Mające miejsce 17 sierpnia
2012 roku zblatowanie się czekistowskiego patriarchatu sowieckiego z Kościołem
Rzymskokatolickim było finalizacją pewnych, trwających już od dłuższego
tendencji. Nie chodzi jedynie o sekwencję wydarzeń na poziomie kontaktów międzywyznaniowych
(faktycznie po stronie „prawosławnej” mamy do czynienia z „duchowym” Zarządem Głównym
KGB-FSB) o której bardzo
wyczerpująco pisał w swoim cyklu Aleksander Ścios, ale o pewne tendencje
ideologiczne czy też metapolityczne. Dobrą ilustracją są poglądy Lecha Jęczmyka
– znanego (także mnie) nie tylko z bogatej publicystyki, ale i z tłumaczeń
pisarstwa SF – zawarte w książce „Dlaczego toniemy, czyli jeszcze nowsze
Średniowiecze”. Przytoczmy najważniejsze z nich.
Sowrosja
jako „obrończyni chrześcijaństwa”
W rozdziale „Nowa Rosja”
Jęczmyk pisze, że komunizm sowiecki i ZSRS uległy pokojowemu samorozwiązaniu i
przekształceniu w nacjonalistyczne i autorytarne państwo rosyjskie. Federacja
Rosyjska ma być spadkobierczynią i kontynuatorką białej, przedkomunistycznej
Rosji. Ba – niejako w konfrontacji z ogarniętym przez lewactwo, polityczną
poprawność i rozpad cywilizacji Zachodem – jedyną ostoją Starego Ładu! „[…] Rosja jest dziś jedynym (oprócz Ugandy)
państwem chrześcijańskim na świecie. Państwem, nie społeczeństwem, nie należy
tych spraw mylić. W Polsce jest znacznie większy procent praktykujących
chrześcijan niż w Rosji, ale polskie państwo jest „neutralne światopoglądowo,
co znaczy, że wolno się modlić, ale wolno też wystawiać genitalia przybite do
krzyża. Jak wytłumaczyć to przejście z okrutnego państwa, w którym obowiązującą
religią był ateizm, do chrześcijaństwa i to bez przelania choćby jednej kropli
krwi? Chrześcijanie mają swoje proste wyjaśnienie: to cud fatimski, skutek
wieloletnich modłów Jana Pawła II i tysięcy mnichów i mniszek zamkniętych w
klasztorach. Ale ponowny chrzest Rosji to nie koniec sekwencji wydarzeń, to
stało się po coś. W czasach coraz brutalniejszych ataków na chrześcijaństwo
Rosja staje przed wielkim wyzwaniem, przed możliwością objęcia roli obrończyni
Wiary, całego Kościoła, prawosławnego i rzymskiego.”
Dalej, w tym samym rozdziale
czytamy: „Jeśli Rosja przyjmie
zaofiarowaną jej przez Boga i historię misję, to zyska „wielką ideę”, bez
której Rosja żyć nie może, a wielka idea zyska w państwie rosyjskim potężnego
obrońcę. W tym historycznym momencie prawdy Polska też dostała swoją szansę. Ta
wyludniająca się, pozbawiona przemysłu, wysysana przez banki i sprowadzona do
roli półkolonialnego państwa-niepaństwa Polska ma szansę stać się łącznikiem
między prawosławiem a Rzymem w wielkim dziele zakończenia hańbiącej schizmy.
Czy biskup Budzik znajdzie w sobie dość męstwa, żeby na czele swojej komisji
wkroczyć na karty historii? Wówczas Katyń, miejsce pierwszego spotkania
kościoła i cerkwi, stałby się znakiem nie tylko śmierci, ale i odrodzenia. Bo
przyszło nam żyć w czasie, kiedy dokonują się potężne zmiany w historii, lecz
także ponad naszymi głowami na górnym piętrze metahistorii i metapolityki.”
