Na
poziomie wewnętrznym, Federacja Rosyjska już jakiś czas temu
obrała kurs na powrót do zaostrzenia jawnego terroru i powrotu do
otwarcie totalitarnych praktyk, będących kliszą polityki
prowadzonej w epoce Stalina i Breżniewa. Wzmacniana jest FSB, czyli
główny pion aparatu bezpieczeństwa, de facto stanowiący (jako
kontynuacja KGB) najwyższą kastę w systemie władzy. Utworzono
nowy rodzaj bezpieki: kilkusettysięczną Federalną Służbę Wojsk
Gwardii Narodowej – zmilitaryzowaną formację, służącą do
pacyfikacji niepokojów wewnętrznych oraz terenów okupowanych, ale
również multiplikującą zadania bezpieczniackie, kontrwywiadowcze
i wywiadowcze FSB i SWR. Jest to zarówno element omawianej „ucieczki
do przodu”, jak i etap długofalowej strategii sowieckiej.
Prezydent Putin dąży do tego, by system, który budował przez
ostatnie dwie dekady przeżył jego samego i uzyskał największą
możliwą trwałość i stabilność.
Tym,
co ma wzmocnić pozornie niewydolny neosowiecki system, mają być
chińskie inwestycje w system władzy panujący w Federacji
Rosyjskiej i w czekistowskie elity – nie tylko inwestycje o
charakterze gospodarczym, finansowym czy surowcowym, ale omówione
wcześniej strategiczna współpraca polityczna, wojskowa, a także
wzajemna współpraca w zakresie bezpieczeństwa, polegająca na
wymianie informacji wywiadowczych (sztandarowym przykładem jest
sprawa
Lee) oraz wymianie
technologii i „know-how” w zakresie inwigilacji i kontroli
społeczeństwa.
Dużo
mówi się ostatnio o rychłym upadku Rosji Sowieckiej albo/i
rozpadzie po szwach narodowościowych. Ale „smuta” będzie stanem
tymczasowym (patrząc z perspektywy długofalowej), po którym
nadejdzie kolejny etap wzrostu siły. Ponadto, ten hipotetyczny i
prognozowany stan będzie wykorzystany paradoksalnie na korzyść
czekistowskich elit, przede wszystkim jako szantaż w celu znoszenia
sankcji, pozyskania nowych źródeł finansowania i transferu
technologii oraz wymuszenia kolejnych „detente” i „resetów”
ze światem Zachodu, który obawiając się destabilizacji Rosji i
strefy sowieckiej, wpompuje w nią finansową i inwestycyjną
kroplówkę; właściwie już teraz tak właśnie uzasadnia się
politykę części zachodniego establishmentu.Jeśli zaś jakimś
„cudem” na świeczniku zostałaby osadzona tzw. opozycja
demokratyczna (na przykład politycy w rodzaju Nawalnego), to
ewentualne reformy będą płytkie i pozorowane, a czekistowskie
Głębokie Państwo będzie i tak na tyle silne, żeby sprawować
pełną kontrolę, choćby miała to być kontrola pośrednia.
Ewentualny rozpad Federacji Rosyjskiej może być manewrem takim
samym, jak rozpad ZSRS: pozornie niepodległe respubliki zachowałyby
więzy z sowiecką centralą (być może Czeczenia Kadyrowa
jest poligonem doświadczalnym takiego rozwiązania).
Podobna
tendencja, czyli powrót do w pełni totalitarnej pragmatyki władzy,
ma też miejsce u sojuszników zza Amuru. Xi Jinping, przy aprobacie
politbiura KPCH oraz Centralnego Komitetu Wojskowego przy KC KPCH,
powraca do praktyk przypominających rządy Mao Zedonga i
zapewnia sobie dożywotne kierowanie kompartią i państwem.
Wzmagają się prześladowania dysydentów politycznych, społecznych
i religijnych – czy to osób i ruchów domagających się poprawy
spraw socjalno-bytowych i reform gospodarczych, czy to wyznawców
tybetańskiego buddyzmu, ujgurskich muzułmanów, czy to – w sposób
szczególnie okrutny – rosnących liczebnie wyznawców kościołów
chrześcijańskich. Wdrażane „seryjnie” są zupełnie nowe,
oparte o korzystanie z big data, systemy kontroli jednostki i całego
społeczeństwa, pozwalające m.in. na prewencyjne rozpoznanie osób
i grup uznanych za „niebłagonadiożnych”.
