierowanym na rozprzestrzenianie się swoich błędów po świecie, jak głosi Objawienie Fatimskie. Należy zauważyć, że proroctwo to nie odnosiło się konkretnie do komunizmu, ale ogółem do „błędów Rosji” i głosiło, że rozprzestrzenianie się tych błędów wraz z ich nieuniknionymi konsekwencjami w postaci hańby i cierpienia może zostać powstrzymane tylko wtedy, gdy papież i biskupi katoliccy na świecie dokonają aktu poświęcenia Rosji. Jako, że aktu tego nie dokonano, nie ma podstaw by nie widzieć projektu eurazjatyckiego jako drugiej fali „błędów Rosji” i ich unowocześnienia, zwiastuna katastrofy o niepoliczalnych skutkach”.

Olavo de Carvalho zauważa jednak fakt zachodniego i oświeceniowego pochodzenia komunizmu, który de facto zabił „starą” Rosję i „stare” Chiny wraz z ich tradycyjną spuścizną cywilizacyjno-kulturową. W oświeceniu swe źródło ma też zachodni globalizm, ale także… globalizm islamistyczny, który de Carvalho określa wprost jako… „zsowietyzowany islam”.

Czym jest „Syndykat”?

W odniesieniu do zachodniego projektu globalistycznego Olavo de Carvalho używa nazwy „Syndykat”, sformułowanej przez historyka i badacza problemu, Nicolasa Haggera. „Syndykat” jest to zorganizowana struktura istniejąca od ponad stulecia, spotykająca się okresowo by zapewnić spójność swoich planów i ciągłość ich realizacji z dokładnością i naukową precyzją, z jaką inżynier nadzoruje przekształcenie projektu w budynek. Został utworzony ponad 100 lat temu z inicjatywy Rotschildów, a obecnie skupia kilkaset klanów światowej plutokracji, m.in. Rockefellerów, Rotschildów, DuPont’ów, Onassis’ów. Nie ma własnej formy prawnej, działa jako sieć organizacji, które reprezentują zarówno całościowy interes „Syndykatu”, jak i poszczególnych jego członków. Do najważniejszych z nich de Carvalho zalicza: Klub Bilderberg, Radę ds. Stosunków Międzynarodowych (Council on Foreign Relations), Komisję Trójstronną czy też administrację organizacji międzynarodowych, na czele z ONZ.
 
„Syndykat” posiada swoją agenturę wpływu w rządach państw, zwłaszcza tych mających wpływ na politykę światową, których używa jako nośnika swych interesów, w tym także jako „bufora”, który może być poświęcony, gdy wymaga tego sytuacja. Stąd wynika niezrozumienie polityki „Syndykatu”, która błędnie utożsamiana jest zwłaszcza z polityką USA. Faktycznie – jest dokładnie odwrotnie; polityka prowadzona przez ekspozytury „Syndykatu” umieszczone w establishmencie amerykańskim stanowi wielkie niebezpieczeństwo dla Stanów Zjednoczonych, a co najmniej jest sprzeczna ze światowymi interesami amerykańskimi, z samą istotą polityki amerykańskiej. Olavo de Carvalho podaje następujące tego przykłady, począwszy od obecnej sytuacji w Libii, gdzie administracja Obamy (pod silnym wpływem Brzezińskiego i Clintonów) wspiera z gruntu antyamerykańskich islamistów. Z kolei podczas walki z kolumbijską mafią narkotykową administracja Billa Clintona wsparła rząd kolumbijski, jednocześnie uznając komunistów z FARC-EP (organizujących obrót kokainą) za organizację polityczną, po czym ścigać ich już nie było można. Dużo wcześniej, ograniczano pole manewru wojskom amerykańskim, walczącym z komunistami w Indochinach.

Syndykat posiada długofalową strategię zdobycia i utrzymania władzy światowej, z tym, że modalnością władzy syndykatu jest władza pieniądza, w przeciwieństwie do sowieciarzy z władzą polityczną (bazującą na biurokracji i aktywach specsłużb) czy elit islamskich z władzą religijną. Metodą, jaką posługuje się „Syndykat” w celu zdobycia ekonomicznej władzy nad światem jest kontrola światowej gospodarki przez „metakapitalizm” prowadzący do… socjalizmu.