(„Nowa Rosja”, s. 116) Polska, w
sojuszu z „białą Rosją” rządzoną przez oficerów czerwonej bezpieki byłaby
częścią nie tylko antyglobalistycznego i antylewicowego bastionu, ale rzekomo
zyskałaby też ochronę przed prowadzącymi od wieków
stałą, długofalową, imperialną i destrukcyjną dla nas politykę Niemcami, które
w optyce Lecha Jęczmyka stanowią dla nas największe zagrożenie, a w każdym
razie większe niż bratnia nam Rosja (czy jeszcze bardziej nam bratnie Sowiety i
Neosowiety).
„Cudowna” transformację ZSRS
w „białą” Federację Rosyjską jest – według Jęczmyka – zasługą długofalowej
strategii komunistycznych struktur władzy: Politbiura KC KPZS i KGB, które –
rzekomo z inspiracji pisarstwa Aleksandra Sołżenicyna i Isaaca Asimova – stali
się autentycznymi konserwatystami, antykomunistami i reakcjonistami.
„Związek
Radziecki nie „upadł”, jak nam usiłują wmówić kiepscy żurnaliści i publicyści.
Związek Radziecki sam się rozwiązał, realizując zalecenia Sołżenicyna i
dodatkowo wspierając się pomysłami Asimova ogromnie popularnego wśród młodych
oficerów. […] Przeprowadzić to mógł jedynie spisek w obrębie już istniejącej
struktury władzy i był to spisek młodych, świetnie wykształconych, obytych w
świecie zachodnim i jednocześnie bezwzględnie patriotycznych oficerów KGB.
Ludzi typu Putina. Nawet w czasie jelcynowskiej anarchii puszczone w ruch
mechanizmy działały, przede wszystkim przestawienie się z działań militarnych
na finansowe. Wywieziono na Zachód ogromne pieniądze, a raczej pozostawiono tam
te ze sprzedaży ropy i gazu. Na światowych listach miliarderów pojawiły się
nagle nazwiska rosyjskich emigrantów, okazało się, że w Moskwie mieszka więcej
miliarderów niż w Nowym Jorku, mimo że niektórzy miliarderzy rosyjscy mieszkają
w Nowym Jorku, a w Moskwie nie ma miliarderów amerykańskich. To jest
Asimovowski pomysł na rozproszenie i ukrycie części słabnącego giganta. […]”
„Jeżeli
młodzi kagiebiści studiowali „Fundację” (a wiem, że tak), to uczyli się
przewidywania przyszłych kryzysów, reakcji innych „królestw” i odpowiadania na
nie. Przede wszystkim musiała się im spodobać gra, coś, co zawsze było chlebem
powszednim służb specjalnych, stale obecne w powieści przekonanie, że
rozwiązaniem jest zawsze gra. Nie to ważne, co się mówi, ale po co się to mówi.
Jak spowodować pożądane reakcje drugiego gracza. Jak osiągnąć jego rękami
własny cel.” („Trzej fantaści: Sołżenicyn, Asimov i
Putin”, s. 125 - 126)
W innych rozdziałach
omówionej tu pokrótce książki czytamy też o dziejącym się właśnie
przebiegunowanie geopolitycznym współczesnego, „post-” zimnowojennego świata,
będącego areną gry przede wszystkim pomiędzy USA a ChRL, ale także Rosją i
podnoszącymi się z postkolonialnych zależności krajami tzw. „trzeciego świata”:
Indiami, krajami islamskimi, krajami latynoamerykańskimi (Brazylia aspirująca
do roli jednego z mocarstw, Meksyk mogący w nieodległej przyszłości odzyskać
utracone w XIX w. ziemie północne) czy afrykańskimi. Co jest znamienne, to USA,
rządzone przez lewaków, globalistów i członków tajnych stowarzyszeń (na czele z
Bushem jrem) oskarżane są przez Jęczmyka o nastawanie na suwerenność tych
krajów, podczas, gdy z pomiędzy wierszy przebija się obraz Rosji, Chin (rzekomo
już niekomunistycznych), ich islamskich czy latynoamerykańskich sojuszników
jako bastionów walki z amerykańskimi globalistami i upadłym zachodem o
suwerenność… Brakuje tylko jednego –
określenie George’a W. Busha mianem „faszysty”.