***
Nie
spełniły się ani prognozy mówiące, że ekipa Donalda Trumpa
obierze kurs izolacjonistyczny w polityce zagranicznej, ani
przewidujące obranie kursu przychylnego Moskwie. I mało
prawdopodobne, że spełnią się one podczas aktualnej kadencji
Trumpa. Wydaje się, że wiodącą rolę w nowej administracji
uzyskali generałowie oraz oficerowie służb specjalnych mający
świadomość tego, iż USA zostały, w szczególności za
prezydentury Baracka Obamy, okrążone, oblężone i niemalże
wyizolowane przez tandem Pekin-Moskwa oraz ich bardziej znaczących
sojuszników, co przyznał pod koniec ubiegłego roku nawet aktualny
sekretarz obrony USA, gen. James Mattis. W aktualnej Strategii
Bezpieczeństwa Narodowego za głównych przeciwników i główne
zagrożenia dla Stanów Zjednoczonych, ich interesów i sojuszników
uznane zostały właśnie komunistyczne Chiny i Rosja Sowiecka; jako
szczególne zagrożenie potraktowano współpracę pomiędzy tymi
państwami. Obecne amerykańskie elity przyjęły do wiadomości, że
sojusz Pekin-Moskwa to stan naturalny, a nadzieje na jego rozbicie
przez politykę „różniczkowania” to mrzonki.
W
takim układzie żywotnym, strategicznym interesem i celem Ameryki
jest powstrzymywanie wpływów Moskwy i Pekinu tam, gdzie jest to
możliwe i ustanowienie nowego, korzystnego
dla siebie i chcacych tego sojuszników
podziału stref wpływów na świecie. Jeśli trzeba – to przy
użyciu twardej, militarnej
siły. Stąd odbudowa, bądź powrót do rozbudowy potencjału
militarnego USA i ich sojuszników, powrót do inicjatyw takich jak
tarcza antyrakietowa, dostarczenie Ukrainie broni zabijającej,
wspieranie walczących z Państwem Islamskim i reżymem Baszara
Assada Kurdów, podtrzymanie i rozszerzanie sankcji wobec Rosji
Sowieckiej oraz ostre forsowanie sankcji wobec państw wspierających
reżim Kim Jong Una. I wreszcie – atak powietrzny, w efekcie
którego został zniszczony cały batalion sowieckiego PMC „Wagner”.
Ważnym
elementem nowej doktryny strategicznej jest budowanie alternatywnego
wobec sowieckiego systemu dystrybucji gazu ziemnego w Europie. I
naturalnie, wzmacnianie obecności wojskowej w Europie
Środkowo-Wschodniej, praktycznie w obrębie sowieckiej strefy
oddziaływania politycznego, agenturalnego i militarnego, inwestycja
w lokalne elity patriotyczne i antysowieckie i stworzenie w dalszej
perspektywie Sojuszu Międzymorza, wymierzonego przeciw, a
przynajmniej w konkurencji do projektu Pekin-Moskwa-Berlin.
Zupełnie
innym, otwartym tematem jest to, na ile ta inwestycja się powiedzie
i czy aby już nie jest niweczona przy pomocy różnych czynników...
Administracja
Trumpa stara się również
grać na odradzające się lub potencjalne potęgi regionalne
(niektóre
mające możliwość stania się potęgami światowymi).
Ważne miejsce w nowej strategii geopolitycznej USA mają Australia,
Nowa Zelandia, Kanada czy wreszcie Wielka Brytania, również
zagrożona przez komunistyczne mocarstwa (ostatnia sprawa zatrucia
Skripała pokazuje to dobitnie), i której, z drugiej strony, Brexit
umożliwi odbudowę mocarstwowej pozycji. Japonia czuje złowrogi
oddech Rosji Sowieckiej, okupującej Kuryle i Karafuto, a także
rosnącej potęgi komunistycznych Chin i Korei Północnej, stąd nie
tylko zwrot w stronę Ameryki, ale i rehabilitacja tradycji
imperialnych oraz remilitaryzacja i odejście od pacyfistycznych
paradygmatów polityki obronnej i zagranicznej. Indiom nie jest po
drodze przebywanie w klubach państw, w których karty rozdają Rosja
Sowiecka i Chiny (te
ostatnie chcące
uczynić również
Ocean Indyjski własnym
akwenem).