Kolejnym – po utożsamieniu „Syndykatu” z elitami USA – błędem konspirologów jest niedostrzeganie socjalistycznych, bolszewickich wręcz jego planów i utożsamianie polityki „Syndykatu” z „zachodnim kapitalizmem”. Po części wynika to z powszechnej nieprzystawalności współczesnych pojęć politologicznych do rzeczywistości; ponadto, współczesna teoria polityki bazuje po części na… marksizmie, który jest niczym innym, jak teorią władzy upozorowaną na naukę. Idąc dalej, socjalizm jest jednym z instrumentów władzy, z czym nie kryją się twórcy ideologii komunistycznej. Nie jest on stanem rzeczy (rozumianym np. jako „system polityczny” czy „ustrój polityczny”), tylko procesem, „stawaniem się” rzeczy, prowadzącym do monopolizacji i etatyzacji gospodarki i w dalszej kolejności do przechwycenia pozostałych sfer życia przez jedną grupę rządzącą. Beneficjentami ostatecznymi socjalizmu tak właśnie rozumianego są – wg de Carvalho – trzy grupy: elity polityczne, lewicowi i komunistyczni intelektualiści (apologeci socjalizmu) oraz… kapitaliści, których pozycja wynika z protekcji państwa i eliminacji konkurencji. Taki proces ma miejsce obecnie na zachodzie – tyle, że w przeciwieństwie do Rosji czy Chin dochodzi się do niego drogą „ewolucji” i „konwergencji”.

Z powyższego wynika także fakt, iż „Syndykat” nie jest ani „antykomunistyczny”, ani „antysowiecki”, ani „antyrosyjski, ani „antychiński”. „Syndykat” nie jest wrogi elitom sowieckim (i ChRL-owskim), co więcej – zachodni globaliści i sowieciarze z reguły wzajemnie się wspierają co najmniej od lat 40. XX wieku, a bardziej prawdopodobne, że od samej rewolucji bolszewickiej w Rosji bądź też NEP-u. Globaliści z zachodu umożliwiają wręcz sowieciarzom istnienie, poprzez: aktywne ich wspieranie na poziomie gospodarczym, poprzez umożliwienie ZSRS (i jego obecnej spadkobierczyni) oraz ChRL uczestnictwo w międzynarodowym systemie gospodarczym i politycznym oraz poprzez osłanianie i finansowanie komunistycznych agentur wpływu. Zachodni metakapitaliści zbudowali bolszewikom praktycznie cały park technologiczny. Za pieniądze, które podmioty działające w ramach „Syndykatu” wyprowadziły z majątku narodowego USA i obracały nimi, zbudowano organizacje antyamerykańskie, prosowieckie, wywrotowe i pacyfistyczne, poprzez które działały sowieckie agentury wpływu. Inwestycje amerykańskich członków „Syndykatu” w Chinach w latach 90 pozwoliły temu krajowi stanąć na nogi (po katastrofie l. 60 i 70), umocnić system władzy i stać się potęgą militarną, zdolną konkurować ze Stanami Zjednoczonymi. Podobnie było z popieriestrojkową „Rosją”: to „Syndykat” w obawie o swoją pozycję na świecie i zyski, nie dopuścił do rozliczenia zbrodniczego komunizmu. Jedyny kraj, w którym tego dokonano to Kambodża, jednak nielicznych członków kierownictwa Czerwonych Khmerów osądził i skazał na łagodne wyroki trybunał ONZ-owski – organizacji międzynarodowej, która stanowi jedno z ramion „Syndykatu”.

Zdaniem Olavo de Carvalho, współczesny antyokcydentalizm sowiecki, chrlowski, a także lewacki – może wynikać z tego, że bolszewicy i neobolszewicy otrzymali od Syndykatu… za mało środków (w tym finansowych), aniżeli się spodziewali!