Oprócz powyższego jednak, w
książce Jęczmyka zawartych jest wiele zgodnych z faktami i słusznych
spostrzeżeń. Na przykład to, że muzułmanie, Rosjanie (nawet pomimo strasznego
kryzysu cywilizacyjnego, którego demografia jest jedynie efektem), Chińczycy
czy Hindusi chcą i są w stanie walczyć (i ginąć) za to, w co wierzą. Z kolei
młodzi Amerykanie, nie mówiąc o mieszkańcach tzw. „starej Europy”, to wyzuta z
tradycji, wyzuta z autoidentyfikacji kulturowej, cywilizacyjnej czy narodowej
zbieranina sybarytów i geszefciarzy, która traci jakiekolwiek naturalne
instynkty samozachowawcze (w tym – do poszerzania domen cywilizacji zachodniej),
o ile już dawno ich nie utraciła. A poza tym, na skutek naturalnego ocieplenia klimatu na Ziemi możliwe jest stopienie
Lądolodu Arktycznego na tyle, by drożne było Przejście Północne, co może
zmienić światową geopolitykę. Zamieszkujący m.in. Grenlandię i północ Kanady
Eskimosi zaczynają organizować się politycznie. Powstają całkowicie nowe
gatunki zwierząt – Jęczmyk we wstępie pisze o krzyżówce kojota i psa domowego…
Komunizm,
czyli „Coś”
Wrócę jednak do meritum, bo
chyba za bardzo zapędziłem się w pisanie recenzji książki niezwykle ciekawej i
niebywale wciągającej. Mimo zawartych w niej tez i konkluzji wielokroć
błędnych, a wręcz wysoce szkodliwych. Czy Lech Jęczmyk jest neosowieckim
agentem wpływu na prawicy? Nie sądzę. To, co pisze Jęczmyk, a czym zajmuję się
w niniejszym tekście jest efektem pewnych błędów w postrzeganiu i
interpretowaniu historii oraz współczesności. Należy się niewątpliwie zgodzić,
ze stwierdzeniem, że „Związek Radziecki nie upadł, a dokonał samorozwiązania”,
ale jeśli przyjrzymy się temu choćby, kto i jak rządzi Federacją Rosyjską czy
też większością byłych republik sowieckich i byłych demoludów. Czy aby na pewno
byłych? Związek Sowiecki formalnie się rozpadł, ale substancjalnie Federacja
Rosyjska jest jego kontynuacją, a w „bywszym” imperium wewnętrznym i
zewnętrznym rządzą nadal komunistyczne struktury, powiązane z moskiewską
centralą. Komunizm nie tyle więc „został zdemontowany”, co… wyremontowany.