Obecna
polityka Waszyngtonu, zmierzająca do przywrócenia Stanom
Zjednoczonym pozycji wiodącego supermocarstwa światowego spotyka
się ze wzmożeniem działań sabotażowych, prowadzonych
równocześnie przez Federację Rosyjską, ChRL, zachodnich
globalistów, część ponadnarodowych korporacji i
komunistyczno-lewacki internacjonał, dżihadystów i ich zaplecze
organizacyjne w krajach islamskich, część nacjonalistycznych i
„prawicowych” fanów Putina oraz establishment Unii Europejskiej,
czy z elity niemieckie, chcące emancypacji od USA i odrodzenia
Wielkiej Rzeszy przy pomocy Rosji Sowieckiej i Chin. Te nieraz ostro
skonfliktowane ze sobą grupy łączy w istocie jedna megastrategia,
realizowana metodą golicynowskich „nożyc”. Jej priorytet jest
niezmienny w zasadzie od dekad: osłabienie, a wręcz obalenie
amerykańskich „jastrzębi”, destablilizacja wewnętrzna Stanów
Zjednoczonych oraz ich geostrategiczna degradacja, a w długofalowej
perspektywie – nowy porządek światowy z kluczową rolą sojuszu
Pekin-Moskwa, prognozowany przez Anatolija Golicyna, a postulowany
otwarcie już nie tylko przez Putina i Xi, a przez postępowych,
demokratycznych i światłych Europejczyków, takich jak Sigmar
Gabriel.
***
Państwo
Islamskie przestało właściwie istnieć (poza przyczółkami w
południowo-wschodniej Syrii) jako struktura posiadajaca władzę nad
danym terytorium i ludnością, ale nie oznacza to końca ekstremizmu
islamskiego. Trwać on będzie jako idea, wypływająca wprost z
istoty islamu, a wzbogacona zapożyczeniami z europejskich
modernistycznych doktryn i niemałym wsparciem logistycznym
sowieciarzy, zarażająca głowy kolejnych „samotnych wilków” i
„cool jihadis”. Poza tym nie wiadomo, co tak naprawdę stało się
z wierchuszką ISIS po zdobyciu Rakki. Możliwe jest odtworzenie
Kalifatu na jakimś innym, trudno dostępnym terenie, dalej istnieją
organizacje będące franczyzami Państwa Islamskiego, a część
kadr wzmacnia Al-Kaidę. Innym naturalnym terenem „rozśrodkowania”
Kalifatu jest… Europa. Kluczowe kwestie są następujące: po
pierwsze, ilu jego przywódców, i jak wysokiej rangi, ukryło się
pośród milionowych już fal imigrantów zalewających Niemcy,
Francję czy kraje skandynawskie, po drugie – ile jest na terenie
Europy uśpionych komórek terrorystycznych i jakim dysponują
zapleczem sprzętowym i logistycznym na miejscu.
Poza
tym, strategiczną próżnię po Państwie Islamskim będą wypełniać
Iran i Turcja. Pierwszy to niejako „tradycyjny” sojusznik
Federacji Rosyjskiej i Chin. Turcja zaś, w opozycji do USA, NATO i
krajów Europy, zamierza zreaktywować Imperium Ottomańskie,
islamistyczne i nacjonalistyczne, coraz bardziej blatujące się z
Moskwą i Pekinem.
Islamizacja
Europy będzie trwała niezależnie od aktualnej siły
ekstremistycznych organizacji islamskich. Już obecnie, mieszkańcy
krajów Europy Zachodniej powoli przyzwyczajają się do „no-go
zones”, w których Francja, Szwecja czy Niemcy straciły
suwerenność, a które rządzone są albo przez paramilitarne i
paramilicyjne bojówki islamistyczne, albo arabskie, tureckie czy
kurdyjskie gangi. Elity krajów europejskich (zarówno lewicowe, jak
i prawicowe) ulegają konwergencji z coraz głośniejszym,
liczniejszym (nie wiadomo, ilu dokładnie na terenie Europy przebywa
tzw. „uchodźców”, ani też ilu jest faktycznie białych
konwertytów) i agresywniejszym islamem, czego ostatnimi przejawami
była faktyczna segregacja płciowa podczas sylwestrowych imprez w
Niemczech (tzw. „strefy wolne od gwałtu” dla kobiet) czy też
żądania muzułmanów, aby w stołówkach publicznych wydawano
wyłącznie posiłki halal.