Kontrstrategia wobec globalizmów

Wizja trzech, wzajemnie wspierających się i uzupełniających projektów dominacji nad światem nie jest, oględnie mówiąc, zbyt krzepiąca. Olavo de Carvalho jednak widzi możliwość dania odporu globalistycznym hordom. Ludzie, którzy mogą to uczynić to: „[…] chrześcijańskie, protestanckie i katolickie społeczności ze wszystkich krajów, […] naród żydowski, […] amerykański konserwatywny nacjonalizm”. Olavo de Carvalho nie precyzuje jednak, jacy ludzie tworzą ostatnią z wyżej wymienionych grup; czy są to neokonserwatyści, czy tzw. paleokonserwatyści. Znając raczej prosowieckie i izolacjonistyczne nastawienie paleocons’ów takich jak np. Pat Buchanan, można mniemać, że chodzi o neokonserwatywnych Republikanów; w tym wypadku jednak bardziej adekwatnym określeniem byłby „amerykański imperializm”, jednak bez pejoratywnego wydźwięku, jaki przypisała mu komunistyczna propaganda, a który używany jest nadal przez neosowiecję. Pisząc z kolei o „narodzie żydowskim”, de Carvalho ma na myśli konserwatywne, religijne środowiska żydowskie i establishment Państwa Izrael, stanowiącego zaporę przed prosowieckim islamizmem.

Ponadto, do wszelkich działań przeciwko neokomunizmowi (czekistowskiemu czy też pekińskiemu) czy też zachodniemu globalizmowi niezbędne byłoby pozyskanie tej części elit muzułmańskich, która przeciwna jest projektom mającym korzenie w ideologii Bractwa Muzułmańskiego, socjalizmowi arabskiemu czy prosowieckiej i prochińskiej polityce Iranu i innych dyktatur bliskowschodnich. Podobną politykę zakładała m.in. doktryna geostrategiczna generała Franco.

Konieczne jest odkopanie „broni utraconej”, czyli antykomunizmu, wobec genezy i charakteru wszystkich w zasadzie globalizmów.

Koniecznością – zdaniem de Carvalho – jest skoordynowanie działań chrześcijan, Żydów i amerykańskich narodowych konserwatystów. Podczas, gdy działania grup stojących za trzema projektami globalistycznymi są z reguły skoordynowane i zorkiestrowane, konserwatywni, religijni i narodowi antyglobaliści działają chaotycznie, często w obawie przed kontrakcją któregoś z globalistycznych ośrodków, dodatkowo nie mając do dyspozycji takich samych instrumentów prowadzenia polityki, co globaliści. Kolejną przyczyną braku koordynacji, którą skądinąd brazylijski profesor pomija – są różnice ideologiczne, religijne, doktrynalne, także różnice partykularnych interesów pomiędzy tymi grupami, prowadzące do wzajemnych konfliktów. Wielu uczciwych ludzi nie ma także właściwego rozeznania sytuacji; wielu konserwatystów popada też w pseudonaukowe „teorie spiskowe”, z których część jest zbieżna z treściami sowieckiej i neosowieckiej propagandy i dezinformacji.

Tu dochodzimy do fenomenu Dugina i jego „eurazjatyzmu”. Sowieciarze zaczynają stosować propagandę, której jedną z grup docelowych są nie tylko patrioci i nacjonaliści, ale także religijni konserwatyści: zarówno katolicy, protestanci, żydzi i muzułmanie.

C.d.n.


15 komentarzy:

  1. No! I gdzie ten ciąg dalszy? Co to za ocyndalanie się!

    OdpowiedzUsuń
  2. "Koniecznością – zdaniem de Carvalho – jest skoordynowanie działań chrześcijan, Żydów " - czy ktoś tu szuka frajerów do umierania za zydów? Bolszewizm to żydzi, faszyzm to żydzi, syjonizm to zydzi. Po co chrześcijanie maja umierać za tych którzy pod płaszczykiem Inkwizycji z radością ich torturowali? Za tych co na Wołyniu rozpłatali Katolików i Prawosławnych od ucha do brzucha dla sadystycznej religijnej rozrywki. Naważyli żydzi piwa więc niech się sami z Arabami wyzynają. to ICH WOJNA NIE NASZA. Tak jak w 39 nie chciamo na Zachodzie z podjudzania zydowskiej prasy umierać za Gdańsk teraz my powinnismy głośić, że "CHRZEŚCIJANIE NIE BĘDĄ UMIERAĆ ZA TALMUD". Natchnienie dla wielu antyhumanitarnych książek jakie powstały stwożone przez wyjątkowych zwyrodnialców.