Lech Jęczmyk od lat
twierdzi, że tym, co pomaga zrozumieć mechanizmy rządzące historią i polityką
jest… literatura science fiction. I słusznie; dodam, że nie tylko jako gatunek
literacki, ale i filmowy. W filmie „Coś” („The Thing”) Johna Carpentera z 1982
r. (i w prequelu z 2011 w reż. Matthijsa van Heijningena jra), polarnicy
norwescy i amerykańscy badający Antarktydę odkrywają zamarznięte, zahibernowane
od tysiącleci ciało pozaziemskiej istoty. Po rozbudzeniu z hibernacji (na
skutek w gruncie rzeczy niezdrowej i zgubnej naukowej ciekawości!), na poły
drapieżna, na poły pasożytnicza istota rozpoczyna, a właściwie wraca do
realizacji swojego życiowego, zdeterminowanego przez biologię przeznaczenia i
celu – ekspansji i dążenia do zdobycia jak najwyższej pozycji w ziemskim
łańcuchu troficznym. Bezwzględnie dąży do podbicia nowego, obcego jej
środowiska. Metodą ekspansji pozaziemskiej formy życia jest przybranie, czasowe
przybranie zewnętrznych form typowych dla gatunków zamieszkujących Ziemię, a
jednocześnie ich rekombinacja genetyczna. Pies zainfekowany obcym DNA po
godzinie staje się pozaziemskim drapieżcą o fenotypie psa. Podobnie człowiek,
po infekcji materiałem genetycznym kosmity przestaje być człowiekiem, potrafiąc
jednak zachować ludzką formę zewnętrzną. Inwazyjny, pozaziemski gatunek, w celu
zdobycia przestrzeni życiowej (nowych ofiar-żywicieli) posługuje się skutecznie
niezwykle zaawansowaną mimikrą, dezinformacją; potrafi przybrać dowolną formę,
by zaatakować daną, konkretną, docelową ofiarę. Potrafi przystosować się
praktycznie do każdych warunków środowiskowych i uniknąć każdej metody, która
miałaby na celu jego wykrycie. Jak ta „naturalna” dezinformacja oddziałuje na
załogę zaatakowanych, a właściwie zinfiltrowanych i spenetrowanych stacji
polarnych, nie trzeba dopisywać…
Nie wiem, czy sam Carpenter
był tego świadom, ale film „The Thing” (a zwłaszcza postać kolektywnego,
kolonijnego, przypominającego rój termitów obcego gatunku) jest doskonałą
metaforą, ba, opisem komunizmu: jego istoty i zdolności adaptacyjnych. Komunizm
to system, którego istotą jest totalitarna władza oraz sowietyzacja – hodowla
nowego gatunku człowieka. Zarówno w teorii, jak i w praktyce komunizmu wszystko
jest podporządkowane jednemu celowi – zdobyciu, sprawowaniu, utrzymaniu i
ekspansji władzy przez wąską kastę rządzącą, wszystko inne jest formą, zależną
od bieżących interesów i „mądrości etapu” – czy to ideologia, czy to forma
organizacyjna struktur władzy. Cechą charakterystyczną i wynikającą z istoty komunizmu
jest niebywała zdolność adaptacji do zmieniających się warunków: stałość celów
strategicznych, przy dowolności taktyki działania. Jak pisał Włodzimierz Ilicz
Lenin – komunizm to władza rad.
Obojętnie, czy te rady kryją się pod
nazwą WKP(b), KPZS czy Jedinaja Rossija, PPR, PZPR czy PO, KGB, FSB, WSI czy
też może „Stowarzyszenia SOWA” – wszystko jedno! Czy raj krat zwie się ZSRS,
czy Federacja Rosyjska – jak wyżej!
Jęczmyk popełnia – dość
powszechny na prawicy zresztą – błąd postrzegania komunizmu jako wyłącznie
skrajnie antyreligijnej i zbrodniczej, posługującej się okrutną przemocą
ideokracji. Toteż fakty przyznania pewnego marginesu swobód obywatelskich,
przyznania koncesji Cerkwi (z kręgosłupem przetrąconym przez okrutne represje),
powrót do kraju prześladowanych przez komunę
rosyjskich arystokratów, czy odwoływania się do dziedzictwa Rosji
carskiej, Jęczmyk bierze za symptomy końca komunizmu. Tymczasem – mamy do
czynienia z wdrażaniem przez czekistowski reżym koncepcji „państwa całego
narodu” w miejsce dotychczasowej „dyktatury proletariatu”, który to proces
trafnie opisał i przewidział Anatolij Golicyn. Christopher Story, zmarły w
czerwcu 2010 roku brytyjski analityk komunizmu, trafnie określał system
panujący w Rosji po pieriestrojce jako „komunizm ukryty”. Jęczmyk nie zauważa,
a w każdym razie nie zwraca uwagi na jeszcze jeden aspekt komunistycznej
dezinformacji: mianowicie na to, że sprytni czekiści mówią każdej „grupie
targetowej” to, co chce usłyszeć.