***
Scenariusz
opisany w „Uległości” Houllebecq’a jest coraz bliższy
spełnienia. Przy czym należy zauważyć, że realny
demoliberalizm, a właściwie opisany w „Wielkim Arrangement”
konwergencyjny demobolszewizm wyczerpuje swoje dotychczasowe
możliwości i
formułę.
Rosną w siłę ruchy sprzeciwu wobec systemu, zarówno z prawa, jak
i z lewa. Wraz z nacjonalizmem francuskim czy niemieckim (ocierającym
się o neonazizm), do głosu dochodzą regionalizmy i separatyzmy.
Katalończykom nie udało się uzyskać niepodległości od
Hiszpanii, głównie dzięki bardzo stanowczej reakcji Madrytu.
Ale ujawnienie się podobnych ruchów – czy to w Hiszpanii, czy to
w innych krajach europejskich, na przykład w Belgii – jest w
najbliższej przyszłości pewne. Niewielu zwróciło uwagę na to,
co działo się w trakcie wizyty Donalda Trumpa na szczycie G-20 w
Hamburgu, gdzie bolszewickie bojówki Antify nie tylko zdemolowały
infrastrukturę miejską, grożąc przy tym ludziom, ale i w małych
grupach rozgramiały pododdziały policji w sile batalionu. Był to
znak tego, iż należy się spodziewać reaktywacji terroryzmu
komunistycznego, anarchistycznego i lewackiego, podobnego do tego, z
jakim kraje zachodnie miały do czynienia w latach 60., 70., i 80.
ubiegłego wieku. Ponadto dowiedziono, że komórki Antify, czyli
współczesnej wersji Czerwonych Brygad czy RAF, utrzymują kontakty
i współpracują z bardzo egzotycznymi pod względem ideologii
sojusznikami – Państwem Islamskim i Al Kaidą.
Entropia
Zachodu będzie też rodzić sprzeciw przejawiający się nie tylko w
powstawaniu legalnych partii sprzeciwu: niedawno głośno było o
aresztowaniu oficerów Bundeswehry pod zarzutem przygotowywania
zamachu na ośrodki dla imigrantów. W „Uległości”
przedstawiona jest rozmowa Francoise’a z oficerem francuskiego
kontrwywiadu, którego poglądy skrajnie dalekie były od
obowiązującej politycznej poprawności i pochwały „multi-kulti”.
Środowiska wojska, służb i „głębokiego państwa” w krajach
zachodnich będą w miarę kryzysu brać sprawy we własne ręce.
Wszystkie
te czynniki mogą w najbliższych latach doprowadzić do poważnych
kryzysów, łącznie z zamieszkami na masową skalę, wojnami
domowymi czy nawet zbrojnymi konfliktami międzynarodowymi. W
europejskim kotle mieszają i będą mieszać szamani z Kremla i
Łubianki, wspierając każdą ze stron i manipulując kryzysem wedle
strategii nożyc. W dogodnym momencie, to Rosja Sowiecka zaoferuje
się jako „wyzwoliciel” i „katechon”, a komunistyczne Chiny
jako gwarant stabilności ekonomicznej i politycznej, z Nowym
Jedwabnym Szlakiem i nowymi, wspaniałymi metodami kontroli
społeczeństwa i represji.
W
tym kontekście, trwająca już prawie od dekady wojna domowa w Syrii
jest z perspektywy Rosji Sowieckiej, ChRL i USA (ze wskazaniem na
Kreml/Łubiankę) swoistym poligonem, na którym można testować
najróżniejsze rodzaje broni (łącznie z najnowszymi) oraz
praktyczne rozwiązanie różnego rodzaju strategii i operacji. Rosja
Sowiecka wspierająca reżim Assada testuje między innymi
wystrzeliwane z okrętów nawodnych i podwodnych rakiety manewrujące
„Kalibr”, najnowsze systemy obrony przeciwlotniczej S-400, nowe
modele samolotów i śmigłowców bojowych nowych generacji, czy też
drony rozpoznawcze i bojowe. Na jak najbardziej realnym polu walki
testowana jest nowa organizacja sił zbrojnych FR, których trzonem
są teraz wysokomobilne związki operacyjne i taktyczne, a równie
ważną rolę pełnią wojska specjalne (z jednolitym dowództwem)
czy rozpoznawcze. Można również przetestować, jak sprawdzi się
przestarzły sprzęt znajdujący się na wyposażeniu sojuszniczej
Syrii – izraelski F-16 został zestrzelony przez sowiecki system
przeciwlotniczy, który do seryjnego użycia wszedł w latach ‘50.