    OdpowiedzUsuń
  3. Gdzie Pan wytrzasnął tak nadzwyczajnego komentatora, Panie Jaszczurze? Ale to pewnie Żyd, bo z nich najgorsi antysemici i tylko oni potrafią bezecnie kryć sie pod płaszczykiem anonimowości, udając Polaków.

    "Ech, żydouki prakliate!" jak przeklinałby chłop z "Buntu rojstów" albo z "Drogi donikąd". Niestety tą samą drogą kroczy pan annonimowy.

    OdpowiedzUsuń
  4. Robotę miałem, poza przestrzenią wirtualną! Ciąg dalszy - za moment.

    Panie Michale, nie wiem, może Anonimowy sam trzasnął z Planety Nibiru? Z Żydów najgorsi antysemici (ja jednak obstaję przy swoim "antyhebraizmie")? Tak! Żydokomuna nienawidzi i tępi z zajadłością równą narodowym socjalistom niemieckim Żydów tradycyjnych i syjonistów, za co przez nich jest słusznie nienawidzona. Że chociaż to wspomnę. Ostatnio niejaki tow. Adam Michnik-Szechter powiedział w wywiadzie dla jednej z sowieckich gazet, że ich środowiska (tzn. bolszewików, zwł. pochodzenia żydowskiego) nie lubią w Izraelu.

    A odnośnie wypowiedzi Anonimowego - nikt nikogo nie ma zamiaru zmuszać, żeby na ochotnika (wzorem ewangelikalnych chrześcijan z USA0 jechać do Ziemi Świętej wspierać IDF. Ale z drugiej strony - jaką alternatywą byłyby wzajemnie ze sobą walczące (że tylko to wspomnę), prosowieckie i antychrześcijańskie "Hamastan" i "OWP-istan" na Ziemi Świętej???

    OdpowiedzUsuń
  5. I jeszcze jedno, Panie Michale: bez trudu można zauważyć, że i Aleksander Heliowicz (jeśli ktoś ma cierpliwość go czytać) także jest jednym z takich bolszewickich "auto-antysemitów".

    OdpowiedzUsuń
  6. Ja na pewno nie mam cierpliwości ani ochoty czytać Dugina i jemu podobnych. Ale zupełnie przypadkiem wyczytałem ostatnio, że ten bełkot Dugina bierze się z dzieł Lwa Gumilowa, syna Anny Achmatowej i Nikołaja Gumilowa. Lew spędził wiele lat w łagrach i wyniósł stamtąd dziwne przekonania o "etnogenezie", "biosferze" i (nie wiem jak przełożyć) "passionarnosti". Jego eurazjanizm ma być przeciwstawiony atlantycyzmowi, ale nie, to nie NATO było wrogiem, a "żydowsko-chazarskie wpływy". Innymi słowy, Rosja miała być teatrem walki między eurazjanizmem Mongołów i atlantycyzmem wszystkich innych.

    To jest oczywiście kompletny bełkot i szkoda na to złamanego słowa. Achmatowa się w grobie przewraca.

    OdpowiedzUsuń
  7. Panie Michale,

    Ja akurat czytam Dugina, przynajmniej staram się nadążać za ukazywaniem się kolejnych jego tekstów (tak, tak, wiem, że brzmi to jak przyznanie się do satysfakcji z gaszenia papierosów na własnej skórze). Z takich samych powodów, dla jakich czytałem m.in. Marksa i Engelsa.

    I teraz - odnośnie inspiracji Aleksandra Heliowicza, to pisarstwo Gumilowa wydaje się jedną z nich. Oczywiście, że to bełkot zsowietyzowanego, złamanego przez bolszewików człowieka. Zresztą, chyba większość współczesnej rosyjskiej (sowieckiej?) prawicy, deklaratywnie nawet antykomunistycznej, ma podobne odchyły.