Realne
interesy
Być ten błąd Lecha Jęczmyka
wynika z przyjęcia typowej dla większości konserwatywnych autorów,
chrześcijańskiej wersji socjalizmu etycznego, którego sztandarowym zabobonem
jest twierdzenie: „idee mają konsekwencje” i optymistyczne, magiczno-życzeniowe
widzenie świata, w którym „dobro” w końcu zwycięża „zło”. Tymczasem ideologie
to nic innego, jak legitymizacja władzy, zwłaszcza w takich czasach, jak
obecne. A optymizm, jak nauczał Oswald Spengler – jest tchórzostwem, często
nieuświadomionym brakiem odwagi zmierzenia się z otchłanią…
Jak ma się powyższe do tzw.
„pojednania polsko-rosyjskiego”? Marks, Engels i Lenin twierdzili, że „religia
to opium dla ludu”. Komunizm jest zatem z definicji antyreligijny, gdyż
zwalczanie tradycyjnych dla danej zbiorowości religii służy po prostu bolszewickiej
socjotechnice. Ale równie dobrze można – po eliminacji elementów opornych –
daną religię dla tych celów przejąć. Tak uczyniono z RPC, przekształcając ją w
„Żywą Cerkiew”, której cerkiew sowiecka po dziś dzień jest kontynuatorką; z
kolei jednym z zamiarów tow. Andropowa było ustanowienie jako religii
państwowej w ZSRS… islamu.
Treść orędzia to, mówiąc
dosadnie, propagandowy bełkot, więc zamiast ją analizować, zastanówmy się nad
jego celami. Akt 17 sierpnia, powtórzony przez PRL-owski kler 9 września należy
widzieć właśnie jako formalny akt nadania
sowieckiej władzy legitymizacji religijnej, mający wzmocnić „pakiet kontrolny” Rosji Sowieckiej nad Polską. Z tej pozycji będzie zwalczany odtąd
antykomunizm, który i tak jest nader wątły i nie ma żadnego realnego znaczenia
politycznego, ale który sowieciarze – zarówno z Moskwy, jak i jej
nadwiślańskich ekspozytur – muszą dusić w zarodku. Odtąd ci którzy wskazują na
fakty – że Federacja Rosyjska to inkarnacja Sowietów, że współczesna „III RP”
to w istocie podporządkowany Rosji Sowieckiej neopeerel – występują przeciw
„chrześcijańskiemu pojednaniu Polaków z Rosjanami” i „katolików z
prawosławnymi”. Antykomunista, ktoś, kto sowieciarzy umieszcza w kręgu
podejrzanych o tragedię smoleńską czy choćby krytyk działań Kremla to od teraz „rusofob”,
„nacjonalista” czy wręcz „rasista”, albo „wróg kościoła”. Wedle kłamliwej,
propagandowo-dezinformacyjnej narracji, komunistycznym zbrodniarzom (komunizm
traktuje się tu jako zjawisko historyczne, co też nie jest przypadkowe) należy
pokornie i po chrześcijańsku (a jakże by inaczej!) „wybaczyć i prosić o
wybaczenie”.