Sowieciarze mogą wreszcie sprawdzić opcję bezpośredniego, a
jednocześnie (jakkolwiek dziwnie to zabrzmi) pośredniego ataku na
siły USA – zapewne taki był jeden z celów rajdu korporacji
najemniczej „Wagner” na obiekty sojuszniczych sił kurdyjskich,
obsadzone jednocześnie przez amerykańskich specjalsów, po
którym Putin i Szojgu będą poważnie musieli zrewidować taktykę
i działania operacyjne, jeśli nie całą strategię.
Ze
względu na wewnętrzne uwarunkowania narodowościowe, etniczne,
religijne i polityczne, wojna w Syrii jest z perspektywy Rosji
Sowieckiej idealnym sprawdzianem na wypadek podobnych wydarzeń… w
Europie.
***
Przeprowadzając
kolejne próby nuklearne i rakietowe oraz grożąc atakiem nuklearnym
na Koreę Południową, Japonię czy Guam, Kim Jong Un po prostu
oznajmił światu, że oto Korea Północna stała się państwem
nuklearnym, z pełnymi możliwościami użycia broni jądrowej i że
zarówno bezpośrednie otoczenie, czyli Korea Południowa i Japonia
oraz wyspiarskie państwa Pacyfiku Zachodniego zależne od USA, jak
również same Stany Zjednoczone będą musiały się z tym faktem
liczyć. Mając na podorędziu nieobliczalnego (a przynajmniej
uznawanego za takiego) "Człowieka-rakietę", ChRL i Rosja
Sowiecka będą w przyszłości coraz skuteczniej szantażować
świat, a tym samym zwiększać pole manewru zarówno w polityce
lokalnej, jak i globalnej.
Ostatnie
pokojowe zapowiedzi Kima, w związku z olimpiadą w Pyongchang, to
jedynie mydlenie oczu przywódcom Zachodnim. I na dłuższą metę
nie pomogą tutaj nawet ultrakompromisowe deklaracje Trumpa. Jeśli
tylko Kim poczuje słabość USA, jeśli tylko uzna, że dostał
przysłowiowy palec, sięgnie po rękę i powróci do poltyki
szantażu.
Szanowny Admirale Jaszczurze,
OdpowiedzUsuńNajbardziej niepokojące w obecnej układance są posunięcia ChRL. Odrzucenie Dengowskiej zasady ograniczenia władzy wykonawczej (oczywiście w warunkach chińskiego modelu władzy nie ma miejsca na trójpodział władzy, pozwolę sobie zachować takie określenie dla własnej wygody) może świadczyć o chęci porzucenia NEP-u i przejście do bardziej ofensywnych działań zarówno w polityce wewnętrznej i międzynarodowej.
Partia podejmuje bardzo zdecydowane kroki w polityce wewnętrznej. Przygotowanie do uruchomienia systemu punktów kredytów socjalnych na terytorium całego kraju przypomina udoskonalenie stalinowskiego modelu kontroli społeczeństwa do techniki XXI wieku. Pozostaje pytanie: czy takie posunięcia wewnątrz Państwa Środka mają za zadanie skonsolidować władzę do agresywniejszej polityki zagraniczniej lub zachować prymat partii w społeczeństwie.
Komuniści stają przed problem wielkiego rozwarstwienia społecznego, w przyszłości ten problem może zachwiać systemem władzym.
Rozbudowa militarna skupia się na siłach powietrznych, morskich oraz rakietowych. Siły rakietowe kiedyś zgrupowane w II korpusie artyleryjskiem zostały w ostatnich latach wyodrębnione jako nowy rodzaj sił zbrojnych. Modernizacja PLAAF i postałych gałęzi została opisana na tym blogu, nie ma sensu powtarzać.