    Już nie pamiętam, jak "passionarnost'" przetłumaczono na polski w "Od Rusi do Rosji", bo chyba tę książkę ma Pan na myśli. W każdym razie chodzi Gumilowowi o mesjanizm rosyjski/eurazjański.

    OdpowiedzUsuń
  8. Panie Jaszczurze,

    Engels jest w moim mniemaniu nie do czytania, różnica natomiast między Marksem a Duginem jest taka, jak między Immanuelem Kantem a kanciarzem. Na miejscu byłoby raczej porównanie z Łysienką... czyli z bełkotem bez znaczenia - czy rzeczywiście warto to czytać?

    Wedle mojego źródła (Polonsky, Molotov's Magic Lantern) "passionariost'" to anty-entropiczny impuls, przejawiający się w kreatywnej fazie etnosu, tj. wrodzona umiejętność organizmu przyjmowania energii z zewnątrz i oddania jej w postaci "nadludzkich" osiągnięć, w postaci pracy. Pasjonariuszami byli więc Aleksander Wielki i Joanna d'Arc, Napoleon i Awwakum.

    Gumilowowi nie chodziło (powtarzam za Polonsky) o rosyjski mesjanizm, bo Mongołowie byli najlepszymi przedstawicielami eurazjanizmu, gdy już Chińczycy nie są. Dugin dopasowuje sobie to w sposób dowolny do ideologii, jaka jest potrzebna Putinowi, ale po co na to tracić czas, skoro jutro powiedzą coś odwrotnego? Gumilow był przynajmniej oryginalny, a to?

    Natomiast z czym absolutnie nie mogę się zgodzić, to Pańskie nazywanie takich ludzi "prawicą". To jest lewica i to bez żadnych cudzysłowów.

    OdpowiedzUsuń
  9. Panie Michale,

    Warto czytać Dugina chociażby z tego powodu, że jest to człowiek ze ścisłego kierownictwa Rosji Sowieckiej i to tego kręgu, kręgu decydującego o współczesnej sowieckiej metapolityce i geostrategii, choć realizowane właśnie projekty geopolityczne nie są niczym nowym (o czym pisał choćby Golicyn). Właśnie o tym dyskutujemy z P. Zeppo na "burdelowej" kopii mojego bloga.

    Teraz odnośnie Gumilowa:

    [...] "passionariost'" to anty-entropiczny impuls, przejawiający się w kreatywnej fazie etnosu, tj. wrodzona umiejętność organizmu przyjmowania energii z zewnątrz i oddania jej w postaci "nadludzkich" osiągnięć [...]

    Właśnie! Przypomniał Pan, a sam Gumilowa przeczytałem dość dawno temu. Nie wiem, skąd mi się to skojarzyło z mesjanizmem (i misją dziejową), chyba ze względu na podobieństwo do "Pasji"...

    Czy to jest lewica? Koncepcje "rasowe" zawarte w "Od Rusi do Rosji" są dość przerażające, jest obecny swego rodzaju kolektywizm, ale lewicą bym tego nie nazwał, nawet pomimo tego, że wzorowali się na tym i dalej czynią to sowieccy/neosowieccy ideologowie.

    OdpowiedzUsuń
  10. Bardzo mnie rozbawiło, że jednocześnie na dwóch Pańskich stronach, pan Zeppo i ja, wyraziliśmy odwrotne opinie na temat Dugina, czy może raczej, wartościowości czytania takich rzeczy.

    Pozwolę sobie określić moje stanowisko tak: niechże Panowie czytają, co chcą. Gdyby jednak zapytał mnie Pan o zdanie, to powiedziałbym, że świat jest zbyt piękny na Dugina, że życie zbyt krótkie na Gumilowa, że jest mnóstwo rzeczy pięknych na świecie, których nie zdoła Pan przyswoić, bo nie stanie czasu, więc w imię czego marnować ten czas na Dugina?