Co warto odnotować,
„Operacja pojednanie” jest skrojona dla bardzo różnych grup docelowych –
zarówno konserwatystów, dla których instytucjonalny kościół z zasady wymyka się
wszelkim ocenom politycznym i moralnym oraz dla modernistów, których usta
przepełnione są oświeceniowym bełkotem, a których marzeniem jest albo laickie
(czy zgoła antyreligijne) demoliberalne państwo, albo synkretyczna religia w
rodzaju New Age. Obserwując enuncjacje choćby Tomasza Terlikowskiego należy
niestety przyznać rację brazylijskiemu analitykowi Olavo
de Carvalho, który stwierdził niedawno (pisząc o tzw. „arabskiej wiośnie),
że „[…] wielu tradycjonalistów katolickich,
prawosławnych i muzułmańskich, skuszonych obietnicą zniszczenia „nowoczesnego
świata” prawdopodobnie skończy jako najlepsi użyteczni idioci, jakich KGB
kiedykolwiek miał do swojej dyspozycji.”
Tu przechodzimy do innego
kontekstu operacji „pojednanie”: komunizm najprawdopodobniej przechodzi
stopniowo z fazy stosunkowo, nomen omen aksamitnego „pieriestrojkizmu” do formy
bardziej zjadliwej i jednocześnie bardziej podstępnej (biorąc pod uwagę
zwłaszcza powszechne przekonanie o jego upadku i nieistnieniu), którą kiedyś
roboczo określiłem jako „prawicowy NEP”. A przynajmniej stara się wdrożyć pewne
jego elementy. Kolejna „pieriestrojka” jest warunkowana bliskim i niechybnym
upadkiem realnego demoliberalizmu, w ramach którego neobolszewizm funkcjonował
przez ponad dwie dekady; bliska jest także perspektywa kolejnej odsłony „Zimnej
Wojny” z USA. Bolszewiccy i lewaccy inżynierowie dusz zdali sobie sprawę, że
warunkiem dalszego sprawowania przez nich władzy jest zaadaptowanie pewnych
elementów typowych dla prawicowego, czy też konserwatywnego ładu: m.in.
religii, koncepcji hierarchicznego społeczeństwa czy konserwatyzmu
obyczajowego. Putin i gang czekistów stawiają się w roli „obrońcy”
„prawosławia” i „Świętej Rusi” przed feministkami z Pussy Riot i FEMEN-u
profanującymi cerkwie i kościoły, z kolei zachodnie feministki zaczynają
uznawać pornografię za „instrument ucisku ze strony patriarchatu” (bynajmniej
nie sowieckiego), a za pornografię – wszystko, co z pornografią może się
kojarzyć (i jako takie podlegać penalizacji).
W PRL-bis, „Operacja
pojednanie” jest elementem tworzenia kontrolowanej opozycji, która docelowo
może nawet zastąpić Platformę Obywatelską (i szeroko rozumiany „czerwony
salon”) w roli „Partii Zewnętrznej”. Od ponad roku trwa hodowanie kontrolowanej
neoendecji (właściwie - neoendekomuny) za pomocą kompleksowej kampanii dezinformacyjnej i propagandowej, w
której Schwartzcharakterem są: USA, Żydzi („USrael”), wolnomularstwo,
globaliści, Niemcy, a w której Rosja Sowiecka (i ChRL w tle) albo są w ogóle
niewidoczne i co za tym idzie nie widziane jako zagrożenie, albo są
przedstawiane jako zbyt słabe, by zagrożenie stanowić. W wersji skrajnej,
miłujące pokój, tradycjonalistyczne i konserwatywne kraje takie jak Rosja Sowiecka,
czerwone Chiny, Iran czy Korea Płn. są
przedstawione jako „ostatnie bastiony przeciwko macdonaldyzacji,
coca-colocaustowi i demoliberalnej zgniliźnie”. Ta coraz głośniejsza propaganda
trafia niestety na bardzo podatny grunt na polskiej prawicy. Ci, którzy – tak
jak Pan Lech Jęczmyk – ją powielają, nie muszą być wcale zadaniowanymi agentami
wpływu, co operacji nadaje jeszcze większą skuteczność i wiarygodność.
Lech Jęczmyk, „Dlaczego
toniemy, czyli jeszcze nowsze średniowiecze”, wyd. Zysk i S-ka, Warszawa 2011.