Chciałbym zwrócić jednak uwagę na jedną rzecz, agresywniejsza polityka Pekinu pozbawia Partię roli dobrego policjanta w porównaniu z Rosją. Moim zdaniem świadczy to o przygotowaniach do całkowitego porzucenia NEP-u i powrotu do polityki komunistycznego jednowładztwa.
Witam!
UsuńJeszcze nie admirał, ale ku chwale Ojczyzny (i rezerwy) :)
Podałeś bardzo ciekawe i w wielu punktach słuszne spostrzeżenia. Ja zaś zwrócę uwagę na jeszcze jedną rzecz, o której tutaj zresztą piszę - powolny, acz systematyczny odwrót od udawania demokracji w Federacji Rosyjskiej. A zatem prawdopodobnie mamy do czynienia z konsolidacją całego bloku komunistycznego i powrotem do polityki "jednej, zaciśniętej pięści".
Drogi Panie Jaszczurze,
OdpowiedzUsuńPrzewidywanie jest przeklętym zajęciem. Właściwie, zupełnie nie wiem, na czym polega atrakcja. Sam wielokrotnie popełniałem ten błąd, ale po co? Żeby się ośmieszyć? Pańskie przewidywania są na pewno ciekawsze niż moje, ale to nie same prognozy, tylko założenia powinny być przedmiotem dyskusji.
Pisze Pan, że próżnię po Isis wypełnią Iran i Turcja. Ale gdzie Pan widzi jakąkolwiek próżnię? W niedawnych czasach "potęgi Isis", nie przestały istnieć Hizbollah, Hamas, Bractwo, Al-Qaeda, Taleban, Fatah i jak się tam jeszcze ta swołocz nazywa. Wszyscy z radością paatrzyli, jak Isis zbierała ciosy, podczas gdy oni sami budowali swe pozycje. Najlepszym dowodem na to jest Syria, gdzie pod pozorem walki z Isis Hizbollah najpierw umocniła się, a następnie dopuściła do swych baz irańską gwardię republikańską, która w efekcie jest teraz usadowiona w pobliżu granicy z Izraelem. Iran nigdy, ani przez chwilę (głównie dzięki kretyńskiej polityki Obamy), nie przestał być problemem. Próbowali przewrotu w Bahrainie, a kiedy się nie udało, to w Jemenie. W obu wypadkach ich celem jest destabilizacja Arabii Saudyjskiej, co niestety widzą tylko jedni Saudyjczycy.
Ale mój prawdziwy spór z Panem musi pójść o Turcję. Twierdzenie, że pragną "zreaktywować Imperium Ottomańskie, islamistyczne i nacjonalistyczne" wydaje mi się całkowitym nieporozumieniem. Albo reaktywizacja imperium, albo islamizm; albo osmańskie tradycje, albo nacjonalizm. Nacjonalizm turecki jest młodoturecką, więc antyimperialną i antyosmańską przywarą. Islamizm jest zarówno przeciwny młodotureckim tradycjom, jak i imperialnym. Wielonarodowe imperia nie mogą sobie pozwolić na nacjonalizm, toteż Kemal wiedział, co robił, kiedy wzniecił sekularny nacjonalizm turecki.
Erdogan natomiast nie wie, co robi. Atakuje Kurdów - którzy nb. mają większe prawo do swej ziemi niż Turcy, gdyż Kurdowie byli tam przed Persami, przed Anabasis, przed Aleksandrem Wielkim, czyli na 2 tysiące lat z górą przed przybyciem osmańskich barbarzyńców - bo to wspomaga jego nacjonalizm. Gotów sprzymierzyć się z Putinem, nie dostrzegając, że już dał się okrążyć, zezwalając na bazy sowieckie w Syrii. Stawia na islamizm, nie zważając, że w ekstremizmie islamskim z łatwością przebiją go inni. Dzisiejsza Turcja jest pod pewnymi względami podobna do przedwojennej Polski, ściśniętej między młotem a kowadłem i nielubianej przez Zachód.