    Ale od lewicy nie odstąpię. Każda kolektywna ideologia jest lewicowa. Oni mogą sobie być na prawo od innych lewaków, ale to nie czyni tych ludzi prawymi (w każdym sensie tego określenia).

    OdpowiedzUsuń
  11. Ano, jest to tyleż zabawne, co cieszące. Mnogość opinii na ten sam temat, wmiast jednolitości...

    Świat zbyt piękny na Dugina? A może Dugin zbyt szkaradny na ten świat?

    A teraz - czy aby używanie pojęć "kolektywizm" (vs. "indywidualizm") nie jest aby dość ogólnym hipostazowaniem (na to, nawiasem, zwrócił uwagę de Carvalho)? Na ten przykład - założyciele i przywódcy największych totalizmów wywodzących się z lewicy (czy marksizmu), a dążących do zamienienia społeczeństw ludzkich w roje termitów - byli tak naprawdę narcystycznymi i socjopatycznymi hiper-indywidualistami.

    Z drugiej strony mamy zachodni, rzekomo "indywidualistyczny" kapitalizm/gospodarkę rynkową. Która od jakiegoś czasu podlega procesowi monopolizacji, oligarchizacji, a przy tym - "typowe" mega-korporacje nabierają cech i kompetencji państwa, i to państwa socjalistycznego czy wręcz komunistycznego.

    OdpowiedzUsuń
  12. Po pierwsze, świat nosił też zjawiska bardziej szkaradne niż Dugin.

    Po drugie, każdy izm z definicji ociera się o hipostazowanie, ponieważ nadajemy niejako osobowość, czemuś co w istocie nie istnieje.

    Po trzecie, kapitalizm (również z definicji) jest antyindywidualistyczny, ponieważ przekłada swobodę ruchu kapitału ponad jednostkę i dąży do monopolu.

    OdpowiedzUsuń
  13. Miałem ochotę przygotować własną recenzję tej debaty, ale Jaszczur mnie wyręczył za co jestem mu po stokroć wdzięczny. Uważam, że ostatnimi czasy rosnąca popularność eurazjatyzmu i duginizmu także w polskich kręgach, sprawia, że debata jaka odbyła się między Duginem i de Carvahlo powinna być jak najszerzej promowana. Nie ukrywajmy, Dugin nie odpowiedział na większość najistotniejszych zarzutów Brazylijczyka i wyszedł na tego, kim od początku interlokutor wskazywał, że jest - politycznego agitatora i propagandystę.

    OdpowiedzUsuń
  14. Witam Pana,

    Przepraszam, że odpowiadam tak późno - dopiero przed chwilą wróciłem z podróży, podczas której w ogóle odciąłem się od internetu.

    Zająłem się tą debatą dokładnie z tych samych powodów, o których Pan pisze. Z tym, że Dugin nie jest jedynie ot takim, szeregowym (neo)sowieckim manipulatorem; pisząc to wyraziłem się nieprecyzyjnie, na co zwrócił mi uwagę p. Zeppo na "mirrorze" mojego bloga na salonie: http://jaszczur09.salon24.pl/323901,wokol-debaty-w-the-inter-american-institute-2#comment_4680234

    Dugin - jak to słusznie określił mój Komentator - to "człowiek najgłębszego cienia" współczesnej (długofalowej) sowieckiej polityki. Co nie wyklucza oczywiście wzięcia udziału w działaniach, nazwijmy to, liniowych.

    Popularność eurazjatyzmu - obawiam się że będzie rosła. Tak, jak bolszewizmu ubranego w szaty prawicowości. Niedawno odkryłem blog "Wielkiej Europy" (o którym wspomniał wyżej tj) na "Nowym Ekranie". Zresztą z inspiracją tego ostatniego władcy UBekistanu specjalnie się nie kryją.

    Dziękuję za komentarz, pozdrawiam i zapraszam ponownie.

    OdpowiedzUsuń
  15. Jeszcze jedno, zapomniałem się odnieść do jednego Pańskiego wątku! Proszę napisać swoją recenzję tej debaty, z pewnością wyciągnie Pan to, co mi umknęło.

    OdpowiedzUsuń