W ogólnym obrazie teraźniejszości, bo o przyszłości nic nie wiemy, najważniejsza jest oczywiście chrl. Rzecz chyba jednak nie w porzuceniu nepu, ani w odrzuceniu reform Denga. Reformy były zawsze palcem po wodzie pisane, a nep bardziej ograniczony niż leninowska wersja (bo ludzie w latach 20. byli ciut bardziej przenikliwi, niż dzisiejsi politycy). Groźba polega na tym, że w przeciwieństwie do chrl Mao, która była potwornie biedna, chrl Xi jest nieprawdopodobnie, autentycznie bogata. Mają twardą walutę, mają ekspertyzę, mają możliwości techniczne, mają miliony dobrze wykształconych i wyszkolonych mrówek ludzkich.
I to jest problem.
Szanowny Panie Michale,
UsuńZwracając uwagę na pańskie argumenty dotyczące Turcji, chciałbym zauważyć, że Erdogan jest w trakcie tworzenia swojej ideologi. Patrząc na działania i słowa Prezydenta Turcji widać próbę oparcia swojej władzy na sufickiej wersji islamu i nacjonalizmie. Sam problem kurdyjski był na drodze do pokojowego rozwiązania według zdania niektórych, wszystko zniszczył konflikt w Syrii. Sami Kurdowie są bardzo podzieleni, a ich spory są dla nich groźniejsze od wszelkich działań Erdogana. Powracając do islamizacji Turcji i kwestii przelicytowania Erdogana w fundamentaliźmie, duże znaczenie ma to jakiego islamizmu pragnie Turcja.
Pozdrawiam
Szanowny Panie Szapur,
OdpowiedzUsuńMamy ten sam pogląd na Erdogana, w tym sensie, że mozolnie buduje on Turcję nacjonalistyczną (na wzór Kemala) i islamistyczną (na wzór... Chomeiniego? pomijając szyicki problem). Oba te trendy są jednak na rękę sowietom, czego on chyba nie dostrzega, i na długą metę wydają mi się niezwykle groźne dla Turcji.
Nie wydaje mi się, żeby sprawa Kurdów była na drodze do pokojowego rozwiązania przed konfliktem w Syrii. Kilkanaście lat temu Turcy zablokowali plan podziału Iraku, gdyż nie chcieli zaistnienia "kurdyjskiego Piemontu". Piemont powstał i tak, a Turcy są przez swą opozycję widziani jako największy wróg Kurdów.
Stosunek tureckiego państwa do Kurdów i ich dążeń państwowych najbardziej przypomina mi stosunek Polaków (zwłaszcza endeków) do Ukraińców. Ta jakaś mieszanka pogardy z niechęcią, tak typowa dla ograniczonej mentalności wszystkich nacjonalistów.
Że Kurdowie są podzieleni, to oczywiście prawda, ale jak mogłoby być inaczej? Ogromny naród, porównywalny rozmiarami do Polaków, który żyje od wieków pod zaborami albo w diasporze, w Turcji, w Iranie, w Iraku, w Syrii i w sowietach (głównie w okolicach Kaukazu) i wszędzie prześladowany. Czy to dziwne, że są podzieleni? Polska przeżyła 100 lat pod zaborami i do dziś Polacy uważają to za tragiczne i traumatyczne przeżycie. W porównaniu, historia Kurdów jest pasmem męczarni. W żadnym z czterech głównych państw, gdzie mieszkają Kurdowie, po głowie ich nie głaskano.
Osobiście, nie lubię żadnego nacjonalizmu, bo to instrument stworzony dla bolszewii do wycinania hołubców, ale akurat Kurdowie mają więcej mojej sympatii niż ktokolwiek inny. A że są wśród nich komuniści? Mój Boże, a gdzież ich nie ma!
Szanowni Panowie,
OdpowiedzUsuńHamas, Hezbollah, Talibowie nie stanowili nigdy takiego zagrożenia, jak ISIS. Al-Kaida częściowo zaś zasilała Państwo Islamskie kadrami. Bractwo Muzułmańskie to z kolei inny rodzaj islamskiego zagrożenia - to oni stanowili i nadal stanowią rodzaj ideologicznego zaplecza dla dżihadystów i instrument, dzięki któremu wojujący islam może prowadzić swój "długi marsz", w krajach muzułmańskich i nie tylko (w USA np. większość ważniejszych organizacji muzułmańskich jest podminowana właśnie przez BM). ISIS stanowi ewenement wśród organizacji dżihadystowskich w tym zakresie, że posiada własne, i to niestety całkiem sprawnie działające, struktury państwowe, tzn. suwerenną władzę nad danym terytorium i ludnością. Jak pisałem we wpisie, przetrwa zapewne idea zarażająca zastępy "samotnych wilków", którzy to są paradoksalnie bardziej skuteczni (pod względem osiągania celów walki terrorystycznej), niż nawet zorganizowana komórka planująca jednoczesną detonację brudnych bomb w kilku ważniejszych miastach na zachodzie.
Erdogan, jak napisał P. Szapur, próbuje łączyć sprzeczności - islamizm o zabarwieniu sufickim (należy pamiętać, że część wierchuszki ISIS wywodząca się z saddamowskiej armii i bezpieki, to sufiści z Bractwa Nakszabandija), neo-ottomanizm (odrodzenie idei kalifatu pod tureckim przewodnictwem) i turański (panturański) nacjonalizm. Do tego, jako kryszę dla swoich ambicji chce wykorzystać Rosję Sowiecką, Iran i Chiny.
Powyższe rodzi oczywiście pole konfliktu z Kurdami (nie wszystkimi - z autonomią, de facto państwem kurdyjskim w Iraku, robią deal na m.in. ropie naftowej), których traktują bez mała tak, jak Rzesza Niemiecka Polaków, o ile ci nie zechcą łaskawie być "Turkami Górskimi" (co jest kuriozalne, bo aryjscy Kurdowie nie mają historycznie nic a nic wspólnego z ludami tureckimi). Dr Targalski szacuje, że taka polityka - przede wszystkim ze względu na rozmiar terytorialny i demograficzny tureckiej części Kurdystanu - spowoduje kiedyś nie tylko fiasko mocarstwowych ambicji Erdogana, ale i... rozpad samej Turcji anatolijskiej.
Co do popularności komunizmu (różnych mutacji i bojówek PKK), to właśnie Turcja i kraje ościenne, de facto okupujące Kurdystan, spychają ten naród w łapy różnych kieszonkowych Stalinów i mniej kieszonkowych Putinów...
Drogi Panie Jaszczurze,
OdpowiedzUsuńNie mogę się zgodzić z Pańską oceną względnego zagrożenia różnych komórek terrorystycznych. Być może zmyliła Pana niezwykła, diaboliczna wręcz skrajność Isis, ale i Hamas i (zwłaszcza!) Taleban są zdolne do równie ekstremalnych poczynań. Pewne formy państwowości to był pic na wodę, podczas gdy Taleban i Hamas mają znacznie poważniejsze pseudo-państwowe struktury.
Ma Pan rację co do Bractwa, ale ja mówiłem o czym innym: wszystkie muzułmańskie organizacje, wykorzystały rozkwit Isis, by rozwijać się i umacniać w ich cieniu. Jak Pan wie, różnimy się zasadniczo w ocenie "zagrożenia islamskiego", które Pan stawia na równi z "globalizmem" i komunizmem. Wydaje mi się to nieporozumieniem. W ogólnej sytuacji islamiści (czy globaliści) mogą być tylko taranem - albo lodołamaczem, żeby użyć popularnej w prlu terminologii - dla sowieciarni. Są więc niezwykle groźni, ale w inny sposób niż Pan to przedstawia. (Czy muszę dodać: moim zdaniem?)
Podobnie nieporozumieniem musi być chyba powoływanie się na dra Targalskiego... Doprawdy, nie on jeden i nie on pierwszy, a inni piszą o tym samym z klarownością, doktorowi niedostępną.
"Plany" Erdogana, jeżeli to planami można nazwać, skończą się źle przede wszystkim dla Turcji, ponieważ jedyną ostoją i gwarancją bezpieczeństwa Turcji było NATO. Ale NATO jakie jest każdy widzi, więc oni próbują się ratować mniej więcej tak, jak próbował się ratować Piłsudski, podpisując pakt o nieagresji ze Stalinem. Flirt z Putinem może się skończyć tylko w jeden sposób, skończyć się zależnością.
Jedynym ratunkiem może być generał Mattis, ale kto wie jaka jest jego pozycja w administracji Trumpa? Kto wie czy nie poleci jak Tillerson? Na pewno Pan słyszał, jak przezywano trójkę - Tillerson, Mattis, Kelly - wśród pracowników Białego Domu? The Grownups, czyli "dorośli"...